Proboszcz z Nędzy o depresji, traumach i terapii
W młodości palił się do bycia ministrantem. Uwielbiał też... pogrzeby. Matematyczka wróżyła mu, że nic z niego nie będzie. Później chciał zostać... górnikiem, a dziś... nosi sutannę. Doskonale wie, że to nie czyni z niego superbohatera, bo nawet ksiądz czasem potrzebuje pomocy. Polecamy wywiad z ks. Mariuszem Babulą.
– Jaki był ksiądz za dziecka? Spokojnym chłopcem czy raczej rozrabiaką?
– Byłem bardzo spontanicznym dzieckiem i raczej zaliczałem się do rozrabiaków. Mimo, że moja wiara była silna od dziecka.
– Kiedy pojawiło się u księdza powołanie?
– Pierwsze myśli pojawiły się już za dziecka. Bardzo chciałem być ministrantem i równie szybko nim zostałem. Ministrantem mogłem zostać dopiero po Pierwszej Komunii Św. i teraz staram się z tym walczyć, bo po sobie wiem, że miałem z tym oczekiwaniem problem i poniekąd jest to moja trauma z dzieciństwa. Chciałem być już na ołtarzu, kochałem wszystkie stroje, liturgię, sytuacje, które się dzieją przy parafii. Teraz robię tak, że młodsi chłopcy mogą zostać ministrantami.
Moje powołanie przyszło znienacka. Do dzisiejszego dnia pamiętam słowa: „Dosyć grzeszenia, musisz być księdzem”. Miałem też trudne momenty w seminarium i w kapłaństwie ale czuję dzisiaj, że ta droga była właściwa. Wiele sytuacji w naszym życiu jest trudnych, od 4 lat jestem na terapii osobistej. Oczywiście wiara bardzo pomaga mi w codziennym życiu ale uważam, że potrzebuję też terapii, rozmowy z psychoterapeutą, który jest dla mnie w pewnym sensie darem. Jest to ciekawa terapia, która pozwala mi rozwijać się emocjonalnie i duchowo. Kościół powoli otwiera się na taką pomoc z zewnątrz.
– Jak długo trwały nauki i jak one wyglądały?
– Napomknę jeszcze, że w czasie mojej nauki w szkole podstawowej nie byłem wzorowym uczniem, ale miałem łatwość w przechodzeniu do kolejnej klasy. Nie musiałem poświęcać nauce dużo czasu. Wyjątkiem była matematyka, z którą mam wiele niemiłych wspomnień, czy to z samym przedmiotem, czy też z nauczycielem. Po szkole podstawowej poszedłem do zawodówki, bo chciałem zostać górnikiem. Chciałem pracować na kopalni, ale nie jako typowy górnik, tylko jak mój tata, jako mechanik, ślusarz. W tym kierunku zacząłem się kształcić i skończyłem zawodówkę jako tokarz. W zawodówce też szło mi bardzo łatwo. Następnie poszedłem do technikum dziennego w Zabrzu, co wydłużyło moją naukę. W ostatniej klasie, gdy przyszedł czas matur, zacząłem „boksować się” z Panem Bogiem. Był to moment zwątpienia. Mając 21 lat wstąpiłem do seminarium. Mój tata, mając tyle lat, był już w związku, a ja w ogóle nie czułem, że mógłbym zatroszczyć się o rodzinę. W seminarium byłem 6 lat. Był to dla mnie przeciekawy okres, równie wymagający.
– Jakie ma ksiądz hobby?
– Powinienem mieć jakieś hobby. Miałem wiele zainteresowań jeszcze jako chłopak, w seminarium uwielbiałem koszykówkę i sam w nią grałem. Teraz moim hobby jest chyba codzienność. Jeśli miałbym powiedzieć, co pozwala mi odpocząć, to będzie to muzyka. Kocham muzykę klasyczną i takich twórców jak Bach, Mozart czy Chopin. Ostatnio dużo słucham muzyki relaksacyjnej i też przy niej zasypiam. Lubię też chodzić do sauny, poleżeć w jacuzzi. Jeśli można podpiąć filmy do hobby to jestem „filmowcem”. Lubię i seriale, i filmy.
