Jest sprzęt, jest radość. Wstaje nowy dzień w szpitalu zakaźnym
– Kiedy wypisuje się stąd ozdrowieńca, to radość w oczach widać u niego i u nas – mówi nam jedna z pielęgniarek na Gamowskiej. Jednego dnia wypisano trzy osoby do domu. – Poprawiło się ostatnio. Przybyło wyleczonych, a my doczekałyśmy się lepszego sprzętu ochronnego, ze sporym zapasem – słyszymy w lecznicy.
W ostatnich dniach przybyło nowych pacjentów. To górnicy i podopieczni DPS-ów. Zwożeni są na Gamowską z całego Śląska. – Przybywają nocą. Są i chodzący i leżący. Młodzi oraz starzy. Mamy pełny przekrój – opowiadają nam pielęgniarki. Jak zwykle bez podawania personaliów, z obawy o konsekwencje od pracodawcy.
Kontaktują się z nami, kiedy je coś boli. Tym razem uwiera brak szacunku ze strony tych wszystkich ważnych ludzi w regionie, do których 112 pracowników szpitala wysłało postulaty, w tym płacowe. – Odpowiedzi były dwie. Od pani poseł Lenartowicz i radnych powiatowych. A gdzie starosta, dyrektor szpitala, inni politycy? W rządzie jest pan Woś. Nie zainteresował się naszą sytuacją. Jak pan myśli, jak my się czujemy traktowane? – pytają z goryczą w głosie.
Ze spraw, pod którymi się podpisały, nie zrealizowano żadnej. – Te obiecane premie? Zaczekajmy na wypłaty. Kto je dostanie i za co – kwitują.
Zdaniem personelu z Gamowskiej propozycje stawek premii są nieadekwatne do zaangażowania poszczególnych grup zawodowych. – Lekarze dostaną 4 tys. zł. Pan myśli, że zasługują? Jest paru, co się angażuje, ale są i tacy, co może raz, a czasem w ogóle nie pofatygują się do strefy brudnej, bezpośrednio do pacjenta. Tymczasem my musimy tam być trzy razy w ciągu dnia, po 3, po 5 godzin w kombinezonie. Opiekunki medyczne też harują więcej od niejednego lekarza, a dziewczynom skapnie jak już to tylko tysiąc złotych. Ten podział premii nie jest uczciwy – uważają.
Przysłuchiwały się wystąpieniom dyrektora szpitala na sesjach w radzie powiatu i w urzędzie miasta. – I tu widać tę różnicę w sposobie myślenia u dyrektorów, naszego i tego z Kędzierzyna-Koźla, z którym nie sposób się nie porównywać. Dyrektor Rudnik mówi jak ciężką sytuację mamy, a o tych co mówią prawdę o szpitalu, potrafi oskarżyć, że źle życzą szpitalowi. Za to kędzierzyński dyrektor publikuje w internecie słowa podziękowania, uznania dla swego personelu. Ale to u nas od zawsze tak jest. Pracownik jest na szarym końcu – żalą się nasze rozmówczynie.
Panie opowiadają nam jak szybko zużywany jest w pracy z „covidowcami” jednorazowy sprzęt ochronny. Jak wymyślają całe strategie, by sprawnie wykonywać te wszystkie czynności, których wyuczyły się przez lata, ale w nowych warunkach, odziane w szczelne kombinezony. – Było kilka ciepłych dni i zdążyłyśmy poczuć, wyobrazić sobie, jak to będzie za miesiąc i później jak przyjdą upały. W tych uniformach ledwie dałyśmy radę, blisko było omdlenia – przyznają.
– Z każdym dniem pracy budujemy swoje doświadczenie i potrafimy się nawzajem wspierać, podpowiadać sobie. Czujemy się jako sprawny zespół. Dlatego boli, jak jest później telefon „z góry” i padają przykre słowa. Tu nie ma podziękowań, za to krytycznych uwag można być pewnym, że się pojawią – zauważają pielęgniarki, z którymi jesteśmy w kontakcie. Według nich Gamowska to dwa światy – ten z części administracyjnej i ten na oddziałach, z chorymi. – Jak pan sądzi. Kto ma rzeczywiste pojęcie jak to wygląda z bliska? Dyrekcja tu do nas nie zagląda – stwierdzają.
– Harujemy tu jak woły. Nikt nawet nie myśli o chorobowym, nie planuje urlopu. Ale zmęczenie daje o sobie znać. Nadgodzin robimy najwięcej odkąd tu pracujemy, już ponad połowę z naszych regularnych godzin pracy. Ale to nie tyle z chęci, co z pilnej potrzeby, bo brakuje rąk do pracy. A my non stop w tej robocie – kwituje jedna z pań. W szpitalu przez parę dni czekano na niemal mityczny „autobus z Gliwic”, którym miały przyjechać pielęgniarki ze Śląska, wysłane tu przez wojewodę, specjalnym nakazem pracy. – Ten autobus nie przyjechał. Za to kolejne koleżanki nam odeszły. Obsada personelu jest teraz niższa od tej z początku – słyszymy.
Na oddziałach szpitalnych jest ciągła rotacja. W ostatnim tygodniu kwietnia było sporo zgonów. Chorzy potrzebują czasu, żeby pokonać koronawirusa. Z Gamowskiej wychodzą albo w pełni ozdrowiali, albo ci, którzy już nie wymagają hospitalizacji. Trafiają zwykle do izolacji domowej. Wzrusza smutna opowieść o jednym z pacjentów. Starszy, schorowany pan walczył z „covidem” kilka tygodni. Pokonał go w szpitalu. Dwa ujemne testy pozwoliły mu wyjść z lecznicy. Domowym spokojem cieszył się ledwie kilka godzin. Zmarł tam w dniu swego powrotu.
Wśród tych smutnych wieści są jednak i dobre, o których podkreślenie proszą nasze rozmówczynie. – Poprawa zaopatrzenia napawa optymizmem. Nareszcie mamy porządne, nieprujące się kombinezony. Przywieziono też solidne gogle, w których nie ma parowania „szkieł”. To widzimy gdzie iść, z czym bywał nierzadko problem – wspominają. Są ciekawe czy ktoś w szpitalu będzie pamiętał o „Dniu Pielęgniarki”, który wypada 12 maja. – Myślałyśmy, żeby się gdzieś razem spotkać, uczcić skromnie nasze święto. Ale jest nas teraz tak mało, że musimy dyżurować. Na wymianie składów dyżurujących się zobaczymy. Złożymy życzenia i się rozejdziemy, do pracy, do domu – planują. Co roku w tym „Dniu” z cukierni Malcharczyka do każdej pielęgniarki trafiał słodki prezent – pączek. Teraz nie ma już na Gamowskiej sklepiku pana Adriana, to i chyba pączków zabraknie.
(ma.w)