Niemiecki obóz dla Żydów, czyli „ludzie muszą być tropieni, by mieli chęć do śmierci”
Beno Benczew przedstawia
Mieszkaniec Płoni Paweł Morawiec w czasie wojny powracał pewnego razu z pola na wozie wypełnionym burakami. Na jego drodze znalazła się grupa eskortowanych więźniów żydowskich. Gdy ich mijał, wygłodniali ludzie rzucili się na buraki i łapczywie zaczęli je jeść. Eskortujący ich żołnierz odbezpieczył karabin i wymierzył go w stronę Żydów, strzały jednak nie padły.
W Raciborzu
Dzieje żydowskiej społeczności Raciborza wciąż cieszą się zainteresowaniem, jednak sporo naszej wspólnej historii nadal pozostaje do odkrycia czy przypomnienia. Na początku lat 90. pojawiły się pierwsze próby opisu tych dziejów. Odzyskanie suwerenności dało asumpt do nieskrępowanego sięgnięcia po historię lokalną, bez ideologicznego szlabanu, z pominięciem robotniczo-ideologicznych i narodowościowych konotacji. Na łamach lokalnej prasy i nowych publikacji mogliśmy przeczytać o raciborskiej synagodze, zniszczonym przez komunistów kirkucie przy ul. Głubczyckiej oraz o losach poszczególnych rodzin żydowskich. Powstało kilka ważnych tekstów, które wypełniły niemal zupełny brak wiedzy o Żydach, mieszkańcach Raciborza i okolic. Osobną kartę stanowią dzieje społeczności żydowskiej w czasie II wojny światowej. O temacie w wymiarze światowym ostatnio stało się ponownie bardzo głośno, gdy już niemal oficjalnie oskarżono naród polski i państwo polskie o współsprawstwo w eksterminacji Żydów. Co więcej, teza ta znajduje, co chyba jeszcze bardziej szokuje, swoich zwolenników również wśród Polaków i w Polsce. Na razie oskarżenia te nie odnoszą się do ziemi raciborskiej, ale i tak powinniśmy z całą pieczołowitością badać i zapisywać naszą historię.
Komando pracy dla Żydów
Według przekazu świadków, w dzielnicy Płonia utworzono w pobliżu zakładów Siemensa obóz dla Żydów. Na terenie istniejącej wówczas cegielni (obecnie ulica Poznańska) należącej do Georga Glidtkego (lub Lidtkego) postawiono w jej północnej części co najmniej dwa lub trzy drewniane baraki, w których skomasowano więźniów. Było to komando pracy, w którym uwięziono Żydów i zmuszano do ciężkich robót. Mieli to być obywatele Francji, Belgii i Holandii, a część Francuzów miała pochodzić wprost z Paryża. Żydzi byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach, głodzeni i wykorzystywani przez Niemców do pracy ponad siły w zakładach Siemens Plania Werke, a czasem również w pobliskiej piaskowni. Miało być ich około setki i wraz z tysiącami innych robotników przymusowych oraz jeńcami pracowali na rzecz III Rzeszy.
Ludzie pamiętają
Zdarzenie, które zapamiętał Paweł Morawiec ewidentnie świadczy o głodzeniu więźniów. Zdaniem raciborzanina na terenie cegielni były dwa baraki, nie znał jednak żadnych szczegółów, bo niemieccy strażnicy nie dopuszczali nikogo w pobliże obozu. Czasem widział grupy więźniów nie przekraczające 12 osób pędzone do robót w piaskowni. Załogę obozu stanowić mieli żołnierze Wehrmachtu. Po wojnie pozostały tylko murowane części baraku, a i te okoliczni mieszkańcy wykorzystali jako materiał budowlany. Dziś jest to łąka, na której nie powstały żadne zabudowania.
Świadkowie przytaczali różne dane i okoliczności. Wiele jednak z przekazywanych informacji się powtarza, zarówno o samym obozie, jak i niewolniczej pracy Żydów. Szczególnie cenni są naoczni świadkowie, jak Paweł Tatus, niemiecki policjant z Ratibor (pełnił służbę tylko do roku 1926), który w czasie wojny pracował w fabryce Siemensa. Pamiętał zatrudnionych tam przymusowo Polaków, Ukraińców, Francuzów i Żydów, którzy byli bardzo źle traktowani, bito ich i słyszał, że nawet zabijano. Jednak osobiście niczego takiego nie widział.
