Małgorzata Kempanowska - pielęgniarka wciąż na warcie
Ma niespożytą energię, którą wcześniej wykorzystywała w harcerstwie, a teraz pożytkuje ją ucząc młodzież. Raciborski „Medyk” poznała od strony uczennicy i nauczycielki, a ze swoimi absolwentkami ma kontakt do dziś. Właśnie planuje z nimi kolejne wrześniowe spotkanie i zapowiada, że nie ma takiej siły, która by tę tradycję mogła przerwać.
Śląskie korzenie
Losy śląskich rodzin żyjących na pograniczu, to historia na osobną książkę, ale na pewno nie zabrakłoby w niej dziadka pani Małgorzaty – Antoniego Wyciska, pochodzącego z Lubomi syna Karola i Franciszki. Jako młody chłopak Antoni brał udział w powstaniach śląskich i to zaważyło na jego przyszłym życiu. W Królewskiej Hucie, czyli dzisiejszym Chorzowie zdobył zawód badacza mięsa, który w tamtych czasach był bardzo dochodowy. Jego pasją były gołębie pocztowe i pszczoły. Brał udział w licznych konkursach gołębiarzy i tą pasją zaraził swoją przyszła żonę Małgorzatę Solipiwko. Córka Walerii i Jana urodziła się w Katowicach i jako 12-letnia dziewczynka straciła mamę, po której przejęła domowe obowiązki i opiekę nad młodszym bratem Wilhelmem. Jan Solipiwko był mechanikiem urządzeń górniczych w kopalni w Katowicach. Kiedy jej dyrektor został przeniesiony do Pszowa, zaproponował Janowi pracę na tym samym stanowisku, ale w kopalni „Anna”. Rodzina otrzymała służbowe mieszkanie, przy którym mieli niewielką zagrodę ze zwierzętami. Podczas jednego ze świniobić, z racji wykonywanego zawodu, w domu Małgorzaty zjawił się Antoni. Młodzi przypadli sobie do gustu i po ślubie, który się odbył w 1924 roku, rozpoczęli wspólne życie w rodzinnym domu Małgorzaty. W Pszowie przyszli na świat ich synowie: Eugeniusz i Stanisław. Potem Wyciskowie kupili działkę w Pogrzebieniu i wybudowali tam dom, do którego wprowadzili się w 1933 roku. Tu urodziły się ich córki Benedykta (mama pani Małgorzaty), Aniela i Krystyna oraz najmłodszy syn Walerian. – Dziadek Antoni był aktywnym członkiem Związku Powstańców Śląskich, w którym pełnił funkcję komendanta. Po wybuchu II wojny światowej Niemcy odebrali mu prawo wykonywania zawodu i przymusowo skierowali go do pracy na kolei w Raciborzu. Był pod stałą obserwacją gestapo, które w końcu aresztowało go i wywiozło do więzienia w Mysłowicach. Stamtąd trafił do obozu z Auschwitz, gdzie w 1943 roku zmarł. To jednak nie koniec rodzinnej tragedii, bo gdy do Pogrzebienia weszli radzieccy żołnierze, wyciągnęli Eugeniusza i Stanisława z domu i wraz z innymi młodymi sąsiadami rozstrzelali na podwórku. Jakimś cudem Eugeniusz przeżył egzekucję. Ciężko rannego wujka babcia zawiozła go do Bytomia i tam go uratowali – opowiada Małgorzata Kempanowska.
Rodziców bardzo wcześnie stracił również ojciec pani Małgorzaty – Karol, syn Edwarda i Wiktorii Graniecznej z Rzuchowa. Wychowywała go siostra Maria, oprócz której miał jeszcze braci Józefa i Pawła. Gdy w 1946 roku stawał na ślubnym kobiercu z Benedyktą, ona miała wtedy zaledwie 18 lat, on sześć lat więcej i doświadczenie żołnierza siłą wcielonego do wojska niemieckiego. Młodzi zamieszkali po ślubie w Pogrzebieniu, gdzie w 1947 roku przyszedł na świat ich syn Paweł, w 1949 roku Stanisław, a w 1951 roku córka Małgorzata.
