To moje miejsce na ziemi
Proboszcz Henryk Wycisk mawia żartobliwie, że ma przez cały rok wakacje i nie widzi potrzeby, by się ze swojej wioski gdzieś ruszać. – Im człowiek starszy, tym większym staje się domatorem, a Bolesław jest takim miejscem, w którym czuję się dobrze – podsumowuje.
Z Raciborszczyzną ks. Henryk Wycisk jest związany od 1982 roku, gdy został proboszczem Parafii św. Jana Chrzciciela w Makowie. Potem przez dziesięć lat pełnił tę funkcję w parafii św. Józefa w Raciborzu – Ocicach, gdzie rozpoczął również pracę jako kapelan domowego hospicjum. – Moja jedyna siostra zmarła na chorobę nowotworową. Miała 34 lata i osierociła trójkę małych dzieci. Towarzyszyłem jej w tej chorobie i wiem, jakie to było dla całej rodziny trudne. Gdy raciborscy lekarze Lucyna i Marek Rajczykowscy zakładali hospicjum i zaprosili mnie do współpracy, nie mogłem odmówić. Jeździliśmy do Gdańska, Mysłowic i Krakowa, gdzie ruch hospicyjny już działał. Przyglądaliśmy się ich pracy i przeszczepialiśmy na nasz grunt. Od tego czasu minęło 28 lat. Nabrałem doświadczenia i dzięki Opatrzności Bożej mogę służyć potrzebującym – mówi ks. Wycisk.
18 lat temu trafił do Parafii św. Jadwigi w Bolesławiu. – Musiałem wejść w mentalność moich parafian i poznać ich sposób patrzenia na życie. Okazało się, że to ludzie bardzo ambitni i to w najlepszym tego słowa znaczeniu oraz otwarci na dialog. Nie można ich traktować z góry, są gotowi do współpracy i pomocy pod warunkiem, że się ich posłucha i potrafi czasami przyznać rację. Jako proboszcz doświadczam tego codziennie i muszę przyznać, że dobrze na tym wychodzę zarówno w relacjach parafialno-sołeckich, jak i tych osobistych. Bolesławianie są pracowici, poukładani i bardzo ofiarni. Potrafią być zdeterminowani w dążeniu do dobra wspólnego tak jak ich przodkowie, którzy wykazali się ogromną determinacją i hartem ducha starając się o własny kościół i własną parafię. Cenią sobie takiego proboszcza, który jest nie tylko dobrym duszpasterzem, ale i dobrym gospodarzem, więc przede mną jeszcze sporo wyzwań – podkreśla ks. Wycisk, który zawsze może liczyć na pomoc członków rady parafialnej, do której należą sołtys Bertold Fichna, Stefan Fichna, Janina Fraenzel, Marcin Modlich, Zygfryd Stuchły, Ewelina Foltys, Michał Zajonc i organista Brunon Stuchły.
Ksiądz chwali też swoją gospodynię Bernardę Stuchly, która pełniła tę funkcję od samego początku duszpasterzowania księdza w Makowie.
– Modliłem się, by Pan Bóg dał mi kogoś odpowiedniego i tak się stało. Pani Bernarda wspaniale się spełnia w roli gospodyni i zakrystianki. Ma powołanie do tej służby, bo tak właśnie można określić jej pracę. Dojeżdża prawie codziennie z Chałupek i jest niezastąpiona w tym co robi – mówi ks. proboszcz, a ja podziwiam wiszące w oknach plebanii firany i leżące na stołach serwety – prawdziwe dzieła sztuki, wykonane na szydełku przez panią Bernardę, która słynie też z ręcznie dzierganych płaszczy, sukienek czy swetrów.
Ksiądz Henryk oprowadza nas po zabytkowej plebanii, której budowę zakończono w 1913 roku. Oglądamy zaprojektowaną przez gospodynię kuchnię, której sercem jest nadal stary węglowy piec, a ksiądz proboszcz odbiera kolejne telefony od rodzin chorych. Duszpasterstwo hospicyjne wymaga dyspozycyjności. Jak sobie ksiądz radzi z dojazdami? Korzysta z autobusów i ma rower. – Kolarstwo było zawsze moją sportową pasją. Znałem wiele klubów i ich zawodników, od których zbierałem autografy. Jeździłem na wyścigi i kibicowałem Szurkowskiemu oraz Szoździe, który tak jak ja pochodził spod Prudnika – opowiada ks. Henryk. Mówi o sobie, że jest typem szosowca i kiedyś lubił szybką jazdę. Pierwszy rower kupił sobie sam za pieniądze, które w wakacje zarobił u gospodarza. Z największym sentymentem wspomina za to kolarkę, której ramę pozyskał od pierwszego zawodowego klubu kolarskiego, jakim był „Mróz” Borek Wielkopolski. Z racji ubywających sił, dziś przesiadł się na stabilny rower terenowo-szosowy. – Do Raciborza jeżdżę zawsze przez Bojanów, bo ta droga jest mniej uczęszczana i bardziej bezpieczna, a w Sudole aż do myta poruszam się chodnikiem. Kiedyś wyjeżdżałem na wycieczki rowerowe z ministrantami. Teraz bym tego nie zaryzykował, bo ruch jest dużo większy. Przygód miałem wiele, ale Pan Bóg zawsze nade mną czuwa – tłumaczy.
Gdy go pytam o to, czy ma jakieś plany na wakacje, opowiada mi zabawną historię, którą usłyszał od swojego wujka – biskupa. – Pewien ksiądz zwrócił się z prośbą do ks. kardynała o pozwolenie na miesięczny urlop. Ten odpowiedział: przecież ksiądz ma wokół siebie las, wodę i świeże powietrze, więc jest ksiądz cały rok na urlopie. Zgadza się księże kardynale, ale ja chciałbym odpocząć chociaż przez miesiąc od dawania dobrego przykładu – skwitował kapłan starający się o urlop. Ja też czasami czuję taką potrzebę – tłumaczy żartobliwie ks. Henryk Wycisk i dodaje, że jest szczęśliwym człowiekiem, bo może sobie pozwolić na komfort nieposiadania komputera, internetu i samochodu. – Opatrzność Boża zawsze stawia na mojej drodze jakiegoś uczynnego kierowcę – podsumowuje.
Katarzyna Gruchot
Bolesław (cz. Boleslav, niem. Boleslau, 1936 – 1945 Bunzelberg) – wieś w Polsce położona w województwie śląskim, w powiecie raciborskim, w gminie Krzyżanowice. W Bolesławiu urodził się niemiecki malarz Oswald Malura oraz Sługa Boży Ignacy Stuchly, inicjator dzieła salezjańskiego w Czechosłowacji.