Pani Ania od pomagania
Nigdy nie zapomni czasów, gdy sama potrzebowała pomocy innych. Miała wtedy czwórkę małych dzieci, nie pracowała i marzyła o zwykłym wózku, który rozwiązałby wiele problemów. Wspierała ją wtedy rodzina, a ubranka, które przechodziły z najstarszego rodzeństwa na młodsze trzeba było szanować. – Nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy wyrzucają na śmieci stare meble, ubrania i sprzęt tylko dlatego, że stać ich na nowy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie to przyjmie. O takich ludziach trzeba myśleć, bo przecież nie jesteśmy na świecie sami – mówi Anna Kobylańska, wolontariuszka „Szlachetnej Paczki”, działająca na Facebooku w grupie zrzeszającej mamy z Wodzisławia Śląskiego i okolic.
Gdy dzieci usamodzielniły się, postanowiła zadbać o własną edukację. Skończyła liceum dla dorosłych, poszła na studia i zrobiła prawo jazdy. Dziś jest studentką trzeciego roku Wyższej Szkoły Bankowej w Chorzowie na kierunku zarządzanie zasobami ludzkimi i teorię poznawaną podczas wykładów może skonfrontować z praktyką swoich działań wolontariackich. – W końcu mam upragniony samochód, który pomaga mi bardzo w codziennej pracy na rzecz innych, no i cieszy mnie bardzo to, że paliwo potaniało. Mogę nim podjechać po zakupy, odebrać od kogoś używane rzeczy i przekazać je innemu. Mam niewielkie, 50-metrowe mieszkanie, więc gdy ktoś chce się pozbyć mebli albo sprzętu AGD, to nie zawsze mogę to przyjąć do siebie. Jeśli jest taka możliwość to proszę o kilka dni zwłoki, aż nie znajdę kogoś potrzebującego. Wtedy organizuję transport, w którym często pomaga mi mój syn – opowiada pani Ania.
Gdy zaczęła się epidemia, nawet przez chwilę nie zastanawiała się nad tym, czy warto wychodzić z domu. – Nie jestem osobą bojaźliwą. Uważam, że każdemu pisany jest jakiś los, więc jak mam się zarazić, to i tak się zarażę, bez względu na środki ostrożności jakie podejmę. Jak tylko dowiedziałam się, że ratownicy medyczni z Raciborza przenoszą się do nowej siedziby, zawieźliśmy im 30 nowych koców i wody mineralne. Od razu zorganizowaliśmy też pomoc dla pacjentów, którzy spędzali w izbie przyjęć Szpitala w Wodzisławiu Śląskim wiele godzin. Po konsultacji z oddziałową przygotowaliśmy dla nich specjalne pakiety w postaci wody mineralnej, paczki ciastek, rogalika i soczku. Resztę pieniędzy przekazaliśmy na zakup kombinezonów ochronnych dla pracowników szpitala – mówi pani Kobylańska i podkreśla, że ma dar jednoczenia wokół siebie ludzi dobrej woli. – Zawsze znajdzie się ktoś, komu trzeba pomóc i zawsze znajdzie się ten, który chce pomagać. Jest tylko jedna grupa, od której nigdy nie dostałam wsparcia – to są politycy. Mam z nimi otwarty konflikt i to bez względu na to z jakiej są partii. Zdarzało się, że znałam kogoś od wielu lat i uważałam za bardzo porządnego człowieka, ale jak dostał się do władzy, to zaczynał inaczej patrzeć na świat i ludzi. Drażni mnie wywieszanie flag, gdy w szpitalu nie ma na obiady, wycinanie drzew i nieliczenie się ze zwykłymi ludźmi – podkreśla moja rozmówczyni.
Na szczęście dzieci nie trzeba było namawiać na działalność społeczną. Cała czwórka przejęła po mamie bakcyla wolontariatu i też lubi pomagać. Działa w „Szlachetnej paczce”, w grupach pomocowych, wspierając je finansowo i zajmując się transportem darów. – Czujemy, że musimy teraz oddać to, co kiedyś dostaliśmy od innych. Nie ma dnia, żebym nie myślała o tym, że warto pomagać. Kupiliśmy kiedyś małej dziewczynce lalkę, o której zawsze marzyła. To nie była droga zabawka, ale radość z jej posiadania była tak ogromna, że wzruszyła mnie do łez. Inny razem trafiliśmy na starszą panią, niewychodzącą już z łóżka, która mieszkała w niewielkiej chatce ze swoim niepełnosprawnym synem. Nie mieli opału na zimę. Pracownik składu przywiózł im węgiel, a po kilku dniach my dojechaliśmy z paczkami żywnościowymi. Babcia próbowała wyjść z łóżka, żeby nas wszystkich uściskać, bo okazało się że tego węgla wystarczy im na trzy sezony grzewcze. Nie ma nic piękniejszego, niż łzy szczęścia i radość, której tacy ludzie nie mają zbyt wiele na co dzień – tłumaczy.
Czas epidemii, to również trudny okres dla naszej bohaterki. Sama szuka pracy, a syn, który dojeżdżał do Czech, właśnie ją stracił. Zamiast narzekać, pomaga tym, którzy są w większej potrzebie niż ona. – Zgłosiła się na naszej fejsbukowej grupie mam dziewczyna z Rybnika, która napisała, że nie ma nawet na chleb. Okazało się, że jej rodzina musiała opuścić wcześniej zajmowane mieszkanie i wszystkie pieniądze, które miała, poszły na kaucję za wynajęcie następnego. Zostali bez środków do życia. W ciągu trzech godzin zrobiłam dla nich zakupy, objechałam darczyńców, którzy chcieli przekazać część towaru od siebie i zawiozłam im to wszystko, bo tam czekała rodzina z małymi dziećmi. Ja nie mam czasu, żeby się zastanawiać. Obsługujemy obszar Wodzisławia Śląskiego, Raciborza i Rybnika. To jest duży teren, więc trzeba działać sprawnie – mówi pani Kobylańska. Gdy pytam ją o to, o czym marzy wolontariuszka, po chwili zastanowienia odpowiada, że jeszcze nigdy nie leciała samolotem, a jeśli mogłaby jeszcze wybrać kierunek tego lotu, to byłyby to kraje byłego Związku Radzieckiego. Oprócz podniebnych podróży jest jeszcze jedno, bardziej przyziemne marzenie. Chciałaby otworzyć w Wodzisławiu Śląskim własne stowarzyszenie, bo wtedy byłoby jej dużo łatwiej działać i pozyskiwać pomoc dla potrzebujących.
Dziś najbardziej brakuje jej kontaktów z ludźmi i zjazdów w szkole. – Przekonałam się że w trudnych chwilach, takich jak czas epidemii, w ludziach odzywa się instynkt, który wyzwala w nich najlepsze zachowania. Z drugiej jednak strony zawsze znajdą się tacy, którzy sami nic nie robią, ale lubią krytykować innych. Gdy wrzucam posty o tym, że ktoś potrzebuje pomocy, jedni od razu odpowiadają na mój apel chcąc pomóc, a inni piszą, że jak się bierze 500 plus, to trzeba sobie samemu radzić. To przykre, że ci, którzy mają na przykład duże samochody nie pomyślą o tym, jak je spożytkować, że wiele ludzi traci czas na złośliwe komentarze, zamiast podzielić się nim z samotnymi i potrzebującymi. Po wielu latach pracy społecznej wiem jedno: im ktoś ma mniej, tym chętniej się dzieli. A ja zawsze znajdę takich, którzy mają otwarte serca i będę pomagać dopóki starczy mi sił – podsumowuje pani Ania.
Katarzyna Gruchot