Dzieciństwo o smaku masła i zapachu chleba
Ojciec pani Małgosi pracował jako górnik na kopalni „Anna”, ale gdy rana odniesiona podczas wojny zaczęła o sobie dawać znać, zatrudnił się w hotelu miejskim w Raciborzu jako recepcjonista. Rodzina przeniosła się wtedy z Pogrzebienia do mieszkania przy ulicy Basztowej. W 1955 roku, już w Raciborzu, przyszedł na świat najmłodszy z rodzeństwa Henryk i w tym samym roku, w wieku 33 lat zmarł jego ojciec Karol. Benedykta, która została sama z czwórką dzieci zmuszona była pójść do pracy. Zatrudnienie znalazła na kolei, gdzie pracowała na nastawni. Starsze dzieci poszły do przedszkola przy ulicy Ogrodowej, a malutkim Heniem zajęła się babcia. – Wakacje spędzaliśmy u babci Małgosi w Pogrzebieniu, albo u cioci Marysi w Rzuchowie. Z dzieciństwa pamiętam wiszące na strychu w Rzuchowie tusze wędzonego mięsa, smak pieczonego w domu chleba i swojskiego masła. Pamiętam jak ciocia Marysia wyrabiała je w drewnianej maselnicy i potem wkładała do rzeźbionych foremek. Z kolei w Pogrzebieniu były duże sady z czereśniami, gruszkami, jabłoniami i orzechami, które pomagaliśmy zbierać. Zbieraliśmy też mlecze dla królików i chrust, którym zimą paliło się w piecu. Babcia była osobą bardzo religijną. Wieczorami siadaliśmy z nią wokół pieca i uczyła nas pacierza, albo opowiadała o swoim dzieciństwie. Zabierała mnie do klasztoru salezjanek na przedstawienia teatralne, w których grali mieszkańcy Pogrzebienia. Ciocia Krysia miała w jednym z nich rolę cesarzowej. Był taki zwyczaj, że codziennie o 14.00 do babci przychodziły na kawę z cykorią sąsiadki. Na wsi nauczyłam się jeździć na rowerze, a w Raciborzu, na stawie w dzisiejszym Parku Roth, na łyżwach, które w tamtych czasach wkręcało się w buty – wspomina pani Małgorzata, której mama po 10 latach wdowieństwa wyszła drugi raz za mąż.
Edukację rozpoczęła w Szkole Podstawowej nr 4, a jej pierwszą nauczycielką była Anna Koczwara. W piątej klasie, ze względu na rejonizację, przeniesiono ją do SP13, której kierownikiem i zarazem wychowawcą był Józef Kozik. – W szóstej klasie zapisałam się do kółka teatralnego, które prowadziła pani Bagińska. Zagrałam w bajce Andersena „Calineczka” rolę myszy. Wystawialiśmy ją dla uczniów naszej szkoły w domu kultury. Gdy do „Medyka” trafiła po latach młoda nauczycielka Iwona Surdel, od razu rozpoznała we mnie tę mysz – opowiada ze śmiechem pani Kempanowska. W szóstej klasie podstawówki zaczęła się nie tylko jej przygoda z aktorstwem, ale i harcerstwem, również prowadzonym przez panią Bagińską. – Pojechałam na pierwszy obóz harcerski do Istebnej. Musiałyśmy wypychać słomą sienniki, stawiać prycze, jeść z menażek w kuchni pod chmurką i myć się w rzece. To był taki obóz przetrwania, ale mnie się bardzo podobało i chwyciłam bakcyla harcerstwa. Potem był Wilanów pod Warszawą, nocne warty i lato z komarami – podsumowuje pani Małgorzata.
Szare mundurki w wersji mini
Na rozmowach kwalifikacyjnych do „Medyka” uratowało ją prawdopodobnie harcerstwo, w którym działał też dyrektor Kapica, bo na jego pytanie co to jest basen, odpowiedziała z pełnym przekonaniem, że to zbiornik napełniony wodą. Egzaminy pisemne poszły jej o wiele lepiej i 1 września 1965 roku rozpoczęła naukę w I klasie Liceum Medycznego Pielęgniarstwa. – Świetnymi wykładowcami byli fizyk Marian Grzeszczuk i matematyk Bolesław Śnigurski. Potrafili w tak zrozumiały sposób przekazać wiedzę, że wstyd było u nich czegokolwiek nie umieć. Siedziałam w ławce najpierw z Anielą Kretek, a później z Anią Ostrowską. Aniela przynosiła do szkoły wspaniałe śniadania, którymi się z nami dzieliła. To był chleb pieczony w piecu i masło, które przypominało mi dzieciństwo. Brała zawsze kilkanaście kromek i obdzielała nimi połowę klasy – wspomina pani Małgosia i przyznaje, że razem z koleżankami wpadła na pomysł, by szare mundurki, które obowiązywały w „Medyku” skracać zgodnie z modą do mini, podwiązując je paskami. Ta skrócona wersja sprawdzała się szczególnie na wysokości mijanego w drodze do szkoły „Mechanika”.
