Rameta chce upadłości. Co najmniej pół roku będzie jeszcze działać
Zwołane w maju walne zebranie spółdzielców z Ostroga było kamieniem milowym w dziejach słynnej raciborskiej fabryki mebli. Spółdzielnia meblarska zrezygnowała ze statusu zakładu pracy chronionej i postanowiła o zgłoszeniu do sądu wniosku o ogłoszenie upadłości.
To pokłosie wydarzeń, które zaczęły się przed rokiem, kiedy Rameta utraciła wieloletniego i kluczowego klienta z Francji. Nagle trzeba było uzupełnić prawie pusty portfel zamówień. Doszło wówczas do zwolnienia ponad 30 pracowników, niektórych w dramatycznych okolicznościach. Ci nagłośnili problem, m.in. w „Nowinach Raciborskich” oraz u posłanki Gabrieli Lenartowicz. O Ramecie mówiono wówczas na sesji rady miasta, na którą przyszli zdesperowani zwolnieni z pracy. Wówczas prezes Stefan Fichna tłumaczył, że nagłe zwolnienia były konieczne, aby uratować resztę zatrudnionych przed wyrzuceniem na bruk. Państwowa Inspekcja Pracy stwierdziła, że zwolnień dokonano wbrew prawu i ukarała szefa spółdzielni. Wiosną miały ruszyć procesy w sądach pracy, ale odsunął je koronawirus.
Tymczasem na Ostrogu wdrożono plan naprawczy i miesięczne straty liczone wcześniej w setkach tysięcy złotych spadły po pewnym czasie do poziomu kilkudziesięciu tysięcy. Niestety pandemia koronawirusa zniweczyła zamiary zarządzających spółdzielnią. Zakład stanął, przestawiono produkcję na szycie maseczek, ale większość pracowników z 250-osobowej kadry została bez zajęcia.
Stawali na nogi
Zwołane w pierwszej połowie maja Walne Zebranie spółdzielców miało wytyczyć przyszłe losy zasłużonej dla Raciborza spółdzielni. Dotarliśmy do informacji, co zostało na nim ustalone.
Uczestniczyli w nim zarządzający w ostatnim czasie Rametą wiceprezesi Aleksandra Mikoś i Marek Wyrostek oraz przebywający dotąd na zwolnieniu chorobowym Stefan Fichna. Od sierpnia zeszłego roku zarząd Ramety był trzyosobowy, wcześniej tworzył go samodzielnie Fichna. Za nowego składu fabryka powoli stawała na nogi, były zamówienia na jej wyroby z sieci marketów budowlanych w kraju, a także z państw Beneluxu i Włoch. Szukano oszczędności – rezygnowano z leasingu maszyn i samochodów. Choć kadra wyraźnie się uszczupliła, to pozostały zespół pracowników nie był mniej wydajny niż wcześniej.
Ramex na sprzedaż
Na spółdzielni ciążą jednak wielomilionowe, dwucyfrowe długi i jedyną możliwością ich spłaty jest w obecnych warunkach wyprzedaż nieruchomości i wyposażenia Ramety. Wcześniejsze takie działania pozwalały zakładowi przetrwać bez ubytków w kadrze, ale majątek stopniał w ostatnich latach. W spółdzielni uciekają przed kosztami jak się da. Podatek od nieruchomości sięga tu ok. 40 tys. zł miesięcznie, a zdaniem szefostwa nie wszystkie tereny i obiekty są aktualnie potrzebne.
Nie uda się utrzymać hal Ramexu, spółki córki, która powstała w strefie gospodarczej na Ostrogu i była swego czasu pokazywana przez władze miasta jako przykład udanego biznesu. Dziś jest kołem ratunkowym przed całkowitym zatopieniem fabryki mebli. Pieniądze ze sprzedaży zabudowanej nieruchomości powinny starczyć na paromiesięczne przetrwanie Ramety. Działkę z halą zamierza kupić inwestor – sąsiad ze strefy.
Taniej niż koszty
– Nawet jakiś większy kontrakt nas nie uratuje, tylko wygeneruje większe straty. Naszym problemem jest cena, która nie jest konkurencyjna na rynku – usłyszeli udziałowcy na Walnym. Obruszali się na te słowa, bo większość zatrudnionych pracuje za niskie wypłaty. Problem potęguje obecna sytuacja pandemii. W magazynach konkurencyjnych fabryk zalegają stosy nowo wyprodukowanych mebli, które będą sprzedawane po zaniżonych cenach. – Nie możemy sprzedawać taniej niż koszty produkcji – mówili zarządzający załodze. Z ich wypowiedzi wynikało, że taka polityka była wcześniej w Ramecie stosowana i stąd m.in. tak wysokie jej zadłużenie. W fabryce utrzymywano stan zatrudnienia nieadekwatny do realnych jej potrzeb.
