Andora, czyli wyprawa na Coma Pedrosa
– Na najwyższy szczyt Andory weszliśmy 26 września. A skoro to prawie Hiszpania, więc w górach musiała być... zima. Z podobnymi warunkami spotkaliśmy się rok temu w listopadzie na „dachu” Hiszpanii – Mulhacenie (3479 m n.p.m) – pisze raciborzanin Szymon Warsz, organizator wypraw i podróży w ramach cyklu „Szlakiem w nieznane” oraz „Korona Europy dla Miasta Racibórz”.
Śnieg po kolana
Dzień przed wejściem na szczyt nie wiedzieliśmy, czy w ogóle dojedziemy samochodem gdzieś wyżej niż do stolicy Andory – czyli Andory. Śnieg pojawiał się z godziny na godzinę w coraz niższych partiach tego górskiego kraju. A jednak udało się. Z andorskiej miejscowości Arinsal na wysokości 1550 m n.p.m. wyszliśmy o godz. 5.30. Już w mieście padał śnieg z deszczem, a całe miasto pokryte było kilkucentymetrową warstwą świeżego śniegu. Była to dla nas bardzo dobra wiadomość, ponieważ wiedzieliśmy, że za kilkanaście minut wędrówki będzie już padał czysty śnieg. W składzie: Asia, Joasia, Sylwia, Przemek, Łukasz, Darek i nasza trójka (Szymon Warsz, Marek Warsz i Dawid Łomnicki – red.) ruszyliśmy w drogę. Rekordowo, bo w aż 9 osób. Przed nami 8 km drogi na szczyt i 8 km torowania drogi, a śniegu co najmniej po kolana.
W porywistym wietrze...
Na wysokości ok. 2000 m n.p.m. Asia podjęła decyzję o odwrocie. Należy się jej wielki szacunek i gratulacje za tak świadomą decyzję. Pozostała ósemka skierowała się w stronę schroniska Coma Pedrosa na wysokości 2200 m n.p.m. Dotarliśmy tam po 2 godzinach i 45 minutach wędrówki z Arinsal. Śnieg ciągle prószył, temperatura ok. –5 °C, więc szybko napiliśmy się, zjedliśmy po kanapce i ruszyliśmy dalej. No właśnie... Dalej zaczęło się robić coraz trudniej, bo śniegu było coraz więcej. Ominęliśmy dwa jeziorka i zaczęło się konkretne podejście pod grań szczytową. Tam zaczęło wiać, w porywach do 80 km/h, więc taki lżejszy, pamiętny Mulhacen. Momentami nas zdmuchiwało, lecz na plus można zaliczyć to, że na grani nie było prawie wcale śniegu, bo wszystko było rozwiane przez wiatr.
Na szczyt i z powrotem
Punktualnie w południe weszliśmy na szczyt. Radość ogromna, na szczycie 8 osób. Temperatura wynosiła około –15 °C. Na szczycie spędziliśmy 25 minut co było niewiarygodne, jak na takie zimowe i wietrzne warunki. Następnie droga w dół i kolejne torowanie, bo nasze ślady zostały już dawno zawiane. O godzinie 14.40 w drodze powrotnej dotarliśmy do schroniska Coma Pedrosa. Tam spędziliśmy około godziny. Następnie niżej była już odwilż. Śnieg topniał w bardzo szybkim tempie. Gdy zeszliśmy na dół w Arinsal, czyli miejscowości pod szczytem, już śniegu nie było. Dotarliśmy tam o godzinie 17.10. W sumie 11 godzin 40 minut wyprawy. W nogach 16 km. Torowali: Szymon Warsz z Raciborza i Łukasz Kornatka z Knurowa. Tyły natomiast zabezpieczali : Marek Warsz i Dawid Łomnicki.
Podzieliliśmy się tak, aby osoby o najlepszej kondycji prowadziły oraz zamykały grupę. Dzięki temu zabiegowi wszyscy czuli się bezpiecznie. Ekipa była zgrana, a wyprawę zaliczamy do udanych. Przebieg całej wyprawy jest dostępny do zobaczenia w serwisie YouTube na kanale Szymon Warsz. Szlakiem w nieznane, a obserwować nas można również na Facebooku pod nazwą Szlakiem w nieznane. Zapraszamy do wspólnych wypraw.
Szymon Warsz
Korona Europy dla miasta Racibórz
Szesnastoletni Szymon Warsz zamierza przed osiągnięciem pełnoletności zdobyć najwyższe szczyty każdego z europejskich krajów. W podróżach towarzyszy mu jego tata Marek oraz Dawid Łomnicki. Do tej pory raciborzanie zdobyli m.in. najwyższe szczyty Austrii, Belgii, Białorusi, Estonii, Hiszpanii, Holandii, Litwy, Luksemburga, Łotwy, Francji oraz Włoch.