Bicie i głodzenie
Inna relacja mówi, że w 1942 lub 1943 roku w fabryce pracowało od 60 do 100 Żydów, którzy władali językiem niemieckim. Paweł Mordeja był w czasie wojny przetokowym w zakładzie Siemens Plania Werke i spotykał Żydów w pracy. Nie wiedział jednak, gdzie mieszkali i co jedli. Na podstawie ich wyglądu zewnętrznego ocenił, że warunki bytowe musieli mieć wyjątkowo złe. W zimie chodzili lekko ubrani, zamiast butów na nogach nosili drewniaki. Pracowali pod nadzorem ludzi w mundurach, zdaniem Mordeji, żołnierzy SS. Byli przez nich pilnowani i nie można było z nimi rozmawiać. Nie spotkał się z przypadkiem zabicia więźnia, ale przytoczył zdarzenie, które mogłoby o tym świadczyć. Raz zauważył, że pilnujący wachman uderzył Żyda łomem w plecy. Ten zgiął się i zaczął od razu kuleć, w tym dniu już nie pracował, później już go więcej nie widział na terenie zakładu. Maszynista, z którym jeździł Mordeja, zwrócił nawet wachmanowi uwagę, na co ten odpowiedział, żeby „był cicho, jak chce chodzić po wolności”. Z kolei Karol Trompeta, zatrudniony w zakładach Siemensa w latach 1943 – 1944, pamiętał, że przy budowie jednego z pieców pracowali Żydzi.
A jednak pomagano
Kolejną osobą, która od maja 1941 roku pracowała w Plania Werke był Franciszek Gorfon. Według niego, przypuszczalnie jesienią 1941 roku, do pracy skierowano grupę Żydów, która liczyła ok. 100 osób. Pochodzili z Francji, Polski i Holandii. Lagier, w którym mieszkali, znajdował się na terenie cegielni nr 1, w specjalnie wybudowanych barakach. Do pracy byli eskortowani, a w pracy pilnowani przez wachmanów i traktowani w nieludzki sposób. Gorfon miał im dostarczać żywność, głównie chleb, podobnie pomagać mieli inni. W roku 1942 Gorfon wyjechał do Łabęd i dlatego nie wiedział, co później działo się z więźniami. Wskazał jednak Pawlenkę z Tworkowa, który był wówczas majstrem i mógł wiedzieć trochę więcej na ten temat.
Kolejni świadkowie
Ktoś zapamiętał, że kucharką w obozie była pani Klimaszka, że Żydzi pracowali przy budowie pieca nr 18, padają różne daty powstania i likwidacji obozu. Czasem zresztą mylono obóz dla Żydów z innymi komandami. W zakładach Siemensa zmuszano do pracy także jeńców wojennych i robotników przymusowych różnych narodowości. Bardzo często zmieniała się ich liczba, na miejsce jednych przywożono następnych. Według jednego z zachowanych raportów z 31 lipca 1944 roku w Siemens Plania AG Ratibor pracowało 663 robotników przymusowych, w tym 424 Rosjan, 120 Polaków, 41 Ukraińców, 70 Francuzów oraz 8 osób o nieustalonej narodowości. Możemy zatem przypuszczać, że tych 70 Francuzów mogło być żydowskimi więźniami.
Pochodząca ze Świętochłowic Elżbieta Sładek w 1940 roku mieszkała w Chałupkach i miała być szykanowana przez hitlerowców z powodu przynależności teścia do Komunistycznej Partii Niemiec. Z obawy przed wysłaniem na roboty przymusowe w głąb Niemiec, podjęła pracę w zakładach Siemensa w charakterze rachmistrza. Nie miała bezpośredniej styczności z więźniami, słyszała jednak, głównie od zatrudnionego tam Barskiego, że przy budowie pieca do wypalania elektrod zatrudnieni byli obywatele francuscy żydowskiego pochodzenia. Warunki pracy mieli bardzo ciężkie, wyżywienie było tak marne, że przy braku jakiejkolwiek opieki lekarskiej umierali z wycieńczenia. Zgonów miało było 2 do 3 tygodniowo. Elżbieta Sładek nie wiedziała jednak, w jaki sposób i gdzie ich chowano, nie znała także żadnych szczegółów.
Oprawcy na wolności
Ciekawy trop przekazał Jan Buczek, rocznik 1894, który przez całą wojnę pracował w fabryce jako palacz piecowy. Widywał Żydów, pamiętał grupę 8–osobową pod nadzorem cywili wykorzystywaną do pracy przy budowie nowego pieca. Niestety nie był w stanie powiedzieć, w jakich to było latach, gdzie mieszkali i jak byli traktowani. W opinii Jana Buczka więźniowie byli źle żywieni, ponieważ wyglądali na osłabionych. Raz tylko był świadkiem, gdy pilnujący ich mężczyzna kopnął jednego z Żydów, a ten przewrócił się z wycieńczenia. Gdy zwrócił uwagę atakującemu usłyszał: „ludzie muszą być tropieni, by mieli chęć do śmierci”. Już po wojnie w Raciborzu Buczek przypadkowo spotkał owego mężczyznę, ten prawdopodobnie nie poniósł za swoją wojenną działalność żadnych konsekwencji.
