Wojowie najechali Racibórz ale nikomu włos z głowy nie spadł
Z kroniki Miasta Racibórz: Na przedpolach naszego grodu, nieopodal książęcego lasu Obora, rozegrała się wielka bitwa. Brodaci przybysze ze wschodu, północy i południa starli się ze sobą, nie szczędząc razów toporami, mieczami i szablami...
7 czerwca roku Pańskiego 2019, w pierwszym roku rządów Dariusza zwanego Polowym, zjawiła się pod Raciborzem horda trzystu słowiańskich wojów wspieranych przez przybyszów z dalekiej północy. Zwiadowcy szybko podeszli pod rynek i ulicę Długą, gdzie jednak doszło między nimi do zwady, która bitką się skończyła. Krótki ten epizod wzbudził w naszych rajcach strach o losy miasta – sypnęli więc groszem z miejskiego skarbca, aby okupić się najeźdźcom. Cechy browarników i masarzy dostarczyły wojakom napitków i strawy, co zdaje się uśmierzyło gniew ich barbarzyńskiej natury. Swoje dołożył też komes śląski z Katowic, którego zastępcą był jeszcze do niedawna syn raciborskiego grodu Michał z Wosiów – ten sam, który awansował już na doradcę kanclerza Morawieckiego.
Zapowiedź budowy warowni
Tymczasem wojowie wraz ze swymi kobietami i dziećmi rozłożyli się obozowiskiem u stóp książęcego lasu Obora, gdzie spiknęli się z tutejszymi Drengami. Po całonocnym ucztowaniu wszyscy w zgodzie posnęli. Rankiem jednak wstali jeszcze wścieklejsi niż dnia poprzedniego. Wnet wyruszyli więc do lasu Obora, aby rozeznać teren.
W tym czasie opustoszałe niemal zupełnie obozowisko odwiedził wspomniany już podkanclerzy Woś. Dowiedział się, że Drengowie z pomocą przybyszów zamierzają rozbudować tutejszą strażnicę, tak aby zasługami dla obronności Górnego Śląska mogła się ona w przyszłości wsławić.
Jak to drzewiej bywało
Tymczasem pod Oborę jęło ściągać coraz więcej mieszkańców Raciborza i okolic, zaciekawionych najfantastyczniejszymi opowieściami o pradawnej sile wojów oraz urodzie niewiast, które ze sobą przywiedli. Pośród tych raciborzan, którzy odwiedzili przedziwne obozowisko, był również młodszy czeladnik cechu drukarzy, który jest autorem niniejszego podania. Na własne oczy zobaczył on tam nie tylko jak drzewiej się żyło – bo trzeba to wiedzieć, że owi wojowie oraz ich towarzyszki, kultywują tradycje, o których wielu z nas dawno już zapomniało – ale też co się niegdyś jadło i piło, jakie ozdoby i narzędzia się niegdyś wyrabiało.
Niemało tam było plugawych symboli pogańskich, którym przed wiekami oddawano cześć, jak Czarne Słońce, Mjolnir dzierżony przez bożka skandynawskiego Thora czy nawet czterogłowe oblicze Światowida. Tymczasem wojowie zorganizowali ku uciecze gawiedzi turniej, podczas którego pysznili się swą maestrią w posługiwaniu mieczem, toporem czy tarczą.
Kto chciał, mógł również nauczyć się od nich sztuki władania łukiem, bo trzeba to wiedzieć, że ci wojowie wcale nie uznają łuku za broń tchórzy, jak to w całym chrześcijańskim świecie przyjęto.
Wielka bitwa
Gdy słońce było już bliżej zachodu niż wschodu, wojowie stawili się na placu podług strażnicy w pełnym rynsztunku bojowym. Dzierżyli ze sobą proporce opatrzone znakami swych drużyn. Za nimi stały niewiasty, trzymające w rękach naczynia z wodą. Wkrótce okazało się, po co ta woda była im potrzebna. Prawdopodobnie jeszcze podczas porannego zwiadu w Obrze, brodaci przybysze ze wschodu, północy i południa poróżnili się między sobą. Co było przyczyną tej zwady? Trudno rzec, wszak człek chrześcijański nijak nie wniknie do pogańskiego łba.
Niezależnie od powodów kłótni, wojowie starli się ze sobą, nie szczędząc razów toporami, mieczami i szablami. Słońce piekło owego dnia niemiłosiernie, który więc tracił siły z powodu gorąca, temu niewiasta wlewała wodę do ust, aby czym prędzej mógł wrócić do walki
Kto wie, ilu barbarzyńców rozstałoby się z życiem podczas tej awantury, gdyby nie raciborzanie, którzy... zaczęli oklaskiwać walczących. Wtedy właśnie stało się coś niebywałego. Jeszcze przed chwilą zaciekli wrogowie pojednali się ze sobą, by wkrótce pląsać radośnie do muzyki przedziwnej, którą przywiedli razem ze sobą. Przyszło do kolejnej uczty, która przedłużyła się na całą kolejną noc... Nazajutrz wojowie handlowali jeszcze trochę między sobą oraz z raciborzanami, pokazywali jak bronić i dobywać przepraw, by popołudniem opuścić nasz gród.
Śmiałe plany
Wiele wskazuje, że jeszcze ich tu zobaczymy. Rajcy miejscy mają debatować nad tym, jakby w przyszłości wykorzystać obecność dzikich przybyszy dla poprawy reputacji naszego grodu, co miałoby się z kolei przełożyć na lepszą kondycję finansów naszych kupców i rzemieślników. Czy te zamierzenia uda się przekuć w stal rzeczywistości? Czas pokaże...
Adalbertus zwany Żetem
Słowiańska maszyna do zabijania
Wśród uczestników Raciborskiego Festiwalu Średniowiecznego można było natrafić na osoby odgrywające wczesnośredniowiecznych wojów z terenów Skandynawii, Polski czy dawnej Rusi. W słowiańskiego wojownika ze wschodu wciela się członek raciborskiego stowarzyszenia Drengów Przemysław „Ragnar” Jakubowski. Życie w tamtych czasach nie było bezpieczne, dlatego też wojownik z krwi i kości musiał mieć nie tylko dobrą broń, ale również ochronę.