Lekarze dawali mu trzy lata życia. Przeżył już ponad sześć i nadal walczy. Arek z Gródczanek prosi o pomoc
Arek Górszczyk zmaga się ze stwardnieniem zanikowym bocznym kolejny rok. Choroba zniszczyła mu życie – odebrała siłę, skomplikowała relacje rodzinne, wystawiła na próbę najbliższych. Mimo to Arek nie załamuje się, a optymizmu i radości ma w sobie więcej niż niejeden zdrowy człowiek. Jednak aby wciąż walczyć o każdy kolejny dzień, potrzebuje naszej pomocy.
Po raz kolejny odwiedzamy Arka Górszczyka. Zastajemy go w jego rodzinnym domu w Gródczankach. Stoi między meblościanką i łóżkiem z wysokim oparciem. – To moje centrum dowodzenia – mówi z uśmiechem i wyjaśnia, że właśnie w tym miejscu spędza większą część dnia. Tutaj się modli, ogląda telewizję, spogląda przez okno, ciekawy, kto przechodzi drogą.
Kiedyś walczył na boisku, teraz walczy o życie
Arek Górszczyk wciąż zmaga się ze stwardnieniem zanikowym bocznym (SLA). – Lekarze dali mi trzy lata, a ja żyję już ponad sześć lat. To już coś znaczy. To znaczy, że moje podejście, pozytywne nastawienie do życia trzyma mnie, ratuje i pomaga. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że byłem, jestem i pozostanę fighterem do samego końca. Walczyłem na boisku i strzelałem bramki. Jako strażak – ochotnik pomagałem i ratowałem życie. Teraz sam potrzebuję pomocy – mówi Arek.
Smartfona obsługuje nosem
Choroba odebrała mu władzę nad ciałem. Rękami nie porusza już prawie w ogóle, ale potrafi jeszcze zarzucić je, np. na oparcie sofy. Jeszcze rok temu potrafił samodzielnie sterować specjalnym wózkiem, dzięki czemu mógł wybrać się na mecz do Borucina. Teraz nie ma już sił w dłoniach, aby to robić.
Telefon obsługuje nosem – potrafi w ten sposób zadzwonić, napisać posta na Facebooku, wysłać maila lub smsa.
Mówi z trudem. Kto nie ma z nim kontaktu na co dzień, ten musi się skupić, aby go dobrze zrozumieć.
Gdy leży, musi wspomagać się specjalną aparaturą ułatwiającą oddychanie.
Mam dla kogo żyć
– Moja choroba postępuje, ale chcę żyć. Mam dla kogo żyć. Dlatego chcę korzystać i próbować wszelkich metod leczenia. Pieniążki, które zebrałem w zeszłym roku, wydałem na zakup miedzi (eksperymentalna terapia CuATSM – red). Moją najpotężniejszą siłą jest syn Maksymilian, córka Aurelia i cała rodzina – mówi Arek, jednocześnie dziękując wszystkim osobom, które rozliczają 1% podatku oraz wpłacają datki na jego subkonto w Fundacji Avalon. – Dzięki temu mam możliwość funkcjonowania – dodaje chory.
Ludzie się boją. Niepotrzebnie
Choć w otoczeniu Arka nie brak osób, które pomagają mu w codziennych czynnościach, to jednak przydałaby mu się dodatkowa pomoc opiekuna lub asystenta. – Potrzebuję kogoś takiego, ale brakuje chętnych. Ludzie się boją. A ja potrzebuję kogoś, kto pomógłby mi wstać i przejść na wózek, żebyśmy mogli pojechać na spacer, albo do syna lub córki, na mecz do Borucina, porozmawiać. Nie potrzeba do tego żadnych kwalifikacji. Wystarczy odwaga, chęć udzielenia mi pomocy i dwie – trzy godziny w tygodniu. Kupiłem auto przystosowane do transportu osoby niepełnosprawnej. Mam platformę na wózek, nie trzeba się ze mną szarpać – mówi Arek.
W tym miejscu podajemy jego numer telefonu, licząc, że ktoś z naszych Czytelników odpowie na apel chorego: 667 447 467. Dodajmy, że Arek jest gotów zapłacić takiej osobie za czas, który spędzi pomagając mu.
* * *
Arek był, jest i pozostanie osobą wierzącą. Gdy widzimy się z nim po raz kolejny, z przyjemnością wspomina rekolekcje u sióstr Zawierzanek w Gródczankach. – Wspaniałe świadectwo. Wspaniałe przeżycie. To trzeba przeżyć. Tego się nie da opowiedzieć – mówi chory o rekolekcjach ignacjańskich. Wiara również dodaje mu sił.
Wychodząc od niego trudno nie oprzeć się wrażeniu, że wypraszany przez niego i jego bliskich cud, właściwie dzieje się na naszych oczach. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że człowiek tak poważnie chory, ma w sobie tak wiele optymizmu i radości życia? I choć ma coraz mniej sił, to przecież wciąż żyje, na przekór chorobie, na którą nie ma lekarstwa.
Wojciech Żołneczko