Filolog klasyczny w sidłach miłości cz. 4
Od nowego roku akademickiego 1911 – 1912 Józef Grabowski intensywnie studiował nauki przyrodnicze, ale i – bardziej jeszcze – historię i filologię klasyczną. Na tych wydziałach był tzw. wolnym słuchaczem, ale utrwalanie wiedzy z tych dziedzin określiło umiejętności i erudycję na całą jego przyszłość. W późniejszych swoich ankietach personalnych, obok wzmianek na temat ukończenia dyplomem wydziału filozoficznego, w rubrykach dotyczących zawodu zawsze pisał „filolog klasyczny”.
Na wykładach profesora botaniki, M. Raciborskiego poznał kobietę swojego życia, Litwinkę Kazimierę Grużewską. Marzycielski błękit jej oczu i szczupła sylwetka przyciągały uwagę przystojnego Józka. Wielka miłość wybuchła u obojga z całą, zawarowaną dla młodzieńczości, siłą. W Józku jednak uczucie to zatrzymało się na tamie specyficznych obaw, może kompleksów, może pochodzenia natury męskich ambicji... Z problemem wyrosłym na zahamowaniach wynikłych z podobnych dylematów, zmagał się przez całe późniejsze, w miarę długie, wspólne z Kazimierą życie.
To właśnie z nią był na inauguracyjnym seansie pierwszego stałego kina krakowskiego. Po latach nie przypominał sobie ani tytułu, ani treści widzianego wtedy filmu. Zapewne – mówił dotykając tego tematu – była to jakaś składanka złożona z krótkich, wesołych ruchomych obrazów. Ale pamiętał, że zdarzenie to było wielką w Krakowie, towarzysko-prasową sensacją.
W roku 1913, Grabowski wyjechał poprzez Wiedeń i Wenecję do Rzymu. Nie była to wycieczka krajoznawcza. Przyjechał tu bowiem, żeby pracować. Wertował dokumenty i strony starych ksiąg. Przygotowywał pracę do rigorosum (egzaminu doktorskiego) o biskupie Karnkowskim. Archiwum i biblioteka papieska stały się głównym miejscem pobytu Grabowskiego podczas tej jego pierwszej bytności w świętym mieście. Nie przypuszczał, że po latach będzie Watykan odwiedzać jeszcze kilkakrotnie, ale już jako gość głównego gospodarza.
Kardynała Achille Ambrogio Rattiego, wcześniej nuncjusza rezydującego w Warszawie, Grabowski poznał w 1919 roku. Pierwsze spotkania na pewno łączyły się z ich szachową pasją, ale z czasem ta odwieczna perska rozrywka stała się tylko pretekstem kolejnych pobytów 29-letniego nauczyciela w nuncjaturze. Lubili rozmawiać, prowadzić dysputy. W roku 1922 Ratti wyjechał z Warszawy do Rzymu na conclave. Już do Polski nie wrócił. Przybrawszy imię Piusa XI pozostał za „spiżową bramą”. Grabowski kilkakrotnie odwiedzał swojego dostojnego przyjaciela w Watykanie. Ich serdeczna znajomość przetrwała do śmierci papieża w 1939 roku.
Natychmiast po rigorosum Grabowski wyjechał z Krakowa, ponieważ otrzymał propozycję zatrudnienia w charakterze nauczyciela domowego dzieci hrabiów Platerów, w ich majątku, na Żmudzi. Z lakonicznych wspomnień Grabowskiego wynika, że kilka miesięcy, jakie spędził u Platerów przepojone były obopólną, jego do pracodawcy i odwrotnie, życzliwością i sympatią. Wielki takt, godność, pogoda ducha, wyrozumiałość na potknięcia innych i wyjątkowa skromność Grabowskiego zawsze przyciągały do niego wszystkich, którym dane było z nim się zetknąć. Stosunek hrabiostwa Platerów i jego wychowanków, ich dzieci, do młodego nauczyciela niemal natychmiast stał się bliski i rodzinny.
W lipcu 1914 roku, wyczytał w którymś z kolejnych listów od Ziuty (jak zwracano się w rodzinie do Kazimiery Grabowskiej), że i ona również opuściła Kraków, wróciła do majątku rodziców, przebywa na Litwie. Stąd kilkakrotnie odwiedzała Józefa. Prowadząc nieskończone rozmowy zwiedzali okolice miejsca jego pracy. Na fotografiach z tamtego okresu, nieco niewyraźnych, widać rozległe mokradła, rozlewiska porosłe szuwarami. Wśród gęstych trzcin trafia się kajak, w którym siedzi szczupły mężczyzna o bujnej, czarnej czuprynie, oczywiście w okularach. Pozostało tych fotografii w rodzinnym albumie cztery, pięć... Są to jedyne zachowane zdjęcia, na jakich widać na głowie u Grabowskiego włosy. Fotografie te, oczywiście czarno-białe, robione były przez Ziutę jakimś prostym, skrzynkowym aparatem. W krótki czas po opuszczeniu domu Platerów dość gwałtownie wyłysiał.
