Historia Bolesławia zaklęta w pamiątkach
– Jak chcecie pisać o Bolesławiu, to musicie zacząć od pani Urszuli – podpowiada ks. proboszcz Henryk Wycisk. Dajemy się przekonać i już po godzinie przyznajemy mu rację. Urszula Prochaska-Burek zna we wsi każdy kamień i drzewo, a podróż, w którą nas zabiera, to nie tylko zwykły spacer przez wieś. To także powrót do przeszłości, o której bolesławianie pamiętają i chętnie opowiadają.
Mój i Moja
Choć Bolesław jest jedną z najmniejszych wiosek w powiecie raciborskim, przedwojenna historia pokazuje go w pełnym rozkwicie. Był tu kościół, szkoła, sklep, gospoda, młyn, piekarnia, dwie kuźnie i zakłady rzemieślnicze. – Początek wsi liczył się od strony Czech, bo nie bez znaczenia była przynależność parafii do diecezji ołomunieckiej, a naturalną granicą terytorialną i językową była zawsze rzeka Cyna – tłumaczy autorka wydanej w 2012 roku monografii Bolesławia Urszula Prochaska-Burek.
Nasz spacer zaczynamy od ulicy Głównej. Po nieparzystej stronie drogi zamieszkiwali tzw. zagrodnicy, czyli drobni rolnicy, mający niewielkie zagrody, zaś po drugiej stronie gospodarze, których pola ciągnęły się przez dwie kolejne ulice. Drogi pokryte były kostką brukową, a wieś słynęła z tego, że miała wybrukowane wszystkie podwórka.
Zaczynamy od obejrzenia tego, co pozostało po karczmie. Zachowała się sala taneczna z dwoma oknami od strony ulicy i studnia, którą wcześniej widzieliśmy na przedwojennym zdjęciu w książce „Bolesław wieś na polsko-czeskim pograniczu”. Prezentowano na nim autobus firmy Adler, który kursował na trasie Racibórz – Bolesław i zatrzymywał się przy karczmie. – Gospoda funkcjonowała do lat 70. XX wieku. Potem ją częściowo wyburzono i powstał nowy budynek, wciśnięty w starą zabudowę. Pamiętam jeszcze jak do tego szynku chodziłyśmy z siostrą – wspomina pani Urszula.
Po stronie gospodarskiej wzrok przykuwa zbudowana z cegły klinkierowej szkoła, którą oddano do użytku w 1898 roku, a o którą toczą dziś walkę mieszkańcy Bolesławia. Mijamy starą gruszę, która pamięta czasy przedwojenne i miejsce po stronie zagrodników, w którym znajdował się kiedyś sklep. Na posesji sołtysa Bernarda Fichny stoją pięknie zdobione domy z początku XX wieku. W jednym z nich znajduje się dziś sklep obok którego stoi pochodzący z przełomu XVIII i XIX wieku drewniany spichlerz. – Niedaleko stąd rosną dwie stare lipy, które pojawiły się również na starych fotografiach z Bolesławia. Mówimy o nich Mój i Moja, bo stoją obok siebie, ze zrośniętymi korzeniami, jedno drzewo jest grube, a drugie chude – opowiada pani Urszula.
Porządek według pana Bedrunki
W białym domku z czerwonym dachem i licznymi zdobieniami mieszkał kiedyś ludowy artysta Augustyn Ottawa. – To był brat mojej babci Anny. Malował bardzo dużo kościołów i słynął z tego, że tak potrafił dobierać i mieszać farby, że nigdy nie schodziły ani się nie łuszczyły. Robił szablony, za pomocą których ozdabiał domy i miał równie uzdolnionego brata, który był rzeźbiarzem – dodaje pani Prochaska i pokazuje nam biały domek, w którym kiedyś mieścił się zakład szewski Ignacego Bedrunki. Pan Ignacy znany był z tego, że potrafił swoich klientów nauczyć porządku. Jeśli ktoś przynosił mu do naprawy zabrudzone buty, najpierw czyścił je nad gazetą tak, by cały brud się na niej znalazł, a potem oddawał je po naprawie razem z tą gazetą i jej zawartością. Podobno szkoła pana Bedrunki zawsze się sprawdzała.
Zielona tabliczka przy ulicy Głównej prowadzi nas do starej kuźni, która powstała w 1919 roku. Wybudował ją Józef Koczy, a potem przekazał swojemu synowi, również Józefowi. Warsztat działał do 1980 roku, ale w dobrze zachowanej kuźni znajdują się wciąż narzędzia, których używali obaj kowale. – Młodzi chcieli budynek zburzyć i postawić na jego miejscu garaż, ale udało mi się ich przekonać, że to rodzinna pamiątka, która w przyszłym roku będzie miała sto lat. W końcu razem wszystko posprzątaliśmy i sprawiło nam to ogromną radość – mówi Małgorzata Nawrat, która odziedziczyła po ojcu gospodarstwo wraz z kuźnią.
Przy ulicy Tworkowskiej stoi jedyny zakład rzemieślniczy, który powstał w 1935 roku i funkcjonuje w Bolesławiu do dziś. Stawiał go stolarz Henryk Lasak, który wraz z żoną mieszkał w domu obok. Jego syn Eryk, przejął rodzinną firmę i wybudował na tej samej posesji nowy dom, w którym mieszka dziś jego syn Marian, związany zawodowo z raciborską firmą El-Bis. Jego brat Alfred kontynuuje rzemieślniczą tradycję, a w swojej pracy używa jeszcze przedwojennej frezarki, która jest pamiątką po dziadku Henryku.
