Wacławczyk: polityka to zjawisko dynamiczne
Jakie były pierwsze dni w pracy nowego wiceprezydenta Raciborza? Następca Michała Fity mówi nam jak zamierza pracować na Batorego. W obecnym układzie rady miasta widzi szansę dla demokracji. Dawid Wacławczyk tłumaczy też dlaczego NaM spisał porozumienie z prezydentem Polowym.
– W 2014 roku chciał pan być prezydentem Raciborza. Później był bliski wiceprezydentury w przypadku zwycięstwa Anny Ronin. Czy można powiedzieć, że dopiął pan swego i spełnił swoje samorządowe marzenie?
– Zarówno możliwości potencjalnego zostania prezydentem w 2014 roku, jak i obecnego objęcia stanowiska zastępcy prezydenta nie definiuję w kategoriach spełniania swoich osobistych marzeń. Pracę, a właściwie służbę na tym stanowisku traktuję jako wyzwanie, a także realizację pewnej ambicji politycznej, która jest efektem tego, co rozpoczęło się jakieś 15 lat temu. Wtedy wspólnie z większą grupą znajomych zaczynaliśmy swoje zaangażowanie w sferze publicznej. Wtedy też rozpoczął działalność tzw. Salonik Polityczny funkcjonujący przy „Końcu Świata” w Domu Kultury Strzecha, potem powstał projekt Aktywne Miasto, a w końcu powstało stowarzyszenie RSS Nasze Miasto. Ponadto dla mnie obecna sytuacja jest diametralnie inna niż w 2014 roku. Wtedy popierałem kandydatkę, która miała szansę wygrać wybory, to był ewentualny i potencjalny scenariusz. Teraz wystąpiłem w innej roli - prezesa stowarzyszenia stanowiącego jedną z sił politycznych, które poparły zwycięskiego kandydata na prezydenta i w znacznym stopniu wypełniły kandydatami na radnych jego listy wyborcze.
– Wtedy też był pan liderem NaM-u. Na czym polega różnica tych okoliczności?
– Przyjęcie tej propozycji dzisiaj oznacza dla mnie o wiele większe koszty osobiste niż wtedy. Wtedy, kandydując w wyborach prezydenckich byłem przygotowany do zawodowego poświęcenia się samorządowi. Nie miałem jeszcze dzieci. Dziś musiałem w znacznym stopniu przemeblować swoje życie zawodowe i osobiste. Poniosłem w związku z tym niemałe koszty w obu zakresach.
– Wprowadza pan na Batorego nowe wytyczne dla samorządu. Chce zielonego bilansu miasta czy przestawienia RCK na nowy rodzaj projektów kulturalnych. Już pan dotarł z nowościami do adresatów? Jak zaczęła się praca w urzędzie?
– Zacząłem od wysłuchania urzędników i od poznania urzędu. Podzieliłem ten proces na trzy etapy. Wpierw spotkałem się z naczelnikami podległych mi wydziałów oraz kierowniczką USC i dyrektorem MZB. To są teraz moi najbliżsi współpracownicy. Następnie rozmawiałem z dyrektorami podległych mi jednostek – OSiR, RCK, Muzeum i Arboretum. Przedstawiłem się im i omówiłem ogólną wizję przyszłych działań. Aktualnie trwa już drugi etap. W nim spotykam się z szefami wydziałów oraz dyrektorami jednostek indywidualnie. Wdrażam się w zakres obowiązków wydziałów, ich kompetencje, strukturę kadrową, zadania.
– Czego konkretnie dotyczą te rozmowy?