Ziuta, czyli Kazia Grużewska, była zlitwinizowaną Polką. Do końca życia mówiła ze specyficznym akcentem nie zmiękczając głosek przed „i”. Grużewscy (inna ich gałąź podpisywała się: Grużevicius) od pokoleń mieszkali na Litwie. Głównym ich zajęciem było bogacenie się. Ziuta odstawała nieco od swojej rodziny. Była wprawdzie, jak jej rodzice i dalsi przodkowie, dziewczyną bardzo praktyczną, ale jej intelekt wymagał czegoś więcej niż tylko domowej edukacji i dziedziczenia w przyszłości setek hektarów.
Mimo, że była jedynym dzieckiem swoich rodziców, wychowywana w dostatku, rozpieszczana przez otoczenie i włosko-francuskie guwernantki, pozbawiana nawet cienia najbardziej błahego kłopotu, ukształtowała się w kobietę trzeźwo przystającą do życia, umiejącą nazywać rzeczy po imieniu, zdolną szybko się adaptować do każdych przez los narzuconych warunków. Choć usposobienie miała dość sentymentalne i romantyczne, jak typowe panny z tzw. kresowych ziemiańskich domów, to jednak cechy jej charakteru pozbawione były fałszywej kokieterii. Kazia potrafiła nie tylko własnoręcznie wyczyścić swoje buty, czy przygotować wyszukane potrawy. Sprawnie na zajęciach uniwersyteckich dokonywała wiwisekcji na szczurach, czy psach. Gdy los rzucał ją w wyjątkowo trudne warunki, czy to w lata rewolucji bolszewickiej w Moskwie, czy w okres drugiej wojny, bądź w szarość powojennej biedy polskiej, zawsze potrafiła stanąć na wysokości zadania. Nie tylko wtedy umiała dla siebie i swoich najbliższych zdobyć możliwości egzystencji. Zawsze w trudnych okolicznościach ratowała obcych, mniej od niej zaradnych, potrzebujących pomocy. Była serdecznym człowiekiem umiejącym potrzebujących wesprzeć życzliwą radą, czynną, najczęściej dyskretną pomocą, wydając nawet wielkie sumy w intencji szlachetnych celów. Kochała życie i potrafiła także pośród kłopotów wynajdywać radosne chwile. W każdych okolicznościach była damą.
Ziuta też została nauczycielką. Obdarzona przez skuteczne działania przodków ogromnym majątkiem, przez naturę niepospolitą urodą, rezultatem własnej pracy i wykorzystanych zdolności rozległym wykształceniem (w tamtych czasach kobieta posiadająca dyplom uniwersytecki, to była nadzwyczajna rzadkość), przez całe życie uczyła cudze dzieci.
Józef miał wiele oporów przed uczynieniem z Kazi swojej żony. Jego ambicja, człowieka właściwie ubogiego, stojącego u początku wojny, bez konkretnych perspektyw materialnych, nie posiadającego własnego mieszkania, nie bardzo pozwalała mu wiązać się z ukochaną. A ponad wszelkimi jego obiekcjami górowała ta, dotycząca majętności Kazi, o zdobyciu jakiej przez siebie on nawet nie mógł marzyć.
Łączył ich bogaty intelekt, zainteresowania, praca niemal zawsze w tej samej szkole, na ogół wspólne, liczne podróże, oczywiście też kłopoty i tak zwana proza codzienności. Przez całe życie jednak oddzielnie się finansowali. Ani jednego grosza z pieniędzy żony nie wydał Grabowski ku zaspokojeniu jakichś swoich zamierzeń. Można stwierdzić, że nawet gospodarstwa domowe mieli w małżeństwie osobne.
Na początku lata 1915 roku, Józef Grabowski, jako poddany austriacki został internowany przez władze rosyjskie i przewieziony do Moskwy. Ziuta wyjechała za nim. W Moskwie, w kościele polskim, odbudowanym w latach 90. minionego stulecia, wzięli ślub i od tej chwili zostali ze sobą na całe przyszłe, nieprzewidywalne dobre i złe życie.
Józef Grabowski – doktor filozofii, filolog klasyczny, znawca kultury łacińskiej, historyk, publicysta, społecznik, przyjaciel polityków, naukowców, artystów i raciborskiej młodzieży. Dyrektor Męskiej Szkoły Ogólnokształcącej Stopnia Podstawowego i Licealnego nr 9 im. Jana Kasprowicza. Sylwetkę profesora przybliża nam jego uczeń – Andrzej Markowski-Wedelstett.