Nauczyciel musi być sobą
O tym jak pracuje się w szkole, którą niedawno się ukończyło, blaskach i cieniach pracy młodego nauczyciela, a także młodzieży, która nie znosi fałszu rozmawiamy z Agnieszką Michalczyk, nauczycielką języka angielskiego i doradcą zawodowym.
– Co w tych pierwszych latach najbardziej zaskoczyło panią w szkole – pozytywnie i negatywnie?
– Pozytywnie na pewno zaskoczyło mnie podejście młodzieży. Zaczynałam pracę w gimnazjum. Wtedy opinia o gimnazjach była nieciekawa – że praca w tych szkołach jest ciężka, że dzieci są już po podstawówce, ale jeszcze nie mają perspektywy matury i tego, że trzeba się uczyć. Chciałam mieć swobodny kontakt z młodzieżą i bałam się, że nie będę mogła być sobą, że będę musiała być ostra. Byłam strasznie zaskoczona, bo było zupełnie odwrotnie. Być może miałam szczęście. Trafiłam na fajną młodzież i mogłam zachowywać się normalnie – był czas na żarty, był czas na poważną naukę. Bardzo fajnie się to sprawdzało. Jeśli chodzi o minusy, to najgorsza jest biurokracja. Trzeba wypełniać bardzo dużo dokumentów, szczególnie jeśli chodzi o kwestie awansu zawodowego. Nauczyciel idzie do szkoły z ideałami, że będzie robić super rzeczy, nawiązywać kontakt z młodzieżą, uczyć w nowy sposób, a tu się okazuje, że to trzeba uzupełnić, tu coś dopisać, tam coś poprawić. Gdy zostałam wychowawcą, tej pracy dokumentacyjnej, papierkowej przybyło jeszcze więcej. Ale myślę, że plusy i tak przeważają.
– Kiedy pani wiedziała, że zostanie nauczycielką?
– W przedszkolu. Ja tego nie pamiętam, ale mama opowiadała mi, że już wtedy uczyłam misie nazywać kolory po angielsku. Angielski towarzyszył mi od małego – miałam angielski w przedszkolu, chodziłam do szkół językowych, zawsze miałam jakieś dodatkowe zajęcia. Nigdy nie chciałam robić niczego innego i całe życie dążyłam do tego, żeby być nauczycielem. Idąc na studia filologiczne nie sprawdziłam jakie jest zapotrzebowanie na rynku, czy będę mieć później pracę, ale miałam to szczęście, że udało mi się znaleźć pracę w tak małym mieście i do tego w tak świetnych szkołach, do których sama chodziłam – najpierw w Gimnazjum nr 1, a teraz w II LO.
– Jakie to uczucie pracować w szkole, którą się ukończyło? Stać po drugiej stronie sali? Spotykać swoich nauczycieli w pokoju nauczycielskim?
– Na początku było to trochę krępujące. Wiedziałam, że jestem osobą dorosłą i teraz jesteśmy na równi, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas miałam myśl, że to jest pani z historii, ta pani uczyła mnie angielskiego, a to jest moja wychowawczyni. Z drugiej strony, dzięki temu, że znałam tych nauczycieli, a oni znali mnie, nie stresowałam się prosić ich o pomoc – czy to dydaktyczną lub wychowawczą, czy też np. jak obsłużyć to ksero. To, że mogłam poprosić o pomoc moich dawnych nauczycieli, było bardzo komfortowe i na pewno odjęło stres związany z rozpoczęciem pracy w nowym miejscu. Dzięki temu szybko mogłam się skupić na pracy z uczniami.
– A czy dzisiejsi uczniowie są inni niż pani i pani rówieśnicy, gdy chodziliście do szkoły? Czy to jest ta sama młodzież?
– Na pewno mają więcej bodźców niż my. W telefonie mają całą wiedzę świata. Trochę szybciej patrzą w przyszłość, są bardziej obciążeni stresem związanym ze studiami i pracą. Być może tego nie pamiętam, ale wydaje mi się, że mój rocznik nie był tym tak zestresowany. Skupialiśmy się na tym co jest tu i teraz, a obecni uczniowie już w drugiej klasie mówią mi czasem, że martwią się, bo nie wiedzą co robić dalej. W drugiej klasie! Gdzie trzecia, czwarta klasa, studia po drodze, wszystko może się przecież zmienić. Ale wydaje mi się, że dzisiejsi uczniowie są tak samo spontaniczni jak uczniowie kiedyś.
– Co sprawia współczesnym uczniom większe trudności, a co przychodzi im łatwiej?
– Na pewno młodzież ma problem ze skupieniem się. Tak wiele rzeczy dzieje się dookoła, jest tyle bodźców, że czasem jest trudno zebrać ich i utrzymać skupienie przez 45 minut. Jednocześnie jest im łatwiej w szkole, bo mają o wiele większy dostęp do wiedzy niż kiedyś. Więc teraz od nich zależy, czy wykorzystają to na swoją korzyść, czy poniesie ich fala rozkojarzenia.
– Jak można skupić na sobie ich uwagę?
– Wydaje mi się, że trzeba być sobą. Czasem przychodzę i mówię: ja też mam piątek, też jestem zmęczona, musimy zrobić co trzeba. Jeśli się nie udaje, jeśli jest się naturalnym, to uczniowie natychmiast to zauważają i zaczynają się z tym identyfikować. Czują, że jesteśmy w tym razem. To pomaga.
– Ostatnie lata były dla polskiej szkoły dość burzliwe. Likwidacja gimnazjów, strajk nauczycieli, pandemia, nauczanie zdalne. Czego polska szkoła potrzebuje dziś najbardziej?
– Szkoła powinna skupić się bardziej na uczeniu – na aspektach dydaktycznych, wychowawczych, rozwojowych – niż na tej całej biurokratycznej otoczce. Podam przykład. Każda fajna wycieczka z młodzieżą jest obudowana wypełnieniem mnóstwa dokumentów. Awans zawodowy – to są trzy lata zbierania dokumentów do teczek. Wydaje mi się, że szkoła potrzebuje mniej otoczki formalnej a większego skupienia na młodzieży. Mnie tego brakuje. Na pewno w szkołach potrzeba również zapewnienia młodzieży pomocy psychologicznej i to szczególnie teraz, kiedy w obecnym pandemicznym okresie stan emocjonalny młodzieży jest zdecydowanie gorszy.
Wywiad przeprowadził Wojciech Żołneczko