Jak Młynówka młynarzom pomagała
Dom Jana Fraenzla ma już 170 lat, choć piętro jest nieco młodsze, bo przebudował je w 1947 roku jego ojciec Zygfryd. Młyn istniał tu już w 1849 roku. Wybudował go pochodzący z okolic Hulczyna Karl Fränzel, po którym młyn objął syn Johan a następnie wnuk Johan. Na początku młyn napędzany był kołem wodnym, zasilanym wodą z rzeki Młynówki, noszącej dziś nie wiedzieć czemu nazwę Przekopa. – Wody Młynówki zasilały kiedyś sześć młynów. Trzy były w Piszczu, jeden w Bolesławiu, jeden w Tworkowie a ostatni znalazłem na mapie za torami. Na rzece była zapora, od której szedł kanał, dzięki któremu woda w stawie przed młynem miała odpowiedni poziom. Mimo tych zabiegów wystarczało jej zaledwie na trzy godziny mielenia, więc w 1948 roku w młynie zamontowano silnik elektryczny – tłumaczy Jan Fraenzel i pokazuje nam wyschnięty staw, po którym zimą można było jeździć na łyżwach, albo chodzić na skróty do pobliskiej piekarni. W 1965 roku była w nim jeszcze woda, ale kiedy wyregulowano rzekę, staw wysechł.
Młyn, który po ojcu Johanie przejął Zygfryd Fraenzel działał do 1956 roku. Potem pan Zygfryd zajmował się już tylko gospodarstwem rolnym.
Dziś prowadzi je po ojcu pan Jan, który oprowadza nas po starym młynie, w którym gromadzi rodzinne pamiątki. Oglądamy przedwojenną gaśnicę, ręczny magiel, stare kredensy i szafy, przedwojenne dziecięce wózki i kołyski, drewniane szyje, czyli narty oraz wyposażenie młyna: śrutownik, kamienne koła młyńskie, pas transmisyjny czy odsiewacz do mąki. Jest też sporo narzędzi ciesielskich po dziadku Johanie, który był z zawodu cieślą i większość prac wokół domu wykonywał sam. – Dziadek ręcznie ciosał belki na dach i robił drewniane rury i przenośniki na mąkę – mówi pan Jan, który przy okazji remontu odkrył część starego domu, na którym postawiono później nowy. – Odkopałem jedną małą izbę z okienkiem, która ma pewnie ponad 200 lat – tłumaczy prowadząc nas po zakamarkach piwnic młyna.
Na tej samej posesji co młyn usytuowana była piekarnia. Wcześniej był tam dom, w którym założyciel młyna Karl Fränzel mieszkał wraz z żoną. Kiedy jego wnuczka Emilia (córka Johana) wyszła za mąż za piekarza Pawła Stuchlego, w latach 20. dobudowali do domu dziadków piekarnię, przy której powstał również sklep. Po wojnie prowadził ją ich syn Eryk, a prosperowała aż do roku 1976. Dziś dom zajmuje siostra pana Jana – Małgorzata Koczwara z mężem.
Duch wspólnej pracy jeszcze nie umarł
W domu Bertolda Fichny gorące dni nie tylko ze względu na panującą temperaturę, ale i termin zbliżających się dożynek. Od lat organizacją imprezy zajmuje się wspólnie z żoną Renatą.
On już trzecią kadencję jest sołtysem, ona od 18 lat prezesuje Kołu Gospodyń Wiejskich w Bolesławiu. Razem tworzą zgraną parę nie tylko w domu, ale i w życiu wiejskiej społeczności. – Żona jest motorem napędowym wszystkich naszych sołeckich przedsięwzięć. Zawsze mogę na nią liczyć i nigdy nie ingeruję w jej pracę, bo jak się już za coś zabiera, to wiem, że będzie zrobione dobrze – mówi o pani Renacie mąż. Ona chwali jego pracę społeczną, którą odziedziczył w genach po przodkach. Sołtysem Bolesławia był jego dziadek Józef i ojciec Herman. – Teraz staramy się wciągać w pracę społeczną nasze dzieci, w nadziei, że kiedyś nas zastąpią. Jak od rodziców idzie dobry przykład, to młodzi chętniej się później angażują – tłumaczy pani Renata.
O Bolesławiu mówią, że to taka wieś, w której nie umarł jeszcze duch wspólnej pracy i społecznych inicjatyw. – Łączy nas świetlica, która powstała kiedyś w czynie społecznym, a dziś spotykają się w niej wszystkie organizacje we wsi. Pieniądze z funduszu sołeckiego wykorzystaliśmy na plac zabaw, który niedługo będziemy kończyć, a teraz przeznaczyliśmy je na łapacz piłek i ogrodzenie przy boisku. Pamiętamy też o naszych przodkach dbając na przykład o pomnik poległych w II wojnie światowej. Jak się pewne rzeczy robi z pokolenia na pokolenie, to staje się to naturalne – podsumowuje pan Bertold.
Bolesław to niewielka wioska z ogromnym potencjałem i ludźmi, dla których historia ich przodków jest bardzo ważna. Dbałość o przeszłość widać tu na każdym kroku, ale to nie zabytkowe budynki tylko mieszkańcy są jej największym skarbem.
Katarzyna Gruchot