Prywatne śledztwo
Podjął je mieszkaniec Raciborza Bronisław Chojnowski, zgromadził pokaźną ilość informacji, niektóre o zupełnie sensacyjnym charakterze. Jako źródło swych ustaleń podawał niesprecyzowane i anonimowe relacje miejscowej ludności. Obóz miał funkcjonować do stycznia 1944 roku, gdy wszystkich przetransportowano do obozu Blachownia – Kędzierzyn. Na ich miejsce przybyli jeńcy francuscy, a sama likwidacja obozu miała odbyć się na początku 1945, kiedy to rozebrano 5 lub 6 baraków, w których przebywali więźniowie. Według Chojnowskiego w raciborskim obozie dla Żydów mieli znaleźć się mieszkańcy Paryża, obywatele Belgii i Holandii, ale też kilka polskich Żydówek. Jedną z nich miała być urodzona w Modrzejowie w 1916 roku, Jadwiga Miler z domu Kirszenblat, która tuż po wojnie zamieszkała w Wałbrzychu. Niestety nie udało się do niej dotrzeć, gdyż po roku 1968 wyjechała do Izraela. Można przypuszczać, że jej zeznania byłyby kluczowe dla naszej wiedzy o obozie, gdyż miała w nim przebywać od początku jego istnienia aż do likwidacji. Po zlikwidowanym obozie miała pozostać mała mogiła, w której pochowano ciała zmarłych lub rozstrzelanych Żydów. Chojnowski przypuszczał, że mogą tam też być pochowani powstańcy śląscy, jak i osoby innych narodowości rozstrzelane przez miejscowe Gestapo. Brak jednak innych relacji czy przekazów mówiących o tym miejscu jako pochówku ofiar III Rzeszy. Do tej pory miejsce po cegielni – obozie stoi puste, więc prawdopodobnie nie prowadzono tam żadnych prac ziemnych, które mogłyby potwierdzić, czy wykluczyć istnienie grobów. Zresztą trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat na terenie cegielni miano by grzebać zmarłych?
Próba śledztwa
W PRL sprawą obozu zainteresowano się dosyć późno, bo w latach 60. Milicja Obywatelska z Raciborza prowadziła czynności wyjaśniające, w ramach których przepytano wstępnie kilka osób. Sprawę prowadził kapral Józef Matyszczuk z sekcji kryminalnej, który informował o ustaleniach swego przełożonego – zastępcę komendanta MO miasta i powiatu raciborskiego porucznika Bronisława Kowalewskiego, a ten Okręgową Komisję Badającą Zbrodnie Hitlerowskie w Polsce. Dzięki temu znamy dzisiaj przynajmniej te szczątkowe relacje świadków. Jednak wydaje się, że podjęte oficjalne działania prowadzone były dosyć pobieżnie i nie przywiązywano do nich należytej wagi. Ostatecznie wybrane osoby zostały przesłuchane przez prokuratora Joachima Janika, dochodzenie utknęło jednak w ślepym zaułku wobec szczątkowych i często tylko fragmentarycznych informacji. Brakowało dokumentów, na podstawie których można by ustalić szczegółowe dane oraz wskazać osoby ponoszące odpowiedzialność za powołanie i prowadzenie obozu na Płoni.
Postscriptum?
Na podstawie relacji świadków możemy stwierdzić, że na Płoni istniał odizolowany i nadzorowany niemiecki obóz – komando pracy liczące około 100 więźniów, którzy pochodzili z Francji, Belgii i Holandii, być może wśród nich było kilku obywateli polskich. Żydzi byli nieludzko traktowani, głodzeni, bici, zmuszani do niewolniczej pracy ponad siły, byli też pozbawieni podstawowych praw, w tym opieki lekarskiej. Prawdopodobnie niektórzy z nich zmarli, brak jednak danych o zgonach w obozie i miejscu ewentualnych pochówków. Istnieje jednak możliwość, że niedługo poznamy kolejny fragment tej historii.
Natrafiono bowiem na listy transportowe Żydów przewiezionych z Belgii i Holandii na teren Śląska. W 1942 roku, między 26 sierpnia a 12 grudnia, Niemcy wysłali do Auschwitz 39 transportów kolejowych z Żydami z Holandii i Belgii. Po drodze, na stacji Koźle, 9600 mężczyzn zostało wybranych przez Organisation Schmelt i skierowanych do pracy do różnych obozów na terenie Śląska, jednym z nich był obóz w Ratibor.
Temat podjęli badacze z Holandii i w kwietniu mają przyjechać do Raciborza, by na miejscu zobaczyć miejsce po obozie i skonfrontować pozyskane wiadomości. Jak tylko poznamy nowe szczegóły przedstawimy je naszym czytelnikom.
Beno Benczew