– Przygotowałem wcześniej scenariusz takich spotkań. Nie pytam tylko o to, co wydziały robią, ale chcę wiedzieć co chciałyby robić, oraz o to czego nie chcą robić. Poruszamy także kwestie czy w wydziałach są gotowe koncepcje zmian, innowacji, które z jakichś powodów nie zostały wcześniej wdrożone. Rozmawiamy także o możliwościach oszczędności ich działalności oraz koncepcji podniesienia jakości usług świadczonych mieszkańcom. Chciałbym też, aby przedstawiono mi projekty podniesienia przychodów samorządu, oczywiście z uwzględnieniem specyfiki działalności jednostek i wydziałów. Są miejsca, gdzie można to robić w szerokim zakresie, a w innych takich obszarów trudno szukać, bo mają sztywno określone ramy swej działalności. Przyznam, że pojawiły się propozycje, które mnie pozytywnie zaskoczyły. Dla przykładu, w urzędzie stanu cywilnego będziemy prowadzili kampanię reklamową na udzielanie ślubów poza siedzibą. To może być propozycja, która zainteresuje mieszkańców oraz może podnieść przychody jednostki. Ryzyka właściwie nie ma, inwestycja jest niewielka, więc warto spróbować. Takie kreatywne myślenie na pewno będzie przeze mnie wspierane we wszystkich podlegających mi miejscach i obszarach.
– Z jakimi reakcjami spotyka się pan w pierwszych dniach pracy? Czy nowi podwładni wykazują dystans, strach przed nowym szefem?
– Sądzę, że jestem przyjmowany w sposób serdeczny i otwarty. Nie zauważyłem by traktowano mnie ze strachliwym podejściem. Nie buduję takiej atmosfery. Na razie przede wszystkim słucham. W rozmowach z dyrektorami sygnalizuję kierunki do jakich zmierzam i liczę na ich pomoc oraz akceptację. Mam świadomość, że nie da się komuś narzucić czegoś, czego nie rozumie i nie chce. Chcę żeby uwierzyli w potrzebę zmian, jakie zaproponuję. Mam spory komfort, który polega na tym, że zdecydowana większość wydziałów i jednostek miejskich zajmuje się tym, co jest mi bliskie i na czym się znam. Zajmowałem się jako radny, przedsiębiorca i działacz społeczny. Znam wiele osób z grona urzędników od wielu lat. Odczuwam z ich strony wysoką dozę zaufania pod moim adresem. Ja mogę im zaoferować to samo. Atmosfera jak dotąd jest przyjazna, ja jestem zadowolony z tych rozmów. W kolejnym etapie zapoznam się z całymi zespołami pracowniczymi.
– Otrzymał pan zakres obowiązków niczym garnitur skrojony pod pański rozmiar
– Zestawienie podlegających mi wydziałów i jednostek nie jest przypadkowe. To wynik wcześniejszych negocjacji i poważnych ustaleń z prezydentem Polowym.
– Słyszałem, że powstała pisemna umowa w tej sprawie. Czy to prawda?
Będąc bogatszymi o doświadczenia z czasu funkcjonowania nie istniejącej już dzisiaj koalicji, spisaliśmy jako zarząd RSS Nasze Miasto porozumienie o współpracy z prezydentem Polowym. Jego treść pozostaje poufna, ale skoro pyta Pan o jego istnienie, to tak, potwierdzam ten fakt.
– Jak wygląda to porozumienie w ogólnym zarysie?
– Ono reguluje zasady naszej współpracy, obszary kompetencji wiceprezydenta i podział kompetencji w zakresie kształtowania polityki informacyjnej. Pewne rzeczy ustaliliśmy w porozumieniu, ale inne dzieją się na bieżąco i nie ma z tym najmniejszych problemów. Na pewno nie będę budował tu jakiejś konkurencji wobec szefa, tylko poruszał się w zakresie swoich obowiązków i kompetencji. Wzajemnie będziemy sobie pomagać. Ważna jest tutaj szczerość, otwartość, wspólny cel. Ośrodek prezydencki to nie są trzy odrębne terytoria, tylko jest prezydent i jego zastępcy. Pewne decyzje podejmuje on, inne wiceprezydenci. Dobrze, żeby każdy wiedział, co powinien, a co może robić.
– Wspólne sprawowanie władzy obliczono na dłuższy dystans? Czy to jest projekt większy niż ta kadencja?
