Danuta Rytel - „Mewa” z gniazdem w Raciborzu
Jej nieodłącznym atrybutem był uśmiech i papieros. Dla jednych na zawsze pozostanie sympatyczną panią Danusią z raciborskiej apteki przy Rynku, dla innych dzielną „Mewą” z batalionu Armii Krajowej. Wszyscy, którzy ją znali wiedzieli, że za delikatną powierzchownością kryje się odważna i niezłomna kobieta. Taka, której nie sposób zapomnieć.
Wyszków – najpiękniejsze miejsce na ziemi
Życie rodziny Rytlów to właściwie gotowy scenariusz do serialu o patriotach, którzy walcząc o wolną Polskę musieli stawić czoła rosyjskim, niemieckim i radzieckim okupantom. Pierwszych reperkusji związanych z propolską działalnością doświadczyli rodzice pani Danuty. Pochodzący z Ostrowi Mazowieckiej Maria i Apolinary Rytlowie wraz z rocznym synkiem Jerzym zostali wywiezieni w 1914 roku do guberni kaukaskiej w Rosji. W Sukremli urodził się ich drugi syn Antoni, a w 1917 roku córka Danuta. W rodzinne strony, gdzie pan Apolinary uczył języka polskiego i historii, powrócili po czterech latach. W Ostrowi Mazowieckiej przyszły na świat ich kolejne dzieci: Dobrosław, Wisława, Radosław i Maria, które urodziły się już w II Rzeczpospolitej.
W 1931 roku pan Apolinary został mianowany dyrektorem prywatnego Gimnazjum Koedukacyjnego Towarzystwa Szkoły Średniej w Wyszkowie, gdzie przeprowadził się z całą rodziną. W położonym na pięknej skarpie nad Bugiem miasteczku Rytlowie szybko zapuścili korzenie. Zamieszkali w oficynie przy szkole, która mieściła się w pałacu otoczonym parkiem. „Mój tatuś uwielbiał młodzież, toteż atmosfera w szkole była rodzinna. Park odgradzał nas od miasta i tworzył warunki do wszelkich sportów. Mieliśmy dwa boiska do siatkówki, do koszykówki, do tenisa, do biegów, do skoków, itd. Całe popołudnia młodzież nie wychodziła z parku. Poza tym mieliśmy dwie drużyny harcerskie: żeńską i męską. Urządzaliśmy w otaczających nas lasach ogniska i wszelkie zabawy – pisała w swoich wspomnieniach Danuta Rytel – harcerka, absolwentka wyszkowskiego gimnazjum a potem wydziału farmacji Uniwersytetu Warszawskiego.
Oprócz zajęć sportowych i działalności drużyny harcerskiej, którą kierował jej brat Jerzy, przy szkole działał też teatr prowadzony przez pana Apolinarego. – Dziadek był polonistą, więc preferował dość ambitny repertuar. Wśród wystawianych sztuk była „Noc listopadowa” i „Wesele”. Był bardzo spokojnym człowiekiem, w przeciwieństwie do babci, która tryskała energią. Śpiewała w chórze pięknym altem i dawała sobie świetnie radę z utrzymaniem w ryzach całej rodziny. Oprócz siedmiorga dzieci dziadkowie zawsze przygarniali do domu jakichś wychowanków. W Wyszkowie mieszkał z nimi uczący się w gimnazjum Eugeniusz Stelmaszczyk, który później został ich zięciem żeniąc się z Wisławą – wspomina Mariola Rytel-Czarnowska, bratanica Danuty.
Wyszkowska sielanka skończyła się wraz z nastaniem wojny. 5 września 1939 roku Niemcy zbombardowali miasto. Danuta Rytel zapamiętała ten dzień bardzo dokładnie i po latach opisała go w swoich wspomnieniach: „Powstał wielki krzyk. Wybiegliśmy na ulicę i zaczęliśmy znosić rannych do gimnazjum. Poznosiliśmy materace i koce z internatu, darliśmy prześcieradła i opatrywaliśmy rannych. Po południu nasze wojska zaczęły wycofywać się na Warszawę i zaczęła się ewakuacja miasteczka. (…) Nie doszliśmy daleko, tylko do Jarzębiej Łąki i tam w parowie odpoczywaliśmy, gdyż Niemcy cały czas bombardowali i lasy, i drogi. Tam przeżyliśmy dwa dni i straszne noce. Front się posuwał. Niemcy przeszli Bug po pontonach i ruszyli na Warszawę. Nas zajęli już 8 września i kazali wracać z powrotem do domu”.
