Spełnione marzenia niesłyszącej Emilii: ks. Jan Szywalski przedstawia
Maj to miesiąc uroczystości komunijnych. Przed kościołami widzimy gromadki biało ubranych dzieci, za nimi wzruszeni rodzice, chrzestni, krewni. Ważny etap w życiu młodego człowieka. „On był już u I Komunii Św.” – mówi się, chcąc zaznaczyć, że wychodzi z dzieciństwa.
Bywa też inaczej. Poniżej wzruszająca historia osoby niesłyszącej, którą przygotowała do Komunii św. s. Monika z klasztoru Annuntiata, ta sama, która koresponduje z więźniami, ale przede wszystkim jest katechetką osób niesłyszących z ogromnym doświadczeniem. Oddajmy jej głos:
Jako długoletnia i doświadczona katechetka osób niesłyszących i słabosłyszących miałam okazję przygotować setki dzieci do I spowiedzi i Komunii Św. Jednakże najbardziej utkwiły mi w pamięci przygotowania do przyjęcia tych sakramentów przez kilka głuchoniemych kobiet, analfabetek, które nie znały, ani pisma, ani mowy ani języka migowego. Były zupełnie odcięte od świata, zdane na pomoc najbliższych. Ich rodziny zwróciły się do mnie z prośbą o przygotowanie ich do sakramentów św. Jedna z nich miała 54 lata, druga 56, a trzecia 27 lat. Przygotowanie ich do przyjęcia I Komunii Św. wymagało ogromnego wysiłku z mojej strony, ale też ze strony katechizowanej. Wiadomo, że wiele pojęć religijnych jest abstrakcją, nie da się wszystkiego zobaczyć, dotknąć, doświadczyć, itd. Stąd na katechezie posługiwałam się licznymi obrazami, rekwizytami. Próbowałam dotrzeć do ich umysłu na wszelkie możliwe sposoby: mową, gestem, mimiką i pantomimą.
Chciałabym przytoczyć tu niezwykłą historię życia jednej z tych kobiet – pani Emilii Myśliwy spod Głubczyc. Opowiada o niej jej rodzony brat Michał Myśliwy w mojej książce „Głusi mówią”. Oto fragmenty tego tekstu:
„Moja niesłysząca siostra Emilia urodziła się 5 września 1933 roku w miejscowości Teleśnica Oszwarowa w woj. rzeszowskim.
Okres choroby Emilii przypada na czas jej wczesnego dzieciństwa, kiedy to nasi rodzice zauważyli u niej częściowy brak słuchu. Żyliśmy i wzrastaliśmy w warunkach straszliwej biedy. Rodziców nie było stać na leczenie choroby, a co się z tym wiąże, wady słuchu. Rodzice posiadali 1,12 ha pola na górzystym terenie w Bieszczadach. Nie było zbyt wysokich urodzajów zboża, czy ziemniaków. Aby utrzymać rodzinę, dodatkowo chodzili na zarobki do Żydów, gdzie za 1 dzień pracy (tzw. dniówki), ciężkiej pracy (np. koszenie zboża kosą) można było zarobić 1 zł, a koszt jednej małej bułki wynosił 5 groszy.
Rodzina była liczna. Ja, jako najmłodszy, byłem siódmym z kolei dzieckiem. Urodziłem się w 1940 roku. Liczne choroby, wynikłe z przeziębień, zdziesiątkowały rodzinę. Trójka rodzeństwa umarła przed wojną. Finansowo nie było nas stać na opłacenie lekarza i wykup leków, o ile takie były dostępne.
Później przyszedł czas wojny, który wyeliminował całkowicie możliwości leczenia i uczęszczania do szkoły. Zostaliśmy wywiezieni do Niemiec na przymusowe roboty do miejscowości Edenberg Gross, do majątku ziemskiego. Pobyt na robotach trwał od wiosny 1942 r. do końca wojny, tj. do marca 1945 r. Warunki życia były bardzo trudne.
Po wojnie zostaliśmy osiedleni na opolszczyźnie w powiecie głubczyckim, w miejscowości Tarnkowa, gdzie zamieszkujemy do chwili obecnej. Tutaj rodzice otrzymali gospodarstwo rolne o pow. 7 ha. Ponieważ w początkowym okresie nie było sprzętu rolniczego, wszystkie prace wykonywane były wyłącznie ręcznie.
Trudno obecnie powiedzieć, czy była to wina rodziców, czy może wymagała tego sytuacja materialna i finansowa, że odstąpiono od skierowania siostry Emilii do szkoły specjalnej. Nie wiedzieliśmy nawet czy takie szkoły istniały zaraz po wojnie. W każdym bądź razie, na wniosek lekarzy, Emilia została zwolniona z obowiązku szkolnego. Pozostała na utrzymaniu rodziców i była pomocą w prowadzeniu gospodarstwa.
