Chodzi o szlachetność
O różnych aspektach muzyki kościelnej, a na koniec także o modlitwie muzyką z ks. Danielem Nowakiem, muzykiem kościelnym i teologiem, od niedawna prefektem w naszym Międzydiecezjalnym Seminarium Duchownym w Opolu, mejluje ks. Łukasz Libowski
Muzyka liturgiczna domaga się czegoś więcej
– Łukasz Libowski: Danielu, spróbujmy może najpierw, jak na porządnych Ślązaków przystało, wprowadzić trochę porządku. Zacznijmy więc naszą korespondencję od definicji. Muzyka liturgiczna, sakralna, religijna – ty studiowałeś kierunek, który nazywa się jeszcze inaczej, mianowicie „muzyka kościelna”: wyjaśnij, proszę, wszystkie te pojęcia, żebyśmy sobie uświadomili, o czym chcemy tu mówić.
– Daniel Nowak: To, co nazywamy muzyką kościelną i co było dziedziną moich studiów, zawiera w sobie pozostałe pojęcia związane z tą sztuką w przestrzeni Kościoła. Wierzący może odkrywać Boga również przez muzykę. Muzyka religijna, można powiedzieć, ma najszerszy zasięg; ma zawierać w sobie treści związane z wiarą, a przez swój rozmaity styl może dotrzeć do wielu, realizując zadanie ewangelizacji: może pomóc w drodze do Boga. Muzyka sakralna to już coś zawężonego, coś, co stawia Boga w centrum jako tego, który jest chwalony śpiewem gregoriańskim, muzyką organową, polifonią oraz innymi utworami, które z założenia twórcy stają się formą kultu Bożego. Muzyka liturgiczna ma swój zasięg czysto liturgiczny i przede wszystkie odnosi się do obszaru mszy świętej. W muzyce kościelnej to, co liturgiczne, można uznać też za religijne, ale już odwrotnie niekoniecznie: piosenka religijna nie jest czymś odpowiednim w liturgii.
– Nie mogę cię w takim razie nie zapytać: dlaczego piosenka religijna nie jest czymś odpowiednim w liturgii?
– Najogólniej rzecz ujmując: chodzi o szlachetność. Piosenka ma łatwą formę, zazwyczaj przyjemną dla ucha, zakorzenioną w szybko zmieniających się trendach muzyki popularnej. Liturgia i muzyka liturgiczna domaga się czegoś więcej niż tylko zaspokojenia ludzkich gustów. Forma i treść pieśni ma oddawać chwałę Bogu i uświęcać ludzi, czyli prowadzić do nieba na drodze ugruntowanej tradycją Kościoła; ta zaś tradycja daje nam podstawy w śpiewie gregoriańskim, który do dziś pozostaje podstawowym śpiewem modlącego się Kościoła.
Tradycja zachowuje to, co dobre i piękne
– Wybacz, proszę, Danielu, złośliwość: śpiew gregoriański jest śpiewem podstawowym i, nie licząc kilku wyjątków – w skali diecezji przychodzą mi na myśl tylko seminarium i środowisko tworzone przez zwolenników mszy w rycie nadzwyczajnym – właściwie niepraktykowanym i nieznanym. Moje pytanie odnośnie do tego, co napisałeś, jest natomiast takie: czemu czynnikiem decydującym o szlachetności śpiewu liturgicznego miałaby być tradycja?
– To, że śpiew gregoriański nie jest słyszany albo słyszany jest rzadko, nie znaczy, że nie stanowi fundamentu muzyki kościelnej. Zazwyczaj przecież fundamentu, np. domu, nie widzimy, a bez niego ani rusz ze ścianami itd. Szlachetność kojarzy mi się z tym, co dobre i piękne. A tradycja zachowuje to, co dobre i piękne, z dorobku minionych pokoleń, stąd taki czynnik jest ważny w muzyce. Szlachetność odnosi się także do formy pieśni i sposobu wykonywania śpiewu, dlatego ważne jest zaangażowanie zarówno muzyka kościelnego, jak i wszystkich uczestników liturgii, żeby śpiew brzmiał godnie.