Życie w podziemiu
To nie był radosny powrót. Miasto było zniszczone, a dom leżał w gruzach. Na dwa miesiące schronili się u znajomych w Rybienku, potem wynajęli mieszkanie w jednej z dzielnic Wyszkowa. Z wojny powrócił brat Danuty Jerzy, który brał udział w obronie Mławy i szwagier Eugeniusz, który bronił Modlina. Od listopada w mieszkaniu Rytlów zaczęli się zbierać harcerze, którzy wchodzili w skład organizowanych przez Jerzego Szarych Szeregów. Podziemna praca Danuty, która przyjęła pseudonim „Mewa”, zaczęła się 1 grudnia 1939 roku, w dniu jej zaprzysiężenia. Na początku działała w Związku Walki Zbrojnej, a od lutego 1942 roku w Armii Krajowej, walcząc w 13. pułku piechoty Batalionu Pułtusk.
Rodzina zaczęła remontować dom, do którego wkrótce się przeprowadziła. W jednym z niewykończonych jeszcze pokoi Dobrosław uruchomił stację odbiorczą, dzięki której Rytlowie mieli informacje z Londynu i podziemnej Warszawy. Najważniejsze z nich w nocy przepisywali i powielali, a Danuta zajmowała się ich dystrybucją na terenie działalności batalionu. Rozwoziła też rozkazy z komendantury ZWZ w Warszawie. Gdy dla celów konspiracyjnych Jerzy założył kawiarnię, Danuta zaczęła pracować w aptece obok niej. Tam mogła spokojnie przejmować pocztę z terenu i dostarczać ją kurierom. Skończyła też organizowany przez ZWZ kurs pierwszej pomocy, który się przydał gdy przez dwa miesiące zajmowała się rannym w akcji bratem Dobrosławem.
Po nalocie na dom Rytlów i znalezieniu tam składu broni, gestapo aresztowało panią Marię, a Danuta z braćmi i szwagrem musiała uciekać do lasu. Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, odcięci przez Rosjan nie zdołali dotrzeć do stolicy. Danuta trafiła do kompanii porucznika „Tatara”, gdzie pełniła funkcję sanitariuszki. Walcząc w partyzantce wiele razy otarła się o śmierć. Do Wyszkowa dotarła dopiero po jego wyzwoleniu. Wtedy okazało się, że to nie koniec tylko początek rodzinnej tragedii. Najpierw NKWD aresztowało jej starszego brata Jerzego. Po fikcyjnym procesie, wraz z czterema innymi akowcami, został rozstrzelany. Później zaczęły się poszukiwania trzech pozostałych braci i nocne przesłuchania Danuty, która coraz częściej musiała się stawiać w pałacu Mostowskich w Warszawie. W 1946 roku do więzienia trafił Radosław. Miał zostać powieszony, ale dzięki pomocy znajomego lekarza, udało się go wydostać z Pułtuska. W tym samym roku zmarł pan Apolinary, którego serce nie wytrzymało tylu zmartwień. W obawie o swoje życie rodzeństwo rozjechało się po kraju. Dobrosław i Radosław schronili się w Gdańsku, a Danuta z nakazem pracy trafiła do Raciborza. Jak przyznała po latach, tu w końcu trochę odetchnęła.
Port Racibórz
Racibórz stał się dla pani Danuty azylem na 47 lat. Przyjechała tu w 1953 roku i rozpoczęła pracę w aptece przy Rynku, którą kierowała aż do emerytury. Aptekę numer 47 otwarto jako drugą w mieście po placówce „Pod Łabędziem”. Nie miała ona odrębnego pomieszczenia na recepturę, czyli pracownię, w której wytwarzało się leki, dlatego wydzielono je szybą z izby ekspedycyjnej. Ta z kolei była dużym, przestronnym pomieszczeniem z drewnianymi solidnymi meblami w postaci lad oddzielonych od klientów szybą oraz pięknie rzeźbionych regałów, na których znajdowały się słoje z substancjami recepturowymi i opakowania z gotowymi lekami. W czasach gdy nie było jeszcze kalkulatorów i komputerów, na ladach stały drewniane liczydła, a najbieglej posługiwała się nimi właśnie pani Rytel.
