Piotr Scholz: czas szybko przeleciał, gram dla ludzi
Przy okazji jubileuszu radiowej Vanessy – 5 czerwca stacja świętowała swoje 25-lecie koncertem w RCK – porozmawialiśmy z autorem najstarszej audycji na falach raciborskiego radia. Powspominał początki swej pracy i powiedział, gdzie słuchają go współcześni fani.
– 20 lat z mikrofonem, zawsze w niedzielne południe. Pomyślałbyś, że będąc pionierem w promocji śląskiej muzyki, przetrwasz w tej roli dwie dekady?
– Dziś ważniejszy jest jubileusz radia Vanessa jako takiego. Wszyscy pamiętamy jak dużą rolę odegrało w czasie powodzi z 1997 roku. Ja dołączyłem do załogi dwa lata później, w 1999 roku. Czy teraz myślę, że mogę tak wytrwać kolejne 20 lat w niedziele, przy mikrofonie? To zależy tylko od słuchaczy, bo to oni chcą mnie usłyszeć na 100.3 FM oraz kolejnych frekwencjach, które zdobywamy. Osobiście wierzę, że ci co słuchali i słuchają, nadal będą to robili.
Jaki był ten pierwszy dzień ze Śląską Biesiadą?
– Radio mieściło się wtedy w budynku ulicy Bukowej, tam gdzie jest prokuratura. To była ostatnia niedziela sierpnia w 1999 roku. Miałem ruszyć z moją muzyką tydzień później. Zdarzyło się jednak pilne zastępstwo za kolegę, który dotąd miał dyżury niedzielne. Zadzwonił do mnie wtedy prezes Radosław Łazarczyk i powiedział: przyjedź, pomóż, pociągnij to. Powiedziałem wtedy, że zaczynam w takim razie mój projekt i dostałem zgodę. Tak to się zaczęło. Czas szybko przeleciał.
– Co się zmieniło od tamtej pory w twojej współpracy z Vanessą?
– W rozgłośni komercyjnej najważniejsza jest słuchalność. Budowałem ją stopniowo, jeśli chodzi o moją audycję. Kiedy zaczynałem, Vanessa była jedyną rozgłośnią grającą śląską, biesiadną muzykę. W tej chwili jest tego zdecydowanie więcej w eterze, nie wspominając o internecie. Możliwości dostępu do śląskich wykonawców są teraz ogromne. Cieszy mnie jednak, że miłośnicy tego gatunku wciąż stawiają na Vanessę. Co się zmieniło jest zasługą internetu. On otworzył Śląską Biesiadę na świat. Pozdrawia mnie słuchacz z Afryki, tamtejszy misjonarz. W lutym dostałem pocztówkę z Indii! Niemcy i Holandia to już standardowo. Zaskoczyła mnie Francja, sygnał z miejscowości pod Paryżem. Audycja ma fanów także w USA. Tam ludzie wstają bardzo wcześnie rano, z powodu różnicy czasu, żeby mnie posłuchać.
– Słyniesz z tego, że łatwo cię rozbawić na antenie. Twoi fani wręcz domagają się co niedzielę, byś się śmiał w radiu.
– Szybko zauważyłem, że ludzie na to czekają. A przecież zaczynałem bardzo ambitnie. Zapraszałem ludzi, którzy pisali książki o Śląsku, miłośników poezji. Jednak rozrywkowy charakter zwyciężył. Można nad tym się zastanawiać co ważniejsze, ale decyduje słuchacz. Fani chcieli żebym powiedział co jadłem na obiad, czy się zakochałem, czy już ożeniłem itd. Nie zawsze jest łatwo być wesołym. Niedawno zmarł mi ojczym, a audycja musi być zagrana i bawić ludzi. Fakt, że są rzeczy, które potrafią mnie rozbawić do łez i nie umiem się wtedy powstrzymać od śmiechu, nawet na kilkadziesiąt sekund i to jest nieodłączny element mojej audycji.
– W jakiej kondycji odnajdujesz śląską muzykę biesiadną?
– Nie podoba mi się do końca, że do śląskich, „hajmatowych” klimatów wkłada się teraz mnóstwo innych rzeczy. Nie nazwę tego jeszcze disco polo, ale w audycji przybywa utworów, które ze Śląskiem miewają niewiele wspólnego.
Ale nie osądzam. Pilnuję jak umiem dotychczasowej konwencji. Jednak gdy słuchacze proszą o nowości biesiadne, to je gram. Na przykład słuchaczka Ariadna, dzwoni co tydzień i prosi o „Zbója Janosika” kapeli Górale, to ja to jej gram.
Rozmawiał Mariusz Weidner