– Podejmując decyzję o przyjęciu propozycji objęcia funkcji prezydenta Raciborza w ogóle nie kalkulowałem kwestii czasu jaki na to poświęcę. Polityka to zjawisko bardzo dynamiczne. Trzeba się liczyć z każdym scenariuszem. Zamiast kalkulować na jak długo to jest, wyznaczyłem sobie zestaw celów jakie chciałbym zrealizować i będę to robił z pełnym zaangażowaniem. Mam nadzieję, że będę mógł je zrealizować do końca. To co zamierzam, podałem w swoim exposè, gdy prezydent Polowy mnie zaprezentował jako nowego wiceprezydenta. Na dziś, w sercu czuję się przedsiębiorcą i działaczem społecznym, który na jakiś czas został urzędnikiem. Brak doświadczenia w takiej pracy przy doświadczeniu nabytym w sektorze przedsiębiorstw i organizacji pozarządowych interpretuję jako atut akurat na tym stanowisku. Działy urzędu, takie jak: rozwój, promocja, ochrona środowiska, kultura czy sport i turystyka wymagają dużej dozy kreatywności. Myślenie w kategoriach innych niż urzędnicze w tych działach, może się okazać bardzo cenne, cenniejsze niż urzędowe. Dlatego, że wiedza merytoryczna jest w wydziałach. Moją rolą jest pomóc im realizować pewne wizje. Są nimi program prezydenta Polowego i program NaM-u, oczywiście w oparciu o przepisy prawa samorządowego. Określa ona nasze cele i zakres działania. Kolejnymi jej składnikami jest budżet uchwalany przez Radę Miasta oraz Strategia Rozwoju Miasta, nad którą prace właśnie się rozpoczynają. Będą w nie zaangażowani mieszkańcy, radni, urzędnicy, organizacje pozarządowe, szeroki zestaw liderów.
– Czy spośród podlegających panu wydziałów i jednostek, któraś będzie dla pana wiodąca?
– Nie kategoryzuję i nie nadaję priorytetów ani wydziałom, ani jednostkom. Zamierzam natomiast utworzyć nowe platformy współpracy między nimi. Również takie, których dotychczas nie było. Potrafię sobie wyobrazić w czasie wychodzenia z pandemii koncerty organizowane na platformie Arboretum, dla osób spacerujących po Zaczarowanym Ogrodzie. Potrafię też sobie wyobrazić ciekawy koncert w Filtrach Wodociągów Raciborskich. Jak również współpracę Punktu Informacji Turystycznej z Arboretum, OSiR-em i Drengami. To tylko przykłady. Moim sposobem nie jest hierarchizowanie tych jednostek tylko próba nakłonienia ich do współpracy w sposób, jaki dotąd nie miał miejsca. Problemem urzędu i jednostek jest to, że mają tendencję do bycia terytoriami niezależnymi. Konkretne problemy, pracę do wykonania przerzucają do jednego wydziału. Uważam, że w ten sposób nie da się być kreatywnym, nowoczesnym, innowacyjnym. Sposobem na rozwój Raciborza jest szeroko rozumiana współpraca. Pomiędzy wydziałami, jednostkami, z sektorem biznesu, organizacji pozarządowych, no i rzecz jasna współpraca z innymi samorządami w regionie, w kraju, a także z zagranicą.
– Wchodzi pan do samorządu w czasie konfliktu, jaki widać między radą miasta a Dariuszem Polowym. Na razie przyhamowuje prezydenta w jego zamiarach. Wierzy pan w ocieplenie tych relacji?