W październiku 1963 roku do apteki trafiły dwie świeżo upieczone farmaceutki z Lublina – Halina Babulska i Marianna Różalska (wtedy jeszcze Golbianka-Noworolnik), które przyjechały tu na roczny staż. – Pamiętam, że kierowniczka Danuta Rytel przyjęła nas w swoim gabinecie. To była wtedy piękna, czterdziestoparoletnia kobieta, która zrobiła na nas ogromne wrażenie. Miała w sobie dużo ciepła i od razu przypadłyśmy sobie do gustu, bo była w stosunku do reszty pracowników bardzo serdeczna i troskliwa. Oprócz niej na pół etatu pracował tam Stanisław Tkocz, który pełnił też rolę kierownika apteki więziennej oraz technik farmacji Józef Lesik, który prowadził punkt apteczny w przychodni kolejowej – wspomina pani Marianna.
Pani Danuta była zawsze kobietą niezależną, z niespożytą energią i poczuciem humoru. W Raciborzu nadrabiała utracony przez wojenną zawieruchę czas i potrafiła cieszyć się życiem. Grała w brydża, miała spore grono przyjaciół, których często zapraszała do swojego mieszkania, a w pracy potrafiła stworzyć wspaniałą atmosferę. – Szefowa była bardzo wymagająca i od siebie i od nas, ale umiała nas wszystkich scalić w jedną rodzinę. Kochała dzieci i miała z nimi świetny kontakt. Przez wiele lat organizowała dla naszych pociech mikołajki, które urządzała w izbie ekspedycyjnej apteki przy Rynku. Zapraszała nas do siebie do domu na imieniny, andrzejki, albo Dzień Kobiet. Miała piękne, duże mieszkanie niedaleko apteki, gdzie często gościliśmy aż do rana. Taryfy ulgowej jednak nie było i jeśli następnego dnia trzeba było przyjść do pracy to oczywiście wymagała punktualności. Mowy nie było, żeby któraś z nas się spóźniła – opowiada Marianna Różalska, która w grudniu 1969 roku objęła stanowisko zastępcy kierownika.
Bratanica Danuty Rytel podkreśla, że mimo odległości dzielącej Racibórz i Wyszków, ciocia była bardzo związana z rodziną, z którą spędzała każde święta i zapraszała ją również do siebie. – Przyjeżdżaliśmy do Raciborza gdy byłam jeszcze dzieckiem. Ciocia nie miała talentu do gotowania, więc stołowała się na co dzień u jakiegoś małżeństwa, które mieszkało niedaleko apteki. Przyjaźniła się z Andrzejem i Grażyną Majewskim, a ponieważ była bezkonfliktowa, miała mnóstwo znajomych i była powszechnie lubiana – mówi Mariola Rytel-Czarnowska i podkreśla, że pani Danuta zawsze marzyła o powrocie do Wyszkowa i zamieszkaniu blisko jej ukochanego parku. Marzenie spełniło się. Wróciła w 2000 roku i od razu zaangażowała się w działalność Światowego Związku Żołnierzy AK Obwodu Rajski Ptak, którego została prezesem. – Mimo podeszłego wieku cały czas była w ruchu. Nie zrezygnowała ze swoich ulubionych papierosów, spotkań ze znajomymi i alkoholu, a przepis na jej wspaniałą nalewkę jest w naszej rodzinie do dziś – podsumowuje pani Mariola.
30 kwietnia 2011 roku Danuta Rytel, uhonorowana wcześniej Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem AK Żołnierzy Polski Podziemnej oraz Krzyżem Partyzanckim, odeszła na wieczną wartę. Spoczęła na cmentarzu w Wyszkowie obok swoich rodziców.
Katarzyna Gruchot