W maju spółdzielnia stanęła w obliczu walki o przetrwanie. O jakimkolwiek rozwoju nie ma już mowy. – To nieodwracalne – stwierdzono na Walnym. Udziałowcy wskazywali tam, że „ci co są od roboty wykonali swoje zadania, ale ci co są od myślenia – nie”. – Bo zakład jest za duży – kwitowało szefostwo.
Zatrzymać komorników
Forma działalności spółdzielni sprawia, że do wysokości swych udziałów za jej długi odpowiadają udziałowcy. – Może się zdarzyć, że przyjdzie do państwa komornik po te pieniądze – przestrzegali zarządzający zakładem. Argumentowali za decyzją o postawieniu Ramety w stan upadłości. – Póki są dobre ceny na rynku nieruchomości i to my decydujemy o ich sprzedaży, a nie syndyk – mówili. Podkreślano, że upadłość „zatrzyma komorników”, bo złożenie wniosku zatrzymuje egzekucję majątku. Procedury sądowe zajmą kilka miesięcy, pewnie pół roku. Koronawirus sprawił, że sądy będą zasypane takimi wnioskami, co tylko wydłuży czas na ich rozpatrzenie. – Jeśli w tym czasie pojawi się korzystny, duży kontrakt dla nas, to wniosek o upadłość można wycofać – usłyszeli udziałowcy. Widoków na taki rozwój wypadków jednak nie ma. – Odmrażanie gospodarki na dobre ruszy dopiero w czerwcu, w branży należy spodziewać się wielkiej wyprzedaży towaru, w niższych i konkurencyjnych cenach wobec naszych produktów – zakłada szefostwo fabryki.
Maseczki i ogrody
Szansą na poprawę bieżących rachunków ma być produkcja mebli ogrodowych. W Ramecie szyje się również maseczki, na które wciąż jest zapotrzebowanie.
W trakcie zebrania nie brakowało rozpaczliwych wręcz wyznań wieloletnich pracowników. – Moją krwawicę tu zostawiłam przez 17 lat pracy. Mam prawo do pieniędzy z udziału! Żal mam do prezesa, bo ludzie stracili tu zdrowie. Oni nie narobili tych długów – mówiła jedna z obecnych.
Niestety pieniędzy na spieniężenie udziałów w zakładzie nie ma. Środki pozyskane ze sprzedaży nieruchomości pójdą wpierw na wypłaty. Cały kwiecień fabryka stała, w marcu pracowała pół miesiąca.
Prezes pomarudził
Obecny podczas obrad prezes Stefan Fichna tłumaczył, że wielu wydajnych pracowników zabrały Ramecie Eko-Okna, a status zakładu pracy chronionej dodatkowo ograniczał szanse fabryki w rywalizacji z konkurencją. – Nadal gros ludzi odchodzi stąd, bo znalazła już lepiej płatną pracę – mówił. Wrócił do sytuacji Ramety sprzed pół wieku, kiedy pracowało tu 200 osób. – Tak zaczynaliśmy. Zmieścimy się w mniejszym zakładzie – przekonywał. Wypowiadał się z nadzieją w głosie, że w ciągu najbliższych miesięcy „coś się pojawi” jeśli chodzi o konkretne zamówienia. – Losy się mogą odmienić. Żeby nie koronawirus to byśmy tak nie zlecieli – podał. Słuchający go spółdzielcy pytali „dlaczego prezes nie reagował szybciej, a oczy nam mydlił?”. Fichna tłumaczył, że w Ramecie był przerost zatrudnienia, a redukcje kadrowe były spóźnione. – Mówiłem o tym wcześniej, ale nikt nie chciał słuchać. Prezes sobie musi „pomarudzić”, tak to komentowano. 30% załogi nie wyrabiało norm – bronił się. Wskazał, że przybywało nowych kontraktów. – Tiry miały wyjechać z towarem w marcu – przekonywał. Meble zamówiła znana polska sieć, chciały je liczne hurtownie.
Ostatecznie Walne Zgromadzenie zdecydowało o postawieniu spółdzielni w stan upadłości lub likwidacji.
(ma.w)