Wstęgi i nożyczki, czyli obciach i cringe
Złośliwy komentarz tygodnia.
Za komuny chodził taki kawał – zagadka: ilu trzeba milicjantów (lub zomowców), żeby wkręcić żarówkę? Odpowiedź: pięciu: jeden stoi na stole i trzyma żarówkę, a czterech kręci stołem. Jasno widać, że naród miał dość sceptyczny stosunek do potencjału intelektualnego mundurowych. Potem milicjantów zastąpiły we wspomnianym kawale blondynki, a fabuła zyskała tyle wersji, że nie sposób ich nawet przytoczyć. Wspominam o tym, bo chciałem zaproponować najnowszą wersję dowcipu: ilu potrzeba polityków, żeby otworzyć SOWE–ę?*
Od razu złożę solenną deklarację, że moim celem absolutnie nie jest doszukiwanie się analogii pomiędzy intelektem milicjantów, blondynek i polityków. Wręcz przeciwnie, niezależnie czy zgadzam się z tym, co politycy mówią i robią, czy nie, uważam, że wielu z nich jest bardzo sprawnych i ma wysokie IQ. Może nie tak wysokie jak Doda, ale jednak nic im umysłowo nie brakuje. A już na pewno nie brakuje w takim stopniu, by nie mogli przewidywać skutków, które ich niektóre działania wywołują.
Tym bardziej więc dziwię się, że politycy nie dostrzegają, że czasy się zmieniły. I dalej, jak za komuny, na otwarcie czegokolwiek zjeżdża się cała chmara ministrów, posłów i innych, każdy dostaje nożyczki, ustawiają się w szyku jak do bitwy pod Lenino i przecinają wstęgę. I zazwyczaj na tym ich związek z obiektem się kończy. Do głowy im nie przychodzi, że może – jeśli już trzeba kupować hurtowo te nożyczki i szarfy marnować – obiekt powinien być otwierany przez tych, którzy będą z niego korzystać. A oni mogliby, jeśli już uważają, że są tam naprawdę potrzebni, stanąć dyskretnie z boku. Oczywiście otwarcia mógłby też dokonać fundator, gdyby taki się znalazł, albo pasjonat, który społecznie go budował, itp. Ale od razu wyjaśnię – fundatorem nie jest dla mnie minister czy poseł, bo oni tylko operują naszymi wspólnymi pieniędzmi.
No więc obyczaje się zmieniają, ale jedno pozostaje bez zmian. Obciach. Za komuny naród się śmiał, jak dziesięciu partyjnych dygnitarzy przecinało wstęgę podczas otwarcia „czegośtam”. Tylko naród śmiał się półgębkiem, bo nie było wolno. A teraz lud śmieje się już jawnie, nazywając takie akcje po prostu obciachem, żenadą, a młodzież – dowiedziałem się tego z plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku 2021 – używa podobno słówka cringe (krindż).
Nie jestem całkiem pewny, czy politykom namiętnie obstawiającym te wszystkie otwarcia o taki właśnie efekt chodzi. A już zupełnie nie jestem pewny, że oni sami do tego dojdą, więc zamiast upominku pod choinkę, postanowiłem się podzielić z nimi moją obserwacją.
bozydar.nosacz@outlook.com
* SOWA, czyli Strefa Odkrywania, Wyobraźni i Aktywności, to takie małe Centrum Kopernika, które znajduje się w Warszawie. W Raciborzu 16 grudnia otwarto drugi taki obiekt w Polsce. W wydarzeniu wzięło udział trzech wiceministrów, poseł, prezydent, dwóch dyrektorów i jeden radny wojewódzki. Następnego dnia nastąpiło kolejne otwarcie, już mniej „nadęte”, lokalne.