Dramat rolnika z Bieńkowic. 15 lat pracy diabli wzięli
– Potrzebuję paru dni żeby dojść do siebie, żeby ręce przestały się telepać – mówi Nowinom Aleksy Ćmok. To nad czym rolnik pracował przez 15 lat, zostało zniszczone przez ogień.
Zapach dymu
Obudził ich swąd spalenizny. W domu nie było dymu, ale gdy wyszli na dwór, zobaczyli coś przerażającego. Znaczna część zabudowań gospodarczych stała w płomieniach.
– Próbowałem ratować zwierzęta, ale na to było już za późno. Prawie wszystkie zginęły – mówi Aleksy Ćmok, rolnik z Bieńkowic, którego dobytek ucierpiał wskutek pożaru.
Do zaprószenia ognia doszło 19 listopada około godziny 4.00. – Straty są jeszcze ustalane. Na razie za wcześnie, by mówić też o wstępnej przyczynie zaprószenia ognia – mówi bryg. Roland Kotula, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Raciborzu.
Ulubieniec rodziny spalony żywcem
300 sztuk drobiu, sześćdziesiąt świń, trzy cielaki, jeden kot oraz ulubieniec rodziny – konik Artes – zginęły w płomieniach.
Panu Aleksemu udało się uratować trzy koty. Przeżyła również niewielka liczba krów, około 10 – 12 sztuk, które mieszkają pod wiatą, w oddaleniu od zabudowań gospodarczych.
W końcu miały być z tego pieniądze, a teraz wszystko na nic
– Hodowla jest mocno deficytowa. Dlatego chcieliśmy iść w przetwórstwo, uruchomić zakład przetwórczy i otworzyć własny sklep. Wszystko było już prawie gotowe. Lada chwila miało to ruszyć i po tych wszystkich latach wreszcie miało to zacząć przynosić pieniądze, ale teraz... Teraz to wszystko nadaje się do rozbiórki. 15 lat pracy diabli wzięli – mówi Aleksy Ćmok.
Do trzech razy sztuka
Państwo Aleksy i Anna Ćmkowie wspominają, że strażacy dwukrotnie interweniowali w pobliżu ich gospodarstwa. Za pierwszym razem zapaliła się skrzynka przy linii energetycznej. – Ptaszki zrobiły w niej gniazdo – mówi Aleksy Ćmok. – Za drugim razem zapalił się kompost na polu, to był samozapłon. No ale jak to mówią, do trzech razy sztuka – mówi pani Anna.
Akcja perfekt
Państwo Ćmokowie dziękują strażakom, którzy bardzo szybko zjawili się na miejscu. – Ich praca to jest coś niesamowitego. Wiedzieli co robić. To im zawdzięczamy to, że nasz dom ocalał. Akcja była perfekt – mówią bieńkowiczanie, których znaczna część dobytku została strawiona przez ogień. Cieszą się, że im samym oraz ich dzieciom – 18-letniemu synowi oraz 15-letniej córce nic się nie stało.
Tragedia, która łączy
Bieńkowiczanie współczują krajanom. – Tragedia we wsi – mówi jeden z mieszkańców Bieńkowic, który uczestniczył w akcji gaśniczej. Tak jak wiele innych osób, dobrze znał Aleksego.
– Takie rzeczy łączą ludzi. Już odzywają się znajomi. Wójt też u nas był – mówią bieńkowiczanie. Wciąż nie wiedzą, co będzie dalej. Jedyna pociecha w tym, że byli ubezpieczeni. – To jest podstawa – mówi Aleksy.
Wojciech Żołneczko