Zapiski z pamiętnika Łukasza podróżnika: Krótki traktat estetyczny
Ks. Łukasz Libowski przedstawia.
Jeszcze raz, obiecuję, że to już raz ostatni, proszę pozwolić mi powrócić do mojego tegorocznego pobytu w Niemczech. Tym razem dlatego, iż parę slów chciałbym skreślić na temat estetyki, że tak ją dookreślę, kościelnej, z którą tam, na Zachodzie, się zetknąłem. Otóż estetykę tę chciałbym opisać.
Amor vacui
Podstawową cechą estetyki, z jaką ma się do czynienia, odwiedzając rozmaite kościoły Niemiec, jest, w moim przynajmniej odczuciu i przekonaniu, minimalizm; dotyczy to przede wszystkim niemieckiego budownictwa sakralnego najnowszego, tj. powojennego, ale także starszego, zabytkowego, albowiem Niemcy i w dostojnych, historycznych swoich przybytkach chętnie umieszczają, i czynią to nierzadko, przyznać trzeba, szykownie wcale i zgrabnie, umiejąc całość doskonale zorganizować i zharmonizować, elementy nowoczesne – modernistycznie urządzają, ot, chociażby prezbiteria.
Tak, estetyka świątyń zachodnich naszych sąsiadów to estetyka minimalistyczna, estetyka poprzestająca na minimum. W zagospodarowywaną przez się przestrzeń, jakakolwiek przestrzeń by to nie była, a więc czy to w przestrzeń architektoniczną, dajmy na to, chóru czy nawy kościoła, czy to w przestrzeń płaszczyzny, przykładowo, szaty liturgicznej lub też stronicy używanej w kulcie księgi, wprowadza estetyka owa mało elementów; precyzyjniej: w kreowaną, urządzaną przestrzeń estetyka ta wprowadza elementów nader, nadzwyczaj niewiele, skrajnie mało.
Omówioną tendencję eksperci od sztuki nazywają amor vacui, to znaczy: miłość pustki – a jako jej przykład paradygmatyczny wskazują sztukę japońską. Amor vacui, dodajmy tu dla porządku, to tendencja przeciwna względem predylekcji, którą znawcy tematu określają mianem horror vacui, co się tłumaczy: strach, lęk przed pustką – jako zaś sztampowy przykład owej zgoła odmiennej inklinacji, niepozwalającej na to, by choćby skrawek dysponowanej przestrzeni pozostawić niewypełnionym, rzeczeni znawcy podają najczęściej sztukę grecką okresu geometrycznego.
Nieszybko przebrzmi
Ponieważ minimalizm to fundamentalna właściwość kościelnej sztuki niemieckiej, warunkuje on, rzecz to, sądzę, w pełni zrozumiała, pozostałe cechy tejże sztuki, to, jakie pozostałe cechy sztuki tejże są: skoro bowiem sztuka owa pod względem ilościowym tak dalece jest nasamprzód ograniczona, dalsze jej własności muszą być dokładnie takie, jakie są, inne być nie mogą – żeby były inne, nie da po prostu rady.
Mam tu na myśli trzy fakty. Mianowicie, iż zajmująca mnie w niniejszym tekście sztuka, po pierwsze, koncentruje swojego odbiorcę na tym, co najważniejsze, po wtóre, że wykonana jest, raz, z dobrego materiału, dwa, po mistrzowsku i, trzy, prosto oraz, po trzecie, że zawsze wprzęgnięta jest w służbę jakiejś idei.
Trzy wymienione fakty czynią, w moim mniemaniu, niemiecką sztukę sakralną, oczywiście, do jakiegoś tylko stopnia, ponadczasową, nieśmiertelną: nie wątpię, że przetrwa ona jakiś, z pewnością niekrótki, czas, nie wątpię, że nieszybko ona przebrzmi, że nieszybko zdezaktualizuje się.
Nie uświadczy się kiczu
Znalazłszy się w świątyni, zbudowanej i urządzonej przez naszych zachodnich sąsiadów współcześnie, człowiek łatwo umie się skupić i rozmyślać o tym, co istotne, co ważkie, czyli o sobie, o swoim życiu i swojej duszy, i o Bogu. Sprzyja niemiecki przybytek modernistyczny, uważam, wyciszeniu, modlitwie: niewiele w nim bowiem jest elementów rozpraszających, przyciągających wzrok, dopraszających się o uwagę. Zwykle mamy tam tylko ławki, ołtarz, ambonę, krzyż, tabernakulum i wizerunek czy figurę Matki Bożej – i to jeszcze, by tak rzec, całkowicie wtopione w kontekst.
Co do materiału: mamy tu, prawdę mówiąc, wszystko, drewno, kamień, marmur i dużo betonu – a każde z tych tworzyw jest tu dobrej jakości. Myślę w tym momencie zwłaszcza o niemieckich szatach liturgicznych. Proszę mi wierzyć, wielka to przyjemność je zakładać. Zawsze uszyte są z naturalnych tkanin; owszem, gną się, lecz prezencja ich z nawiązką rekompensuje wysiłek, który podjąć trzeba dla nienagannego ich utrzymania. Wszytko, co wychodzi z niemieckich warsztatów, jest dobrze wykonane – taki przynajmniej, o ile w sprawie się orientuję, funkcjonuje na Śląsku stereotyp; ponoć przymiotnik „dobry” stopniuje się u nas w sposób następujący: dobry, lepszy, niemiecki. Nie dziwota zatem, iż i rzeczy przeznaczone na potrzeby wspólnoty wierzących robią Niemcy porządnie, solidnie, wykorzystując do tego całą swoją rzemieślniczą wiedzę, angażując wszystkie swoje umiejętności. Tym bardziej zaskakuje, iż rzeczy te są często bardzo, ale to bardzo proste; ujmuje ta ich prostota!
Niemcy mają naprawdę ciekawe pomysły na sztukę kościelną, w niejednym momencie potrafią zaskoczyć, wszak nie boją się oni rozwiązań niekonwencjonalnych, odważnych, na przykład abstrakcji; niezmiernie mi tym Niemcy imponują. Ale, co szczególnie chcę podkreślić, niemieckie owe pomysły są na usługach konceptów: właściwie zawsze za tworzoną przez Niemców kościelną sztuką idzie intelekt, refleksja, myśl, myśl nieraz wyrafinowana, bardzo zaawansowana, trudna do intuicyjnego odgadnięcia, wymagająca przygotowania i wiedzy, zmuszająca do podjęcia wysiłku interpretacji. Nie, nie uświadczy się w kościołach Zachodu kiczu, sentymentalizmu, banalności.
Znacznie, znacznie więcej
Na koniec pozwólcie mi, szanowni Państwo, zaznaczyć tylko, iż estetyka, z jaką obcowałem, przez krótki czas duszpasterzując w Kościele niemieckim, bardzo mi się podoba; jasne, nie wszystkim musi ona odpowiadać i nie wszyscy muszą się w niej znajdować – pamiętając o zasadzie: de gustibus non est disputandum (o gustach nie powinno się dyskutować), nikogo dla tej estetyki nie chcę pozyskiwać.
Życzyłbym sobie bardzo jakieś dzieło sakralne, w całości z teorii piękna tu zarysowanej zrodzone, wnet i u nas zobaczyć; życzyłbym sobie, żeby tego rodzaju dzieł, bo określona ich ilość, ilość, niestety, dość skromna, już u nas jest, było w Kościele polskim znacznie, znacznie więcej.