Szczęście zaczyna się w drodze do szkoły
Zanim zaczął mówić, potrafił zanucić każdą usłyszaną melodię. Na ludzi otwierał się powoli, ale muzyka zagościła w jego sercu od razu. Teraz oswaja się z Polską, gdzie, jak sam przyznaje, są najładniejsze dziewczyny i samochody i gdzie jest najfajniejsza szkoła.
Siostra Ukrainy
Gdy Lew pokonuje trasę ze swojego domu przy Lotniczej do szkoły przy Królewskiej, z jednej strony trzyma za rękę młodszego brata Nikitę, którego odprowadza do „Jedynki”, a z drugiej niesie po pachą keyboard. Jego kieszenie wypychają modele samochodów, a głowa pełna jest nowych melodii, które trzeba będzie nagrać na dyktafon, żeby nie uleciały z pamięci. Instrument jest podarunkiem od Agaty Wieczorek, dyrektor Zespołu Szkół Specjalnych, o którym mówi, że to jego ukochana szkoła – najlepsza, do jakiej kiedykolwiek chodził.
Do Raciborza przyjechał z mamą i bratem w październiku 2021 roku. Wcześniej rodzina mieszkała w Krzemieńczuku. Miasto w środkowej części Ukrainy to jednocześnie port nad Dnieprem i duży ośrodek przemysłowy, m.in. z fabryką ciężarówek, zakładami budowy taboru kolejowego i dziewięcioma liniami trolejbusowymi. Nic więc dziwnego, że Lew, wnikliwy obserwator, nie tylko przypatrywał się wszystkim owocom przemysłu motoryzacyjnego, ale szybko zdobywał na ich temat gruntowną wiedzę. Zaczął zbierać modele samochodów, autobusów, trolejbusów, ciężarówek i taboru kolejowego.
Dziś ma ich w kolekcji kilkadziesiąt i o każdym potrafi dużo powiedzieć. Wśród nich są „maluchy”, polonezy, fiaty 125, a nawet popularne kiedyś „ogórki”, a swoją pasją do motoryzacji powoli zaraża też rówieśników ze szkoły. – Kiedy wybieramy się na jakąś wycieczkę, to dokładnie wiemy do jakiego autokaru wsiadamy i w którym roku, a nawet gdzie został wyprodukowany. Jeżeli Lew nie jest czegoś pewien to dopytuje kierowcę, ale zazwyczaj bywa tak, że wie więcej na ten temat niż ktokolwiek inny – tłumaczy jego wychowawczyni Bernadeta Gorczowska i dodaje, że bez swoich modeli nie przychodzi do szkoły. Codziennie zabiera inny, choć nie ukrywa, że szczególnym sentymentem darzy te produkowane z okresie PRL-u i Związku Radzieckiego.
Opowiada o nich pięknie po polsku tłumacząc, że nauczył się go bardzo szybko, bo obok ukraińskiego i rosyjskiego, którymi posługuje się od dziecka, to kolejny język słowiański, a litery łacińskie poznał już wcześniej ucząc się angielskiego. – W mojej szkole wisiała flaga ukraińska i polska a pod nimi były ręce w uścisku, bo Polska to siostra Ukrainy. Ja też czuję się w połowie Ukraińcem a w połowie Polakiem – podkreśla Lew. Jego mama wyjaśnia, że związki z Polską rzeczywiście są, bo jej pradziadek był Polakiem, ale to nie z tego powodu wybrała nasz kraj na swój drugi dom. – W Krzemieńczuku Lew chodził do szkoły specjalnej, w której nie czuł się dobrze. Gdy w 2016 roku otrzymałam pracę w Rosji i przeprowadziliśmy się do Kostromy, dostał się do programu integracyjnego i trafił do zwykłej szkoły podstawowej. Był tam jedynym dzieckiem autystycznym i od razu zaczęły się problemy, bo inni go nie akceptowali. Po czterech latach wróciliśmy do Ukrainy i kontynuował naukę w szkole wieczorowej, jednocześnie rozpoczynając zajęcia w zawodowej, kształcącej przyszłych mechaników samochodowych, ale epidemia sprawiła, że większość czasu i tak spędzał w domu. Był coraz bardziej smutny, a moja koleżanka, która emigrowała, dzwoniła i opowiadała, jaką jej dziecko ma wspaniałą opiekę w polskiej szkole specjalnej. Pomyślałam, że jeśli nie opuścimy Ukrainy to dla Lwa nic się już w życiu nie zmieni – tłumaczy Alina Vasiliev.
Polka na cztery ręce i jedno serce
19 listopada 2021 roku Lew rozpoczął naukę w ZSS na Ostrogu, gdzie szybko odkryto nie tylko jego zdolności do języków obcych, ale i doskonały słuch. – W mojej rodzinie wszyscy byli uzdolnieni muzycznie, a dziadkowie śpiewali w chórze cerkiewnym, ale u Lwa to przyszło tak nagle i wcześnie, że bardzo mnie zaskoczyło. Gdy był malutki miał problemy ze snem i codziennie śpiewałam mu kołysanki. Zdarzało się, że zmęczona po całym dniu, to ja pierwsza zasypiałam. Pewnej nocy obudziła mnie jego kołysanka. Miał wtedy dwa latka i nucił powtarzając dokładnie każdą nutę. Psychiatra, do którego trafiliśmy w Krzemieńczuku, poradził mi żeby te jego nieprzeciętne zdolności rozwijać, więc gdy Lew miał sześć lat zapisałam go do szkoły muzycznej – opowiada pani Alina.