– Ma ksiądz jakieś marzenia?
– Cały czas marzę. Nieustannie. Na przykład w ciągu dnia marzę o tym, żeby przyśniło mi się coś fajnego. W tej parafii czuję się dobrze. Może mam takie marzenie żeby ludzie starsi i młodsi, przychodząc do kościoła czy do kancelarii, czuli, że to ich miejsce. Żebyśmy chcieli wiedzieć, że Bóg jest blisko nas. Większych marzeń nie mam.
– Czy myślał kiedyś ksiądz o zrezygnowaniu z kapłaństwa?
– Tak. Przed terapią. Może z 6 lat temu. Wtedy obwiniałem za to system, bo chciałem zrzucić na kogoś winę, a dzisiaj widzę, że to tylko i wyłącznie ja byłem problemem. Ja sobie z czymś nie radziłem, ale nie miałem kogoś, kto mógłby mi pomóc. Nie czułem, że ktoś może mnie wysłuchać. Miałem wtedy bardzo graniczne sytuacje.
– Czy Mariusz i ksiądz proboszcz to jedna i ta sama osoba, czy dwie różne?
– Mam nadzieję, że ta sama. Często zadaję sobie to pytanie. Staram się to połączyć, by Mariusz był proboszczem, a proboszcz Mariuszem. Czasem z tyłu głowy mam to, że ludzie oczekują ode mnie czegoś jak od księdza. Staram się być sobą czy w kościele, czy na kazaniach. Jedna znajoma mi raz powiedziała, że mam trzy twarze. Jedną twarz mam w kościele, inną gdy oglądam telewizję i jestem w emocjach, a jeszcze inną przy pracy fizycznej.
– Może ksiądz opowiedzieć o sobie jakieś ciekawostki?
– Od dziecka uwielbiałem pogrzeby. Wiem, że to źle brzmi, ale wtedy czuję, że towarzyszę osobom zmarłym i w jakiś sposób jestem z tymi rodzinami. To mnie zahartowało. Pochowałem swojego tatę, gdy byłem dwa lata księdzem. Ten dzień pamiętam do dziś. Powinien on być dla mnie trudny, ale był piękny. Ludzie dzisiaj boją mówić się o śmierci, ale zawsze podczas kazań pogrzebowych staram się tłumaczyć ludziom, że ból musi być.
Drugą ciekawostką jest to, że moją traumą jest matematyka. Zaczęło się to w 6 klasie szkoły podstawowej. Moja koleżanka miała bardzo bogaty piórnik. Było w nim dużo kredek, ołówków. Ja miałem jeden i ten ołówek kiedyś na lekcji mi się złamał. Spontanicznie wstałem i zabrałem jej jeden ołówek i od razu była o to kłótnia, że ukradłem, pani z matematyki wezwała mojego tatę i przy mnie powiedziała: „Z pana syna to złodziej i z niego nic nie będzie”. Wtedy mój tata wstał i powiedział: „Ja to samo słyszałem w swoim życiu, też mi tak powiedziano w szkole. Teraz mam trójkę dzieci i wspaniałą żonę”. Najszczęśliwszym momentem było to, gdy już byłem w seminarium, byłem już w koloratce, kończyłem 4. rok i ksiądz wikary poprosił mnie o zastępstwo w szkole. Wtedy, wchodząc do tej szkoły, nie wiedziałem, że moja pani z matematyki jest tam wicedyrektorem. Ja wchodzę w koloratce, a ona: „A ty co?”. Odpowiedziałem: „Kończę pracę magisterską a miało ze mnie nic nie być”.
Rozmawiała Roksana Paź