Od Bartolomeusa do Urszuli czyli saga rodu Prochasków
Rodzina Prochasków związana jest z Bolesławiem od 218 lat, a dokładnie od 19 maja 1800 roku, gdy pochodzący z Czech Bartolomeus Prochaska pojął za żonę bolesławiankę Petronelę Obruśnik i przeprowadził się do jej wsi. Bartolomeus był już dojrzałym, 30-letnim mężczyzną, a jego wybranka miała zaledwie 18 lat. Małżonkowie zamieszkali po ślubie w domu rodziców panny młodej, który usytuowany był przy dzisiejszej ulicy Głównej.
Pan Prochaska wybudował na posesji swojego teścia gospodę, która miała dużą salę taneczną, wykorzystywaną na wesela, zabawy i uroczystości rodzinne. – Do 1945 roku był tam też pokoik dla kurierów, którzy przywozili pocztę i maleńka stajnia dla ich koni. Na sali, która zachowała się do dzisiaj, odbywały się też przedstawienia teatralne i pokazy objazdowego kina – opowiada Urszula Prochaska-Burek.
Gospodarstwo po rodzicach przejął ich syn Andreas, który był dwukrotnie żonaty. Wiadomo, że z pierwszego małżeństwa miał czwórkę dzieci. Najstarsza była Józefa (po mężu Strachota), potem Marianna, która wyszła za mąż za Szymona Stuchlego, miała z nim dziewięcioro dzieci, a wśród nich przyszłego Sługę Bożego Ignacego Stuchlego. Było też dwóch synów. Franz Prochaska ożenił się z Marianną Wziontek z Owsiszcz, która do jego majątku w postaci odziedziczonej po ojcu karczmie, wniosła też kilka hektarów pola i Józef Prochaska, który wraz z pochodzącą z Krzanowic żoną Marianną (z domu Stoszek) prowadził 7-hektarowe gospodarstwo po rodzicach, przekazując je potem synowi Antoniemu. – Dziadek ożenił się również z bolesławianką Anną Ottawą i mieli dziewięcioro dzieci: Ewalda, Eleonorę, Eufemię, Brunona, urodzonego w 1930 roku mojego ojca Józefa, Agnieszkę, Zygfryda, Teresę i Rudolfa. Trójka z nich jeszcze żyje. Najmłodszy skończył w tym roku 80 lat – wymienia pani Urszula i opowiada o dziadku, który był rolnikiem pełnym pomysłów. – Uczestniczył w pierwszej wojnie światowej jako kawalerzysta i miał ogromny szacunek do koni. Nie pozwalał nam podchodzić do nich zbyt blisko z widłami i zawsze powtarzał, że obornik w wojsku przekładali rękami, żeby ich nie spłoszyć. Już przed wojną stworzył w Bolesławiu coś na kształt późniejszego kółka rolniczego, z którego za niewielką opłatą można było wypożyczyć sprzęt rolniczy. Po wojnie sam nauczył się języka polskiego i pracował jako kontroler społeczny w Cukrowni Racibórz i roszarni w Pietrowicach Wielkich oraz Tworkowie. Jak czytałam protokoły, które sporządzał po tych kontrolach, podziwiałam jego piękną i bezbłędną polszczyznę. Myślę, że nie bez znaczenia było to, że czytał bardzo dużo polskich książek i gazet – tłumaczy Urszula Prochaska-Burek. Jej dziadek był miłośnikiem pszczelarstwa i nowinek związanych z rolnictwem. Jeszcze przed wojną sprowadził do swojego gospodarstwa ogławiacze do buraków, maszynę która robiła dołki w ziemi na ziemniaki czy urządzenie do łupania kolb kukurydzy. W domu stało pianino, na którym grała trójka rodzeństwa.
Antoni Prochaska przekazał gospodarstwo synowi Józefowi, który po ślubie w 1956 roku sprowadził tu z Bieńkowic swoją żonę Annę. Dziadkowie zamieszkali w tzw. wyłamkowym domku, który stał na tej samej posesji, a młodzi gospodarze dostali zielone światło. – Ojciec był bardzo skromnym człowiekiem. Wszystko do czego doszedł w życiu zawdzięczał swojej ciężkiej pracy i tego samego uczył nas. Moja starsza siostra Krystyna i młodsza Róża wybrały jednak pracę pedagogiczną, a ja postanowiłam zostać na ojcowiźnie. Jestem rolnikiem z krwi i kości, a także z wykształcenia. Nie bałam się pracy na polu, koni, ani urządzeń rolniczych. Jak trzeba było siadałam na traktor i jechałam. Zawsze mogłam też liczyć na pomoc męża, który pracował na kopalni jako górnik – mówi pani Urszula, która gospodarstwo po ojcu przejęła w 1990 roku. – Mieliśmy ponad 7 hektarów pola i około 15 sztuk bydła. Współpracowaliśmy najpierw z mleczarnią w Raciborzu, później z Zottem, a w 2014 roku przekazałam wszystko córce i przeszłam na wcześniejszą emeryturę – podsumowuje.
Pani Urszula jest ostatnią przedstawicielką rodu Prochasków i żałuje, że razem z nią zniknie z historii Bolesławia nazwisko, które pojawiło się tu pierwszy raz ponad 200 lat temu. Może być jednak z siebie dumna, bo organizując rodzinny zjazd, na którym w 2011 roku zjawiło się ponad stu Prochasków z Polski, Niemiec i Czech, zrealizowała marzenie swojego ojca. Zorganizowane w świetlicy w Bolesławiu spotkanie było okazją do wielu wspomnień i wielu wzruszeń, które wyzwolił w najstarszych członkach rodziny dawno niewidziany Bolesław. Bo tak już jest, że ta wieś na zawsze pozostanie w sercach Prochasków.
Katarzyna Gruchot