Raciborska prawica kopie sobie grób. I jeszcze się z tego cieszy
Prawica w Raciborzu jest tak bardzo zajęta kopaniem dołków pod sobą, że nie zauważyła jednego: tak naprawdę kopie własny grób.
Racibórz przez lata uchodził za twierdzę Platformy Obywatelskiej. Odbicie tej warowni w kolejnych wyborach wprawiło architektów tego sukcesu w stan euforii. Ale tylko na chwilę. Bo wkrótce rzucili się sobie do gardeł. Szczęki zacisnęły się bardzo mocno. Skupienie, by nie rozluźnić uchwytu, jest na tyle absorbujące, że tak błahe sprawy jak odbiór społeczny tej bratobójczej walki, ośmieszanie siebie nawzajem w oczach wyborców, nie umykają przeciwnikom.
Przykłady? Proszę, z ostatnich trzech tygodni:
1. Żenada z odsłonięciem pomnika Żołnierzy Wyklętych przy więzieniu
Społeczna inicjatywa z Michałem Wosiem na czele zepchnęła prezydenta miasta gdzieś na szary koniec. Widać to, że Dariusz Polowy zaczął mówić w Raciborzu o Żołnierzach Wyklętych jako jeden z pierwszych, nie miało żadnego znaczenia.
2. Otwarcie drogi Racibórz – Pszczyna
Znowu: brak prezydenta miasta, mimo że było tam jakieś kilkadziesiąt osób. Zasługa Michała Wosia w pozyskaniu wojewódzkiego finansowania dla tej drogi jest niezaprzeczalna. Jednak brak gospodarza miasta na wydarzeniu tej rangi jest absurdem.
Żeby było śmieszniej, prezydent Polowy podjechał wcześniej zrobić sobie zdjęcie z drogą. Jego „Da się” można było przeczytać w mediach społecznościowych kilkanaście minut przed imprezą z wiceministrem, wicemarszałkiem, starostą i całą resztą. Owszem, sprytne. Ale też śmieszne zarazem.
3. Ogłoszenie przetargu na budowę dworca PKP w Raciborzu
Tym razem Michał Woś i Dariusz Polowy przeszli samych siebie. Woś pochwalił się w mediach społecznościowych swoim „dworcowym” szlakiem bojowym. Od korespondencji z zarządem PKP, przez sławetną wizytę dwóch Michałów w Warszawie, gdzie przekonywali, że dworzec dla miasta z takimi aspiracjami jak Racibórz po prostu musi być większy, po fotkę z prezesem PKP i kolegą wiceministrem Kanthakiem.
Rzecz jasna prezydent Dariusz Polowy nie odpuścił tematu, bo przecież nie po to zawiązywał w Warszawie „osobiste relacje”, których wartości „nie da się przecenić”, żeby oddać dworzec Wosiowi. „Jestem szczęśliwy, że rozmowy jakie prowadziłem w ubiegłym roku przyniosą wymierny efekt. Da się”.
Wolontariusze czy klakierzy?
To ostatnie trzy tygodnie, jednak w praktyce nie ma miesiąca, żeby obaj panowie nie wyrywali sobie sukcesów z rąk, przy okazji kopiąc pod sobą nawzajem dołki (bezpośrednio lub poprzez swoich towarzyszy broni). Doszło do tego, że coraz mniej osób komentuje wyczyny naczelnych „prawaków” Raciborza. Poza ludźmi z ich otoczenia – „wolontariuszami”, którzy coraz bardziej przypominają klakierów.
Wojenka w komentarzach wygląda mniej więcej tak:
Coś się wydarzyło w Raciborzu. „Wolontariusz” Polowego: dobrze, że jest Polowy, widać zmiany na lepsze w Raciborzu.
„Wolontariusz” Wosia: Bez kontaktów Wosia w Katowicach i Warszawie Racibórz Polowego to byłby totalny margines.
Potem wolontariusze wymieniają się kolejnymi komentarzami. Tak długo, aż temat stanie się nieaktualny. Bo przecież za chwilę pojawia się kolejny artykuł. Trafia się okazja do kolejnej jatki.
Dochodzi do tego, że nawet to co pozytywne, zostaje obrzydzone.
Kotlet z psa, trzeciej kategorii, pomielony razem z budą
Gdyby to wszystko dotyczyło jedzenia, jak ulał pasowałby tu cytat z „Psów” Pasikowskiego (Franz: Przecież to się nie da jeść. Olo: Kotlet z psa, trzeciej kategorii, pomielony razem z budą).
Jednak w tym przypadku materią są słowa i obrazy. Dlatego można to podsumować inaczej:
Nie da się tego czytać.
Nie da się tego oglądać.
Nie da się tego słuchać.
Jestem przekonany, że ludzie zapamiętają tę żenującą wojenkę i prędzej czy później dadzą temu wyraz. Być może w dniu, w którym przyjdzie im postawić znak [X] przy nazwisku kandydata.
Wojtek Żołneczko