– Nasuwa mi się tu na myśl stwierdzenie – kusi mnie ono, by zaryzykować i przyjąć je za swoje – że sporo ludzi naszego czasu, że sporo naszych wiernych coraz mniej czuje szlachetność muzyki i śpiewu przekazywanych przez kościelną tradycję. Po prostu co innego postrzegają jako dobre i piękne, innym śpiewem i inną muzyką chcieliby się modlić, co przy różnego rodzaju okazjach, najczęściej chyba w związku ze ślubem, nam sygnalizują. Jak zapatrujesz się na taką konstatację?
– Zgadzam się co do tego, że postrzeganie tego, co dobre i piękne, może być subiektywne. Potwierdzam też, że wiele osób ma swoją playlistę na rodzinne uroczystości. To jednak nie może zwyciężyć nad obiektywnym ujęciem muzyki, która w liturgii nie ma zaspakajać naszych osobistych gustów, ale ma pogłębić naszą relację z Bogiem.
– Czy uważasz zatem, że muzyka liturgiczna, która odpowiada naszym subiektywnym gustom, nie może być tym, co zbliża nas do Boga?
– Jeśli chodzi o subiektywne względy, to odsyłam do działu muzyki religijnej, która, jak już wspomniałem, ma szerszy zasięg. Ona może zaspokoić nasze emocjonalne potrzeby, przybliżyć do Boga. Można jej posłuchać przed pójściem spać, w drodze do szkoły, pracy, na spacerze, przy domowych zajęciach, odważyłbym się nawet na słuchanie przez słuchawki takiej muzyki na osobistej modlitwie poza liturgią. Można też pojechać lub obejrzeć online jakiś chrześcijański festiwal muzyczny. Przestrzeń liturgii kształtujmy jednak tym, co przez odpowiedzialnych w Kościele w tej dziedzinie jest uznane za godne świętych obrzędów. Bo nawet na ślubie nie najważniejsi są nowożeńcy...
Kontuar organowy niczym kokpit samolotowy
– Co do wspomnianego przez Ciebie zaangażowania w śpiew w kościele, to moja obserwacja jest taka, że śpiew, śpiew w ogóle, przestaje być chyba dla ludzi czymś ważnym, ważnym środkiem wyrażania siebie, swoich emocji. Wydaje mi się to być sprawą cywilizacyjną. Bo więcej dziś patrzymy i słuchamy, jak inni śpiewają, niż sami śpiewamy. Do niedawna było inaczej.
– Na pewno spodobało nam się słuchać różnych wykonawców, m.in. przez wielość festiwali muzycznych, programów telewizyjnych itp. W przestrzeni kościoła częstą okazją do słuchania są śluby i ich oprawa muzyczna, o czym już wspomniałeś. Samo słuchanie nie jest czymś złym w ogóle, a tym bardziej w kościele, gdzie ta (bez)czynność jest formą modlitwy. Benedict J. Groeschel, amerykański franciszkanin, napisał w swojej książce: „Jakże bogatym doświadczeniem może okazać się zanurzenie w postawie słuchania i reagowania, zwłaszcza gdy nastawimy się na właściwy odbiór tego, co się naprawdę dzieje (...)”. Aktywne słuchanie przybliża do Boga, a zewnętrznie powinno zmobilizować do działania – w przestrzeni liturgii tym działaniem jest m.in. śpiewanie. Ta aktywność, jak zauważasz, jest zaniedbywana, co może skutkować znużeniem na mszy. Jeśli przychodzimy tylko posłuchać czy popatrzeć, szybko zacznie nam się nudzić w kościele, chyba że ksiądz albo organista nastawia się na show, to wtedy ciekawość tego, co się wydarzy, może wygrać ze znużeniem. Powaga liturgii jednak nie nastawia się na show, a na wspólne uwielbienie Boga. To wymaga zaangażowania wszystkich: księdza, muzyka kościelnego, służby liturgicznej i uczestników, którzy przyszli na mszę. Kościół wzbogaci się nie tylko przez wrzucenie do koszyczka, ale także przez aktywne dialogowanie podczas liturgii, wspólny śpiew, który jest podtrzymywany akompaniamentem organisty. Od muzyka kościelnego wymaga się dobrego animowania śpiewu w parafii, ale ważne jest osobiste włączenie w śpiew każdego uczestnika liturgii, który nie jest obserwatorem, ale współtwórcą liturgii na wzór aniołów i świętych w niebie, którzy wychwalają Boga, śpiewając: „Święty, święty, święty”.