Pamiętam, że Emilia nie sprawiała trudności rodzicom i rodzeństwu, ponieważ lubiła pracować. Jak tylko potrafiła, starała się wykonywać wszystkie zlecone jej prace w gospodarstwie. Podpatrując innych, nabywała umiejętności prowadzenia gospodarstwa.
Choć nigdy nie uczęszczała do szkoły, była analfabetką i nie potrafiła rozmawiać, była pouczana, co wolno, a czego nie wolno było jej robić. Wiedziała dokładnie, że nie wolno nikogo krzywdzić przez bicie zarówno ludzi, jak i zwierząt. Porozumiewała się swoistą mową. Do rodziców mówiła mama, tata, natomiast do rodzeństwa zwracała się po imieniu: Staszek, Józek, Michał. Pamiętała imiona sąsiadów. Ze zwierząt rozróżniała słowa: pies, kot, koń, krowa... Wszystkie zwierzęta były dla niej ładne (mówiła „łańcie”). Bardzo je kochała. Miała swój własny, dziecinny język i nazwy.
Umiała i lubiła wykonywać wszystkie prace domowe i gospodarcze. Samodzielnie też nauczyła się krawiectwa. Potrafiła skroić i uszyć maszynowo sukienki, bluzki, koszule, fartuchy damskie, spodnie męskie wraz z całkowitym wykończeniem. Do tego dokładała swoje wymyślone upiększenia, układy kołnierzy, kieszeni, mankiety, wykończenia szytych sukienek czy bluzek. Szyjąc, w większości korzystała z własnej wyobraźni i pamięci wzrokowej. Korzystała także z katalogów mody, gdzie wybierała ulubione wzory sukienek, bluzek, spodni, układ falbanek, fałd itp.
W kontaktach i spotkaniach z rodziną, czy sąsiadami zachowywała miłą atmosferę. Zawsze witała gości z uśmiechem i radością.
Boleśnie przeżywała zgon rodziców i brata, a także zgon kogoś znajomego z sąsiadów.
Rodzeństwo nauczyło Emilię trochę pisać. Znała pisownię liczb i liter. Potrafiła się podpisać pełnym nazwiskiem i imieniem. Znała pisownię imion rodziców i rodzeństwa.
Emilia miała wielki szacunek do obrazów religijnych zawieszonych w mieszkaniu. Mówiła, że to Bozia. Chodząc do kościoła na msze św., przeżywała sytuacje, że ona nie może przystępować do komunii świętej. Nie rozumiała tej sytuacji, dlaczego wszyscy mogą przyjąć komunię św., a jej się tego odmawia. Nie potrafiliśmy jej w tym pomóc. To nas przerastało. Chcąc choć trochę spełnić jej marzenia i pragnienia, zwróciliśmy się w tej sprawie do naszego księdza proboszcza w Pomorzowicach – ks. B. Grabowskiego. Przyszedł nam z pomocą i radą. Nawiązał kontakt z siostrą Moniką z klasztoru „Annuntiata” w Raciborzu, doświadczoną katechetką osób głuchoniemych, którą poprosiliśmy o przyuczenie i przygotowanie Emilii do przyjęcia I Komunii Św.
Nauka religii była bardzo utrudniona, gdyż Emilia nie znała języka migowego, nie posługiwała się mową ani pismem. Była zdolna, ale niewykształcona. Chętnie brała udział w zajęciach nauki religii. Poznawała najbardziej podstawowe prawdy wiary, o których nie miała pojęcia. Chętnie malowała obrazki, które otrzymywała na katechezach. Cieszyła się bardzo, że będzie mogła przystąpić do I Komunii Św.
Po półrocznym, skróconym kursie, wreszcie nadszedł dla niej ten upragniony dzień spowiedzi i Komunii św. Uroczystość ta odbyła się 8 grudnia 1989 r. w klasztorze Sióstr Misyjnych w Raciborzu. Emilia była bardzo podekscytowana i ogromnie szczęśliwa.
Niestety, na krótko po tym wydarzeniu dała znać o sobie utajona straszliwa choroba nowotworowa – rak mózgu. W miesiąc później nasza Emilia odeszła do Pana. Umarła 6 stycznia 1990 r. w wieku 57 lat.
Dodam jeszcze, że Emilia bardzo przeżywała swoją ułomność związaną z częściową wadą słuchu. Mówiła z żalem, że nie potrafi dobrze mówić, pokazując przy tym odpowiednimi ruchami rąk na usta.
Bardzo ją ceniliśmy za jej pogodę ducha, hart, odwagę w pokonywaniu trudności, cichość i pracowitość, a przy tym taką spontaniczną, naturalną radość z życia, nie mówiąc już o tym, jak wielką pomocą służyła całej naszej rodzinie.
Jesteśmy szczęśliwi z całą rodziną, że spełniliśmy przynajmniej jej skromne marzenia.”