Od Murzyna do rzutu duchem do pojemnika
Złośliwy komentarz tygodnia.
W sobotnie popołudnie dzwoni koleżanka: Jesteście w domu? Wiem, że moja odpowiedź w tym przypadku się nie liczy, bo jak Ala ma jakiś biznes to i tak nas dopadnie. Dziwne było tylko to, że zadzwoniła po roku „zamrożenia stosunków”. Poszło o drobiazg: upierałem się, że słowo „Murzyn” wcale nie jest obraźliwe i odmówiłem określania Afroeuropejczykiem czarnoskórego „frienda” jej siostry. A kiedy dorzuciłem, że słowo Murzyn przyszło od nas z łaciny i czeskiego (co jest świętą prawdą), Alunia uznała, że „robię sobie jaja” bo jestem rasistą.
Oho, chyba jednak siostrze z Murzynem coś nie pykło – skomentowałem do żony zaistniałą sytuację, co jednak moja ukochana odwzajemniła spojrzeniem bazyliszka i pogróżką, że jeśli przy Alicji znów podejmę ten temat, albo jakikolwiek inny, ale w „tym stylu”, to ona w wyborach prezydenckich zagłosuje na Biedronia. Mając taki wybór, potulnie obiecałem najwyższy stopień tolerancji i umiaru w formułowaniu wypowiedzi.
Gdzie spędzacie w tym roku Halloween? – zapytała koleżanka gdzieś przy trzecim łyku kawy, powodując zadławienie się przeze mnie kokosowym jeżykiem. Moja żona zareagowała odmiennie, zastygając w bezruchu jak gekon. O dziwo, nawet nie spojrzała na mnie morderczo, kiedy po odzyskaniu mowy, odpowiedziałem Ali pytaniem na pytanie: To Halloween w ogóle gdzieś się spędza?
Bo może byśmy poszli z dzieciakami na helołinowe kręgle na OSiR? – Ala pięknie udawała, że nie zauważyła naszego szoku. Super! A będziemy celować kulami z dyni w kręgle w kształcie wampirów? – powoli się rozkręcałem, ale żona już odzyskała czujność. Wiesz Ala, dzieci już od tygodnia kaszlą, a pogoda we Wszystkich Świętych ma być pod psem, więc nie chcę, żeby się całkiem rozłożyły – ratowała sytuację moja małżonka. Jak to? – zabulgotałem w sobie na ten obłudny konformizm małżonki. Szalę mojej krótkiej, wewnętrznej walki przeważyło jednak jej błagalne spojrzenie, mówiące, że zagłosuje nawet na Korwina, bylem tylko skończył. Dodałem więc tylko, że w końcu kręgle nie zając, nie uciekną. Ala porzuciła wszelkie nadzieje i poszła.
Po jej wyjściu zajrzałem do internetu, bo jakoś nie chciało mi się wierzyć, że nasz OSiR, podlegający aż trzem ultrakatolickim prezydentom, organizuje jakieś neopogańskie „helołiny”. Na stronie internetowej OSiR-u czas zatrzymał się jednak we wrześniu (zakładka „kalendarz imprez”), a po kliknięciu w kolejny guzik („OSiR”) zostałem powitany newsem, że „Ośrodek Sportu i Rekreacji w Raciborzu został powołany do życia uchwałą Rady Narodowej w Raciborzu nr. 28/196/66 z dnia 30.12.1966 roku”. Cóż, przyznaję, nie wiedziałem o tej fascynującej karcie z historii.
Chwilowo jednak zostawiłem sobie na później delektowanie się stroną internetową Ośrodka i zacząłem szukać na fejsbuku. No i bingo! Jest zaproszenie OSiR-u „dla dzieci i nie tylko do spędzenia tegorocznego Halloween na kręgielni OSiR”. Z tym, że grzeczniutko, nie powiem, grzeczniutko… Żadnego tam panie rzucania dyniami, zero wampirów czy wywoływania duchów. Jest tylko info, że wstęp kosztuje 15 zł, a „limit osób ograniczony” (bo jak wiadomo normą są limity nieograniczone). No i jest oczywiście tzw. call to action: „Lubisz się bać, lubisz adrenalinę i dobrą zabawę, to zapraszamy do zapisów.”
Moja nieoceniona żona, tymczasem, wynalazła na kilku tzw. portalach parentingowych (to takie strony internetowe, gdzie najczęściej zadawane pytanie użytkowników brzmi: dziecko płacze, co robić?), przykłady zabaw helołinowych rekomendowane przez autorów dla przedszkoli i szkół. Najbardziej urzekły mnie: „rzut duchem do pojemnika”, „przyklejanie zębów do twarzy wampira”, „strącanie dynią duszków po szlaku z papieru toaletowego”, „pieczenie strasznych mumii z ciasta” i robienie „strasznych jajek – pisanek”. Ciekawa wydała nam się też zabawa w uzupełnianie przez dzieci słów w opowieści czytanej przez dorosłego: „Kiedy dzieci doszły do nawiedzonego domu zobaczyły .... . To przestraszyło Kasię tak bardzo, że się nagle odwróciła i zobaczyła, że .... pełza po plecach Stasia! (itd.)”
W końcu, zaczęliśmy się z żoną zastanawiać, jaki błąd wychowawczy popełniliśmy, że nasze kilkuletnie dzieci jednak nie tęsknią za tym by się bać, do tej pory (chyba) nie wiedzą czy lubią adrenalinę, a jajka – pisanki kojarzą im się tylko z Wielkanocą? Czy my im czasem nie rujnujemy życia?
bozydar.nosacz@outlook.com