Na początku było z tym sporo problemów, bo pedagodzy nie garnęli się do pracy z dzieckiem ze spektrum autyzmu. Wielogodzinne próby bez żadnej gwarancji sukcesu nie zachęcały ich do podjęcia wyzwania. Na szczęście znalazła się Tatiana – młoda nauczycielka muzyki, która wzięła Lwa pod swoją opiekę. Musiała przezwyciężyć jego strach przed mikrofonem i kontaktem z ludźmi, ale po trzech miesiącach pracy zaczął śpiewać, a po pół roku wziął udział w pierwszym konkursie. W szkole muzycznej skończył sześć klas wokalu i trzy klasy fortepianu, ale największym sukcesem Lwa była skomponowana przez niego polka na cztery ręce, która stała się potem utworem obowiązkowym dla uczniów tej placówki.
W Polsce Lew rozpoczynał Koncert dla Ukrainy, który w kwietniu zorganizowała Państwowa Szkoła Muzyczna w Raciborzu i zagrał na powiatowym zakończeniu roku szkolnego, które odbywało się w Zespole Szkół Specjalnych w Raciborzu. – Na scenie czuję się jak ryba w wodzie i nie mam tremy. Cały czas coś komponuję, ale odkąd jestem w Polsce to nie śpiewam już po rosyjsku, bo jeszcze by ktoś pomyślał, że jestem Moskalem, a nie Ukraińcem – tłumaczy. Bardzo lubi piosenki nieżyjącej już Żanny Friske i Sanah. Ze swoim przyjacielem Eliaszem przygotowuje singiel, do którego ma już zaprojektowaną okładkę. Lwa można posłuchać na jego kanale Novoksil Music na You Tube. Prezentuje tam cztery utwory. Motyw przewodni z filmu „Love story” nagrał w szkole muzycznej w Raciborzu, a „Czerwone jabłuszko” w RCK.
Nie boimy się marzyć
Rodzina Vasilievów buduje swoją przyszłość w Polsce, gdzie jak podkreśla pani Alina, spotkali wielu ludzi o dobrych sercach, chętnych do pomocy. – Na Ukrainie nie mamy już najbliższych, bo najpierw odszedł mój tata, potem mama, a na koniec brat, który zachorował na covid. Przyjechaliśmy tu do mojej koleżanki Natalii, z którą pracowałam w szpitalu w Krzemieńczuku. Ona była lekarką a ja pielęgniarką instrumentariuszką. W Polsce dostała pracę w szpitalu w Głubczycach, a ja zatrudniłam się w „Mieszku”. Niestety, po trzech miesiącach zachorowałam na covid i mnie zwolnili. Teraz pracuję w salonie kosmetycznym i uczę się od moich koleżanek języka polskiego – opowiada pani Alina i dodaje, że nostryfikacja jej dyplomu pielęgniarskiego trochę potrwa.
Wszystkie dokumenty trzeba przetłumaczyć na język polski, więc najpierw należy się ustawić w kolejce do tłumacza przysięgłego, a potem złożyć je osobiście wraz z wnioskiem w Ministerstwie Zdrowia w Warszawie i cierpliwie czekać na decyzję – Miałam w życiu szansę wyjechania do Stanów Zjednoczonych do pracy. Zapisaliśmy się z Lwem na kurs angielskiego. Mnie nie szło zbyt dobrze, ale on nauczył się języka bardzo szybko. Kiedy już wszystko było na dobrej drodze okazało się, że jestem w ciąży z Nikitą i musiałam z wyjazdu zrezygnować – opowiada.
Pani Alina wierzy, że tym razem uda jej się znaleźć pracę w zawodzie, bo w nowym miejscu wszystko zaczyna się pomyślnie układać. – Lew jest bardzo obowiązkowym i odpowiedzialnym dzieckiem. Gdy jestem w pracy, dobrze zajmuje się Nikitą, który właśnie skończył pierwszą klasę podstawówki. Zaprowadza go do szkoły, robi kanapki, wychodzi na spacery. Mogę na niego zawsze liczyć. Spotkaliśmy się tu z dużą życzliwością. Jestem zaskoczona tym, że Polacy są tak otwarci i ciekawi innych ludzi. Moje dzieci dobrze się tu czują, a dla mnie najważniejsze jest to, żeby były szczęśliwe – podsumowuje.
A marzenia Lwa są bardzo proste: żeby zawsze mógł być blisko muzyki, by mógł grać na keyboardzie Yamaha PSR E 423 i uczyć się gry na klasycznych organach. I jeszcze to, by być blisko swojej szkoły, bo jego szczęście zaczyna się już w drodze do niej…
Katarzyna Gruchot