Gdy w 1968 roku do grona pedagogicznego szkoły dołączyła rusycystka Janina Kałużna, uczennice trzeciej klasy Małgorzata Kura i Urszula Holona wzięły udział w Konkursie Piosenki Radzieckiej, który odbywał się w Domu Kultury w Raciborzu. Wystąpiły z piosenką „Geolog”, którą podbiły serca publiczności i jury, otrzymując II miejsce. – Ten fakt wykorzystały nasze koleżanki. Na każdej lekcji zaczynały od informacji o naszym sukcesie, a potem każdy nauczyciel prosił, byśmy zaśpiewały. W ten sposób czas przeznaczony na pytanie mijał nam na piosence o geologu, który był wiatru i słońca blaskiem – opowiada ze śmiechem pani Małgosia i przyznaje, że zdobywane najpierw w szkole, a potem podczas praktyk w szpitalu doświadczenie było bardzo przydatne w późniejszej pracy zawodowej. – W salach ćwiczeń uczyłyśmy się jak wykonywać zabiegi w warunkach naturalnych na naszych koleżankach i w warunkach sztucznych na fantomach. Miałyśmy fantastyczne nauczycielki zawodu. To były profesjonalistki, które miały wiedzę merytoryczną, praktyczną i dydaktyczną – mówi pani Kempanowska, która podczas ferii i wakacji wracała na harcerskie szlaki, gdzie zdobywała kolejne sprawności. – Zimowiska spędzałam w Rudach, a obozy letnie w Dźwirzynie i Zakopanem. Świetnym organizatorem i gawędziarzem był pochodzący z Kuźni Jan Kluska. Do dziś wspominam jego opowieści przy ognisku – dodaje.
Pięć minut na małym zegarku
W lipcu 1970 roku Małgorzata Kura zaczęła pracować na oddziale wewnętrznym raciborskiego szpitala. – W czasach kiedy nie było neurologii i kardiologii przywożono nam wszystkich pacjentów po udarach, wylewach i zawałach, a na dyżurach miałyśmy nieraz pod opieką 50 pacjentów. To była prawdziwa szkoła życia i nauka podejmowania samodzielnych decyzji – wyjaśnia pani Kempanowska, która 1 listopada 1971 roku wróciła do „Medyka” jako nauczycielka zawodu. – Dużą pomoc dostałam wtedy od Gizeli Zielonki. Nie miałam żadnego doświadczenia pedagogicznego, więc zaproponowała mi, że mogę uczestniczyć w jej lekcjach, żeby stworzyć własny warsztat pracy. Mogłam też zawsze liczyć na pomoc innych koleżanek. Jeśli chodzi o nauczycielki zawodu, to stanowiłyśmy jedną rodzinę – mówi pani Kempanowska i chwali swojego pierwszego dyrektora Mariana Kapicę za niepowtarzalny styl kierowania szkołą. – Mimo że nie był związany z pielęgniarstwem, świetnie reprezentował „Medyk” na zewnątrz i potrafił zadbać o jego interesy. Był bardzo wymagający, ale wymagał nie tylko od nas, ale i od siebie. Pamiętam, gdy spóźniłam się kiedyś pięć minut na dyżur w szkole. Stał już na schodach, bo przychodził zawsze na siódmą, i nic nie powiedział, tylko wymownie spojrzał na zegarek. To wystarczyło. Nauczycieli mobilizował do pracy i ciągłego kształcenia się. Ja skończyłam w 1984 roku 4-letnie studia na wydziale pielęgniarstwa Akademii Medycznej w Lublinie – dodaje.
W szkole pani Małgorzata poznała swojego przyszłego męża – historyka Mieczysława Kempanowskiego, za którego wyszła za mąż w 1977 roku. W grudniu tego samego roku urodziła się ich córka Joanna, która poszła w ślady ojca i została nauczycielką historii, a 12 lat później Ewa, absolwentka iberystyki i nauczania początkowego, również nauczycielka.
Oprócz pracy zawodowej w „Medyku” pani Małgosia organizowała rajdy, obozy i zimowiska w Polsce, Bułgarii i NRD, a bakcylem harcerstwa zaraziła nie tylko swoje córki, ale i wiele pokoleń raciborzan. W 2007 roku przeszła na emeryturę, ale wciąż pozostaje czynna zawodowo, pracując obecnie w Szkole TEB Edukacja w Rybniku i Raciborzu. – Nigdy nie żałowałam decyzji o wyborze „Medyka”. Moja praca zawsze sprawiała mi ogromną satysfakcję, a ja wciąż czuję się potrzebna. Jestem w stałym kontakcie z naszymi absolwentkami. Widzimy się co roku w pierwszą sobotę września i w tym roku planujemy kolejne spotkanie – podsumowuje Małgorzata Kempanowska.
Katarzyna Gruchot