Krzyż…
Siostra Dolores z klasztoru Annuntiata przedstawia.
Małe karteczki
Na naszej wczorajszej drodze krzyżowej było sporo ludzi. Krzyż był niesiony przez całą wioskę. Niesienie go na swoich ramionach jest nie tylko przywilejem dla każdego, ale i możliwością krótkiej rozmowy z Jezusem cierpiącym. Z daleka można zauważyć ciche szeptanie do Ukrzyżowanego. Każdy chce coś powiedzieć, coś czego nikt inny nie zrozumie… tylko TEN, który rozumie WSZYSTKO… Kiedy doszliśmy na samą górę naszej wioski, ludzie wybudowali mały ołtarz i umieścili na nim ten ogromny, drewniany Krzyż. Każdy mógł podejść i zostawić małą karteczkę, na której mógł nazwać po imieniu swoje własne cierpienie, przez które stał się lepszym człowiekiem, które zbliżyło go do Jezusa.
Ciekawe karteczki, małe i większe. Wiele z naszych starszych kobiet nie potrafi pisać, więc narysowały puste małe kolebki dla dzieci, które odeszły za wcześnie, inne wielkie miski z jedzeniem, na znak zjednoczonej rodziny, która z powodu braku pracy musiała się rozdzielić, a jeszcze inne kukurydzę jako znak walki o przeżycie każdego dnia na nowo. Były też napisane słowa, przede wszystkim przez młodych ludzi, głównie imiona – męża, żony, sąsiada, ojca, siostry, jakby oni właśnie stali się największym krzyżem w życiu innych. Dziwne, ale najwięcej karteczek było z różnymi imionami… człowiek dla człowieka KRZYŻEM, może dlatego, każdy chciał coś wyszeptać do TEGO, który WSZYSTKO zrozumie, KTÓREGO, też przybili ludzie, ludzkie słowa, czyny… niezrozumienie.
Własny Krzyż
Na jednej z karteczek ktoś napisał: „W moim Krzyżu znalazłem CIEBIE Boże…, długie lata wierzyłem w silę zła i niszczyłem innych, słowami i czynami. W więzieniu ktoś mi powiedział, że istnieje większa siła – MIŁOSCI – objawiona na KRZYŻU. W więzieniu odnalazłem Boga. „Ludzie patrzyli głęboko w oczy młodego więźnia, bo widzieli w nim siebie i swoje wierzenia. Po chwili milczenia prowadzący zapytał, czy jest ktoś bez karteczki. Wszyscy bez wyjątku machali swoimi, jakby chcieli pokazać, że nie ma człowieka na tej ziemi bez własnego KRZYŻA, z różnymi imionami i kolorami, zależnie od życia i człowieka. A potem tłum ruszył do UKRZYŻOWANEGO by tam zostawić swoje karteczki w milczeniu, jakby chcieli wyrazić tę nadzieję, że jedynie w NIM można odnaleźć siłę i sens własnego KRZYŻA, bo WSZYSTKO mogę w TYM, który mnie umacnia.
Kaplica w Afryce
W dni, w które przyjmujemy chorych w Afryce Południowej, mamy całodzienne wystawienie Najświętszego Sakramentu w naszej kaplicy. Zapraszamy wtedy chorych, by każdy właśnie przed NIM, szukał swego uzdrowienia. Większość naszych pacjentów to niekatolicy, ale przychodzą, siadają na posadzce i rozmawiają czasem nawet bardzo głośno z Bogiem – jedni płaczą, drudzy krzyczą, inni milczą, bo Afrykańczyk jest bardzo swobodny w ukazywaniu swych uczuć, szczególnie na modlitwie. W ostatni poniedziałek przyszedł nasz dobry Przyjaciel, który jest wyznawcą hinduizmu. Opiekuje się dwoma sierotami, których rodzice zmarli z powodu AIDS, a one same są nosicielami tego wirusa. Biorą regularnie lekarstwa w naszej klinice. Czekając na dzieci sam poszedł do kaplicy.
Krzyż
Siedział tam spokojnie, modląc się w milczeniu, z oczami zwróconymi na krzyż. Ludzie mówią, że jest jeden i ten sam Bóg, ale różne religie, więc mogą modlić się wszędzie. W pewnym momencie młody Hindus podszedł do mnie i zapytał, kto zabił Jezusa? Byłam bardzo zaskoczona pytaniem i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Widząc jego wzruszenie, nie mogłam uniknąć trudnych słów, powiedziałam : „ Zabili go ludzie, tacy jak ja, ty i inni…”. Wtedy podszedł do krzyża i mocno go przytulił do serca, a potem dodał: „Nie znam GO, ale podziwiam, bo moja religia uczy mnie o wielu bogach, w których wierzę od dziecka. Tego nauczyli mnie moi rodzice, ale żaden z nich nie stał się człowiekiem z miłości dla mnie, i żaden nie oddał życia. Wasz Bóg jest inny, ON UKOCHAL WAS ponad wszystko… INNY BÓG, tak bardzo ludzki i boski. Nie było dane mi GO poznać, ale podziwiam JEGO MIŁOŚĆ…” Zamilkł znowu na parę minut, a kiedy wychodził wziął mnie na zewnątrz kaplicy i takim rozkazującym głosem powiedział: „Nie znam GO… ale nie krzyżujcie już więcej BOGA, który tak bardzo was ukochał, nie krzyżujcie ani słowem, ani czynem. MIŁOŚCI nie można zabić! ONA przetrwa każde cierpienie i śmierć, dlatego jestem pewien że ON żyje, bo MIŁOŚĆ nie umiera. ”
Nagle przybiegły jego zaadoptowane dzieci, rzuciły mu się na szyję i odeszli. Wrócą za miesiąc. Ja zostałam sama przed KRZYŻEM! To już Wielki Post… pomyślałam. Najważniejsze by nie krzyżować, jak powiedział młody Hindus… ani słowem, ani czynem, bo można zabić ponownie Jezusa w sercu Człowieka XXI wieku. A nasze czyny za życia brzmią echem w wieczności…!