Mój Kościół ma rysy
Dobry tytuł to połowa sukcesu, zatem jeśli skupiłem Twoją uwagę, Czytelniku „Nowin Raciborskich”, zechciej towarzyszyć mi w tej podróży po rysach mojego Kościoła.
1.
Używając słowa „rysy”, mam na samym początku na myśli twarze osób zarówno z przeszłości, jak i teraźniejszości, które mój Kościół tworzą. Na pierwszy plan wysuwa się pogodna i zawsze uśmiechnięta twarz Tomasza Zamorskiego OP, który jako młody dominikanin posługiwał w mojej rodzinnej parafii. Pomimo iż religia wróciła już do szkół, to śmiało mogę powiedzieć, że moja wiara rodziła się także w sobotnie przedpołudnia w salkach katechetycznych, gdzie kilkanaścioro dzieci spotykało się z o. Tomkiem. Był to czas pogłębiania prawd wiary, poznawania choćby nowych modlitw czy przygotowywania pomysłów na niedzielne msze święte dla naszych rówieśników. W czasie studiów teologicznych dowiedziałem się, że specjalistyczna nazwa dla tego rodzaju posługi to „duszpasterstwo dzieci”. Z perspektywy czasu widzę, że nie w głośnych i pojedynczych eventach leży siła mojego Kościoła, ale w systematycznych spotkaniach z Drugim – nawet jeśli jest to ewangeliczny maluczki (zob. Mk 10).
2.
W chwili obecnej spoglądam na wiele różnych rys Kościoła. I są to rysy przeciekawe, w szczególności twarze moich koleżanek i kolegów rocznikowych. W tym różnorodnym konglomeracie emocji, postaw, słów, spojrzeń, gestów i zachowań widzę swoją rolę jako tego, który jest obecny, który się spotyka, rozmawia, sprzecza, słucha, który przynosi Jezusa… i niekoniecznie moralizuje. W czasie studiów teologicznych dowiedziałem się, że specjalistyczna nazwa dla tego rodzaju posługi to „proegzystencja” – bycie „dla” innych. Z perspektywy czasu widzę, że warto się jej uczyć, zwłaszcza od młodych, których może w kościele już nie ma, ale są obecni w tej samej sali wykładowej, co i ja. I jakże często się zdumiewam, że pomimo wszystko Ewangelia w ich życiu staje się Ciałem!
3.
Jaki Kościół sobie wymarzam? Taki Jezusowy – Kościół z rysami. Dla Jezusa po zmartwychwstaniu znakiem rozpoznawczym są blizny, liczne spotkania i bycie „dla” innych – także poprzez posługę apostołów: „Miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie” (Ga 5,13). Marzę o Kościele, który nie lęka się pokazać swoich blizn, który mierzy się z nimi, który oczyszcza się i nieustannie staje w prawdzie. Dobitnie przypomina mi to papież Franciszek: „Wolę raczej Kościół poturbowany, poraniony i brudny, bo wyszedł na ulice, niż Kościół chory z powodu zamknięcia się i wygody, z przywiązania do własnego bezpieczeństwa” („Evangelii gaudium”, nr 49). Marzę o Kościele, który ma na siebie pomysł, działa systematycznie, u podstaw, który wie, że po sobocie przychodzi niedziela.
* * *
Takie to rysy szczególne ma mój Kościół: ten z przeszłości, teraźniejszości i – oby – przyszłości. A jako że jestem u głosu, to i Tobie, Czytelniku, chcę zadać dwa proste pytania, na które przyszło mi w tym artykule odpowiedzieć: Czyje rysy ma Twój Kościół? Czy pomimo wielu rys na Jego obliczu dostrzegasz w Nim jeszcze Jezusa?
Jesteśmy z Kacprem równolatkami, ale znamy się stosunkowo od niedawna: od trzech lat dzielimy los księdza – studenta KUL-u. Nim poszedł do seminarium, skończył Kacper geodezję we Wrocławiu i przez jakiś czas pracował zawodowo. Po święceniach przez rok posługiwał na parafii w Koźlu. Teraz z fascynacją i zaangażowaniem studiuje psychologię, ucząc się jednocześnie na psychoterapeutę. Głęboko interesuje się sprawami ludzkimi: niejedną kwestię trudną można więc z nim przedyskutować czy omówić. Lubi wycieczki i filmy – organizuje nam Kacper w konwikcie filmowe piątki.