– Jeszcze jedno pytanie agresywniejsze, potem, obiecuję, będzie spokojniej. Książeczka czy wyświetlacz? Proszę o odpowiedź z uzasadnieniem. Z pytaniem tym, jak sądzę, niejedna wspólnota parafialna dziś się mierzy.
– Nie odbieram tego jako agresji, bardziej jako realne podejście do technicznej kwestii uczestnictwa w liturgii. Zdania są podzielone. Ja nie mam dłuższej praktyki z wyświetlaczami. Ich zwolennicy potwierdzają, że ludzie przy wyświetlonym tekście chętniej/bardziej śpiewają. Dla uczestników liturgii na pewno ta forma jest wygodniejsza, bo nie trzeba nosić książeczki i szukać danych pieśni. Dla zasiadających przy kontuarze organów jest to dodatkowa aktywność: oprócz grania, śpiewania, muszą kontrolować, czy dobry slajd się wyświetla, oprócz rejestracji głosów (zakładając organy piszczałkowe) należy sprawdzić właściwą kolejność tekstów pieśni. Niekiedy kontuar organowy wygląda niczym kokpit samolotowy, gdzie wszystko trzeba skontrolować, skupić się na technicznych kwestiach, a muzykowanie schodzi na dalszy plan... Książeczka pomoże w osobistej pobożności, bo to nie tylko śpiewnik, ale też modlitewnik, zatem przed liturgią może pomóc w dobrym przeżyciu mszy, po niej można jeszcze odmówić wybrane modlitwy z prywatnej puli pobożności. Co do samej emisyjnej kwestii śpiewu, to chyba wyświetlacz jest korzystniejszy, bo patrząc na wyświetlacz, usta skierowane są w przód i dźwięk lepiej się rozchodzi, a nie (jak przy użyciu książeczki) w kierunku kartek czy podłogi.
Muzyka kościelna Górnego Śląska ma duszę
– To idźmy teraz, Daniel, do kwestii następującej: rzeczywistość muzyki kościelnej w naszej diecezji – jaką jawi się ona tobie? Jak ją postrzegasz?
