Jak (po)ratować etaty nauczycieli
Złośliwy komentarz tygodnia.
Urząd Miasta w Raciborzu poinformował, że w przyszłym roku szkolnym zabraknie pracy dla kilkunastu nauczycieli, więc trzeba będzie ich zwolnić. Do tego prawdopodobnie dojdzie odchudzenie kolejnych kilkudziesięciu etatów z liczby godzin lekcyjnych. Z drugiej strony, trochę belfrów ma przejść na emerytury, więc jeszcze dokładnie nie wiadomo. To ponoć wyłącznie skutek reformy edukacji likwidującej gimnazja, przez którą „wcięło” jeden rocznik uczniów. Zagrożeni są głównie angliści, germaniści, nauczyciele przedmiotów ścisłych oraz geografii i informatyki.
Jak to w życiu, pomyślałem sobie filozoficznie, raz robota jest, a raz trzeba szukać nowej. Normalka. Teraz to zresztą nie problem, bo to raczej praca szuka człowieka, a nie odwrotnie, jak to było jeszcze kilka lat temu. I w błogim spokoju wyjechałbym sobie na majówkę, gdyby nie wpadła mi w oko relacja z posiedzenia komisji oświaty (dostępna na portalu nowiny.pl), podczas której pani radna Ludmiła Nowacka zdradziła swój oryginalny pomysł na ocalenie etatów swoich koleżanek i kolegów… za publiczne, czyli nasze pieniądze.
Konkretnie pani radna zapytała, czy osoby zagrożone zwolnieniem mają szansę na skorzystanie z urlopu na poratowanie zdrowia, o ile spełniają kryteria do takiego urlopu. Przypomnę, że jeszcze do niedawna urlop zdrowotny mógł przyznać nauczycielowi nawet najzwyklejszy lekarz rodzinny. Urlop mógł trwać nawet rok, a w czasie całego zatrudnienia nauczyciel mógł ratować zdrowie łącznie nawet 3 lata. Podczas urlopu dla poratowania zdrowia nauczyciel zachowuje prawo do comiesięcznego wynagrodzenia zasadniczego, dodatku za wysługę lat oraz do innych świadczeń pracowniczych. Od 1 stycznia 2018 r. procedurę trochę zaostrzono i o urlopie orzeka lekarz medycyny pracy, a choroba lub zagrożenie nią musi się wiązać z wykonywaną pracą.
Wracając do sugestii pani radnej, chciałbym zapytać, czy to jest etyczne, aby sugerować nauczycielom uciekanie przed zwolnieniem na urlopy dla poratowania zdrowia? (pomijam dodatkowy smaczek, że mówi to dyrektor szkoły). Przecież po pierwsze, koszty tych urlopów trzeba będzie pokryć ze wspólnych pieniędzy wszystkich mieszkańców. A po drugie, czy to jest model rozwiązywania problemów, który chcemy promować i godny przykład do naśladowania dla innych? Oczywiście nie wykluczam, że któreś z osób zagrożonych zwolnieniem mogą naprawdę potrzebować leczenia, ale raczej nie uwierzę, że w tym roku dolegliwości dotkną akurat anglistów, germanistów, nauczycieli przedmiotów ścisłych oraz geografii i informatyki, dla których, ach co za przypadek, zabrakło pracy. „Słuchać hadko” – chciałoby się westchnąć za Longinusem Podbipiętą.
bozydar.nosacz@outlook.com