– Po pierwsze, decydując się na objęcie tego stanowiska w takim, a nie innym momencie, miałem świadomość tego co dzieje się w radzie miasta. Zawsze okres zmian, czy na stanowisku wiceprezydenta, czy na stanowiskach w radzie miasta, jest okresem, gdy do głosu dochodzą emocje. To jest zwykły, ludzki odruch, nad którym jednak dorośli ludzie powinni potrafić zapanować. Mam świadomość, że emocje po jakimś czasie opadają, jak kurz po bitwie. Wychodzę w szczery sposób z założenia, że wszyscy radni, wszyscy, którzy trafiają do urzędu, są tu z wewnętrznego poczucia misji służenia mieszkańcom i miastu. Kwestie personalne raz kształtują się tak, a innym razem – inaczej. Dopóki nie ma budowaniu układów interesu, klientelizmu, układów quasi mafijnych – wszystko jest ok. To, że mamy różne poglądy na niektóre sprawy nie powinno na dłuższą metę popsuć misji, która przed nami wszystkimi stoi. Każdy wpada w jakąś małostkowość, w jakieś obrażanie się, w chęć postawienia na swoim. Ja również to przerabiałem. To etap, jaki trzeba przejść, a potem sprawy idą do przodu. Mam w sobie pełną otwartość na współpracę z wszystkimi radnymi. Umówiłem się na spotkania z przedstawicielami różnych stron raciborskiej sceny politycznej. 8 stycznia moja rola w Raciborzu się zmieniła. Nie jestem już politykiem – komentatorem, ale jestem pracownikiem samorządu. Nie mogę politykierować tylko mam służyć i pracować. Wydaje mi się, że sam fakt, że do mnie to dotarło, że patrzę na to w ten właśnie sposób, spowoduje pewną otwartość drugiej strony i chęć dialogu.
– Liczy pan, że to szybko nastąpi?
– Po tygodniu pracy dociera do mnie jak wiele decyzji, również strategicznych, zapada na poziomie samego urzędu. Nawet w tym najgorszym scenariuszu, w którym rada sprzysięży się przeciwko prezydentowi, dalej pozostaje nam bardzo duży zakres możliwości, przez które można rozwijać Racibórz, działając bezpośrednio z poziomu magistratu. Żal mi, że koalicja nie dźwignęła wspólnie ciężaru rządzenia i współrządzenia miastem. Nasz dotychczasowy koalicjant zmierza w tej chwili w ramiona tej grupy, przeciwko której startował w wyborach. Obiecywał wtedy mieszkańcom i swoim wyborcom nowe otwarcie i odsunięcie dawnego układu, dziś grozi mu wstąpienie w rolę ogniwa spajającego dawny układ. Może jestem romantyczny, ale patrzę na to jak na szansę dla demokracji. Bo układ koalicja – opozycja nie jest do końca demokratyczny, nie do końca zdrowy. W tej chwili rada będzie musiała podejmować decyzje w oparciu o argumenty merytoryczne. Będzie trzeba znajdywać większość dla konkretnych spraw. Bardzo liczę na to, że jakieś tam animozje i urazy osobiste będą na dalszym miejscu i znajdzie się przestrzeń na rozmowę merytoryczną. Sytuacja, w której rada ogranicza swoją rolę do eskalacji konfliktów i blokowania działań prezydenta jest fatalna dla miasta. Mieszkańcy są tym zniesmaczeni, bo nie tego oczekują. Impas i brak podejmowania decyzji jest najgorszy dla każdej organizacji, bo ze złych decyzji można się wycofać i je naprawiać, a w przypadku decyzji niepodjętych jest tak, że ani nie idziemy do przodu, ani nie uczymy się na błędach. Po prostu marnujemy czas i patrzymy jak okazje rozwojowe uciekają nam sprzed nosa. Wydaje mi się, że wszystkie strony to widzą i znajdą w sobie gotowość na pójście inną drogą, w której jest przestrzeń na kompromis, a której cel jest jasny: dobro mieszkańca Raciborza.
– Porozmawia pan ze swoim poprzednikiem, a kiedyś z kolegą z NaM-u Michałem Fitą?
– Dlaczego „kiedyś kolegą”? Michał od dłuższego czasu nie jest już w NaM-ie, ale przecież nie wpadłem z nim w żaden konflikt! Teraz wpadłem w wir urzędowego życia i poznaję magistrat, podejmuję szereg bieżących zadań i decyzji. Na liście osób, z którymi chcę rozmawiać jest niewątpliwie i Michał Fita. Miałem z nim zawsze dobre, szczere relacje. Nie skonfliktowałem się z nim i o nic go nie oskarżam. Liczę, że przekaże mi informacje, które pomogą mi Dlaczego „kiedyś kolegą”? Michał od dłuższego czasu nie jest już w NaM-ie, ale przecież nie wpadłem z nim w żaden konflikt!
Rozmawiał Mariusz Weidner