– Mniemam, że czytelnikami „Nowin Raciborskich” są osoby z całej naszej metropolii górnośląskiej, dlatego odniosę się do całości: archidiecezji katowickiej oraz diecezji gliwickiej i opolskiej. Muzyka kościelna Górnego Śląska moim zdaniem ma duszę, jest otoczona wielką troską i szacunkiem. Niektórzy mogą się nie zgodzić ze mną, słysząc w niektórych kościołach tzw. chałturę, która oczywiście nie mieści się w mojej ocenie, bo takie zjawisko nie ma dla mnie duszy. Tam, gdzie muzyka ma duszę, tam muzyk kościelny nie tylko naciska klawisze instrumentu, ale wie, że służy dla Kogoś i kogoś – tego, który razem z nim zmierza do nieba. Taką muzykę możemy usłyszeć w wielu kościołach Śląska i Opolszczyzny. Często idzie za tym wspomniane wcześniej zaangażowanie wiernych w śpiewie. Ślązacy lubią śpiewać, potrzebują ku temu odpowiedniego prowadzenia, które podejmują organiści. Ci z powołania wkładają wiele starań w gorliwą i fachową posługę w swoich parafiach. Pomocą w tym są ośrodki, które kształcą młode pokolenia muzyków kościelnych. Takie ośrodki są w każdej z naszych diecezji i wykazują troskę o właściwy kształt muzyki w naszych kościołach. Pomagają nie tylko nowym organistom, ale w ofercie mają również zajęcia dla już dyplomowanych muzyków kościelnych, którzy chcą czegoś więcej niż tylko podstaw. Wśród naszych muzyków kościelnych, zwłaszcza tych mających już wiele jubileuszy posługi przy organach za sobą, są i tzw. samoucy. Takie osoby (z pojedynczymi wyjątkami) niejednokrotnie jawią mi się jako pokorne i oddane Bogu i Kościołowi. Należy się w ich kierunku wielki ukłon.
– Jakieś cienie na tym obrazie by się nie znalazły? Widzisz jakieś trudności, problemy?
– Cienie zawsze są, w różnych parafiach pewnie inne: w grę wchodzą kwestie wynagrodzenia muzyków kościelnych, ich doskonalenia, współpracy z duszpasterzami, poszerzania parafialnego repertuaru pieśni... To chyba tylko niektóre problemy, które nieraz urastają do tak wielkich, że całkowicie traci się wymiar ducha muzyki w Kościele.
W tym wszystkim jest jakieś misterium
– Na koniec pójdźmy, Danielu, trochę w duchowość. Co rozumiesz przez modlitwę muzyką? Zakładam, że praktykujesz taką modlitwę. Kilka razy w swoich odpowiedziach rzeczy tej dotknąłeś. Mógłbyś się swoim doświadczeniem takiej modlitwy, możliwie szeroko pojętej (gra na organach, śpiew na mszy, słuchanie czegoś „modo privato”), podzielić? Co się z Tobą/w Tobie w czasie takiej modlitwy dzieje? Wiem, że to osobiste, ale myślę, że byłoby fajnie, gdybyś coś o tym napisał. Bo odnoszę wrażenie, że choć o modlitwie muzyką się mówi, to jednak bardzo ogólnie i bez żadnego konkretu.
– Modlitwa muzyką to trudna kwestia: zarówno do przeżycia, jak i do wyjaśnienia. Z jednej strony uczestnicy liturgii śpiewając, modlą się; słuchając śpiewu księdza lub kantora, tak samo mają okazję do spotkania z Bogiem. Z drugiej strony – i chyba o to bardziej pytasz – w tym wszystkim jest jakieś misterium, tajemnica: coś, co wyzwala człowieka od różnorodnych wewnętrznych blokad. Dzieje się tak, kiedy istotnie skupimy się na tym, co śpiewamy lub czego słuchamy. W moim przypadku jest tak, że słuchając utworów sakralnych, podziwiam zarówno kunszt twórców, jak i odtwórców kompozycji, a to prowadzi mnie do uwielbienia Boga za to, że dał ludziom takie możliwości i chciał, żeby np. teksty biblijne były nie tylko czytane, ale także wyśpiewane. Popularna muzyka chrześcijańska uczy mnie spontaniczności i otwarcia na modlitwie, kiedy mogę swobodnie wyrazić, co czuję. Jako organista, traktuję muzykę jako element łączący modlących się na liturgii ziemskiej z chórami aniołów i świętych w niebie. Wtedy, oprócz ludzkich umiejętności, potrzebny jest Boży Duch, dlatego nieraz przed graniem na mszy modliłem się: „Niech to, co wychodzi spod ludzkich rąk i ust, odda Tobie chwałę i innych prowadzi do radości z uczestnictwa w tajemnicach wiary”.