Raciborzanin Szymon Warsz zdobył już 40 szczytów z Korony Europy
– Przedstawiam wam naszą najdłuższą podróż w życiu. Zabierzemy się wspólnie na Półwysep Skandynawski. Spędzimy tam pełne dwa tygodnie i doświadczymy niezapomnianych przygód – pisze Szymon Warsz.
Najwyższy wcale nie znaczy najtrudniejszy
Celem są trzy szczyty w Szwecji, Norwegii i Finlandii. Najwyższy z nich nie jest wcale najtrudniejszy. Szczyt szwedzki, który ma 2096 m n.p.m. sieje największy postrach spośród wszystkich. Jest to jedna z najtrudniejszych gór Korony Europy. Wyzwaniem nie jest tym razem ekspozycja, czy trudności techniczne, a sama długość drogi. Aby zdobyć tę górę trzeba przejść 60 km w obie strony. Praktycznie wszystkie ekipy robią to w trzy dni, my natomiast postanawiamy dokonać tego w jedną dobę.
Przed nami szwedzki Kebnekaise. Leży on na samej północy, daleko za linią koła podbiegunowego. Wyruszamy specyficznie, bo o 17.00. Noc nam niestraszna, ponieważ występują tu białe noce i jest ciągle jasno. Słońce w ogóle nie chowa się poza horyzont. Pierwsze 20 km to bardzo długa droga szeroką doliną. Teren jest ciągle taki sam, czyli bardzo wypłaszczony. Do schroniska dobijamy o 21.30. Robimy 2-godzinną przerwę. Zapoznajemy się tam z Peruwiańczykiem, który polecił nam również inne, ciekawe góry w tym rejonie Szwecji.
Po odpoczynku ruszamy. Na zegarku jest 23.30. W dalszym ciągu świeci słońce. Szlak w końcu zaczyna piąć się ostro w górę. Krajobraz staje się nieziemski. Kebnekaise jest popularnym wśród turystów szczytem, lecz ze względu na nietypową godzinę, na trasie nie mijamy nikogo. Przed nami ukazuje się wierzchołek góry Vierranvárri, na który musimy wejść. Po nim będzie czekało nas spore zejście i atak na Kebnekaise. Na dole było gorąco, ale powoli zaczynamy odczuwać temperatury zimnych gór skandynawskich. Przed szczytem Vierranvarri ubieramy trzecią warstwę ubrań. Ruszamy dalej. Vierranvarri jest nasz.
Kebnekaise mamy już niemalże na wyciągnięcie ręki, lecz jeszcze czeka nas strome zejście do przełęczy. Wszystko idzie w miarę sprawnie, lecz zmęczenie już daje się we znaki. Szlak przez cały czas jest bardzo dobrze oznaczony. Zaczynają pojawiać się płaty śniegu. Jesteśmy już na wysokości 2000 m n.p.m. Kopuła szczytowa jest całkowicie zaśnieżona. Ubieramy raczki i tak oto o 7.30 meldujemy się na najwyższym szczycie Szwecji. Teraz „tylko” 30 km zejścia. Ostatnie kilometry są bardzo trudne, lecz wszyscy bezpiecznie schodzimy na dół.
Nic tylko tundra
Pora na następny szczyt. Najniższy ze stawki finlandzki Halti. Tylko 1324 m n.p.m., lecz szczyt ten jest kamienną pustynią. Leży w środku tundry. Jest rozległy jak wulkan, lecz niewysoki. Wysokość nabiera się bardzo powoli. Kamienie są dosłownie wszędzie. Na szczyt nie ma szlaku, więc trzeba iść na przełaj. Tam i z powrotem to 15 km wędrówki. W porównaniu z ostatnimi sześćdziesięcioma, to nie jest to dużo. Jednak idzie się po dużo trudniejszym terenie.
Ruszamy od strony norweskiej. Od samego początku mamy do czynienia z kamienną pustynią. Widoki są bardzo nietypowe. Dookoła nic, tylko tundra. Rośliny widoczne są tylko w dolinach. Drzew tutaj w ogóle nie ma. Powolutku pniemy się w górę. W końcu zdobywamy szczyt. To już 39 do Korony Europy. Oznaczony jest on żółtym szlakiem granicznym. Na wierzchołku nie jesteśmy sami. Spotykamy tam dwójkę Finów oraz jednego Norwega. Robimy pamiątkowe zdjęcia i zmykamy w dół, bo pogoda zaczyna się psuć. Na zejściu dopada nas mgła, natomiast jesteśmy już dostatecznie nisko, więc nie błądzimy. Po 8 godzinach wędrówki kończymy wyprawę.
Na południe
Szwecja i Finlandia zdobyte, więc teraz pora na szczyt najwyższy – norweski Galdhopiggen 2469 m n.p.m. Jest on najwyższym szczytem Skandynawii, ale w przeciwieństwie do dwóch powyższych, leży on daleko poza kołem podbiegunowym, w południowej Norwegii. Uderzamy na niego ze schroniska Spiterstulen. Przed nami 15 kilometrów wędrówki, czyli tak, jak na finlandzki Halti. Droga jednak przebiega dużo przyjemniej, bo na tę górę prowadzi wyraźny szlak. Na początku czujemy się jak w Tatrach, potem wraz z pojawieniem się lodowców krajobraz zmienia się na bardziej alpejski. Jest fenomenalnie. Mijamy kilka płatów śniegu. Ścieżka idzie bardzo równomiernie pod górkę. Mijamy pierwsze dwa wzniesienia i po niedługim czasie meldujemy się na szczycie.
Wierzchołek jest jubileuszowy, bo jest to nasz czterdziesty szczyt z Korony Europy. Wejście zajęło nam 4,5 godziny. Spośród wszystkich szczytów to właśnie ten najwyższy tym razem okazał się najłatwiejszy. Widokowo jednak jest według mnie najpiękniej. Nieskończone, olbrzymie, północne lodowce widoczne są dosłownie wszędzie. Na szczycie jest schronisko. Po spożyciu prowiantu rozpoczynamy zejście. Po niespełna 8 godzinach kończymy wyprawę.
Wszystkie trzy szczyty zdobyte. Dodatkowo byliśmy również na Lofotach, przeszliśmy szlak Besseggen, zwiedziliśmy Tallinn i Oslo oraz przeżyliśmy wiele wspaniałych chwil. Ta wyprawa zalicza się do najlepszych w całym moim życiu. Było rewelacyjnie!
Cała wyprawa będzie dostępna do obejrzenia na YouTube na kanale Szymon Warsz – Szlakiem w nieznane. Zapraszam do wspólnego podróżowania! Instagram: szymonwarsz.pl
Szymon Warsz