Słowa, słowa, słowa
Ks. Łukasz Libowski przedstawia.
Tytuł powyższy – cytat z Hamleta – nadzwyczaj wyraziście wskazuje przedmiot kolejnej mojej refleksji: rzecz – umoralniająca, tak wyszło, niestety, ale mam nadzieję, że umoralniająca w stopniu znośnym – będzie o słowach.
Gdyby chcieć nawiązać tu do jakiegoś innego jeszcze dzieła, można by przywołać wers piosenki napisanej przez Chiossę, Del Re i Ferrię, a wykonanej w 1972 r. przez Minę i Lupę: Parole, parole, parole. Choć może utwór ten znany jest bardziej w wersji francuskiej – na język Moliera przełożyła go Michaële – nagranej w 1973 r. przez Dalidę i Delona: Paroles, paroles, paroles.
Dlaczego o słowach? Dlatego, drodzy Czytelnicy, że borykamy się w tej dziedzinie, mniemam, z problemami. A tymczasem słowa to jedna z podstawowych substancji, jedna z zasadniczych tkanek naszego żywota: żyjemy wszak zamknięci w efemerycznym kręgu słów, pod kloszem słów. – Odnośnie więc do słów naszych sformułować pragnę trzy rady.
1. Żeby słowa między nami były
Że słowa między nami są, nie jest to wcale oczywiste; nie jest to już tak oczywiste, jak było parę, a na pewno kilkanaście lat temu. Im ktoś głębiej zanurzony w, powiedzmy, wielkiej wodzie elektroniki, pozostając jednocześnie zdolnym do zdystansowania się do wszystkich tych technologicznych dobrodziejstw, z których korzysta w swej codzienności, i do sformułowania jakiegoś sądu krytycznego, tym łatwiej, przypuszczam, zgodzi się z ową konstatacją.
Tak – owszem, to uogólnienie, lecz, sądzę, przystaje ono do faktów – coraz mniej ze sobą mówimy, coraz oszczędniejsi jesteśmy w słowach przy różnych okazjach wypowiadanych do siebie wzajem, za to chętniej zaglądamy w bezdenną otchłań czarnego lustra. Pozbawiamy się w ten sposób ważnych kompetencji społecznych, wycofujemy się ze wspólnoty, do której przynależymy, alienujemy się. Skutek tego taki, że fizycznie to może i jesteśmy blisko siebie, ale na poziomie ducha powoli, acz skutecznie od siebie się oddalamy.
Mówienie to forma bycia ze sobą: jesteśmy ze sobą przez mówienie do siebie. Trudno ze stwierdzeniem tym polemizować. Wynika zeń, że jeżeli nie mówimy do siebie, to ze sobą po prostu nie jesteśmy: nie można być ze sobą, nie mówiąc do siebie albo mówiąc do się zdawkowo, półgębkiem. Niemówienie zatem to sytuacja między ludźmi albo ekstraordynaryjna, tymczasowa, albo patologiczna, anormalna. Możemy nie mówić do siebie, ale nie może to być standardem, nie może to być naszego współżycia regułą.
2. Żeby nasze słowa były życzliwe
Że słowa, jakie między nami padają, są życzliwe, również nie jest oczywistością. A jak najbardziej oczywiste być to winno, skoro tworzyć chcemy – zakładam, iż chcemy, choć niekiedy o słuszności tego założenia wątpię – świat ludzki, czyli dla człowieka przyjazny; Grecy mieli przymiotnik φιλάνθρωπος [philánthropos], znaczący „lubiący, kochający ludzi, ludzki, godny człowieka” – można by więc rzec: skoro kreować chcemy τὸν φιλάνθρωπον κόσμον [tón philánthropon kósmon], świat filantropijny.
Krąży między nami dużo, za dużo słów złych, które zagęszczają i zakwaszają, psują atmosferę wokół nas, klimat, jaki wytwarza się między nami. Słowa te nie tylko brutalnie niszczą to, co budujemy między sobą, niekiedy z wielkim mozołem, każdego dnia, a co niezmiernie jest delikatne, mianowicie nasze więzy z innymi; uderzają one także w nas samych: tłamszą, gwałcą nas, a nawet zabijają. Słów z kolei życzliwych, ciepłych jest miedzy nami jak na lekarstwo, stale cierpimy na ich niedomiar. A to one sprawiają pośród nas cuda, budują wokół nas dobą aurę, nastrój, którego każdy z nas jest spragniony, za którym każdy z nas tęskni, którego to nastroju każdy z nas frenetycznie szuka. Bo wiemy, że wyłącznie w warunkach, jakie miłe owo środowisko stwarza, jest nam dobrze, gdyż tylko tam możemy być sobą i tylko tam możemy się właściwie, harmonijnie rozwijać. Albowiem jest człek jakby kwiatem: dopiero wtedy kwiat należycie rośnie i wykwita, kiedy znajduje się w warunkach dla siebie optymalnych.
Ciekawe, że zbluzgać kogoś przychodzi nam łatwo oraz że wyzywając kogoś, jesteśmy bardzo wielkoduszni i szczodrzy: słowa płyną wtedy z naszych ust potokami. Jakże ciężko natomiast przychodzi nam wypowiedzieć słowo ku pokrzepieniu, słowo budujące nie chce nam często w ogóle przejść przez gardło; a jeśli już je wypowiadamy, to jakże skąpo! Czy, doprawdy, tracimy cośkolwiek, kiedy przemawiamy, kiedy zwracamy się do kogoś uprzejmie i serdecznie?
3. Żeby nasze słowa nosiły Boga
Że słowa, jakimi darzymy się nawzajem, noszą Boga, ze wszystkich trzech tu poruszanych spraw jest kwestią najmniej oczywistą, głównie stąd, jak mi się zdaje, że coraz mniej ludzi w naszym społeczeństwie w swoim codziennym funkcjonowaniu przejmuje się Bogiem; to znowuż ma miejsce dlatego, iż coraz mniejsza jest wśród nas grupa tych, którzy w Boga wierzą. Dla mnie teologiczny wymiar życia, teologiczny wymiar słów jest ważny; bardzo mi na nim, jako chrześcijaninowi i katolickiemu duchownemu, zależy.
Bóg w naszych słowach obecny być może na dwa sposoby: implicite i explicite. Z wtórym przypadkiem mamy do czynienia wtedy, gdy wprost mówimy o Bogu: o tym, że jest i jaki jest, o tym, jakie mamy jego czy z nim doświadczenie, z przypadkiem zaś pierwszym – wtedy, kiedy ani słowem o Bogu nie wspominamy, ale kiedy epatuje z naszych wypowiedzi, z każdego wygłoszonego przez nas zdania to, co jest Boże, to wszystko, za czym Bóg stoi.
Szczerze mówiąc, nie wiem, które z dwu tych zadań – jako że, istotnie, wskazane modusy Bożego bycia w naszych słowach są nam, wierzącym, niejako zadane – jest łatwiejsze: oba są trudne. Zależnie od okoliczności, w jakich się znajdujemy, zależnie od ludzi, od myślenia ludzi, w towarzystwie których jesteśmy, o realizację obu tych zadań solennie trzeba się nam starać.
Musimy, drodzy mieszkańcy Raciborszczyzny, dawać sobie wzajem wszystkimi możliwymi sposobami, w tym słowami – poprzez słowa, w słowach – Boga. Bo bez Boga giniemy. Najlepsza bowiem atmosfera między nami, choć może wiele, jeśli Bóg nie będzie w niej obecny, nie wystarczy.