Poganie czy Germanie wymyślili procesje konne? O gorzałce, pucowaniu i krzyżokach na osterajten
Dycki tak było – to najczęstsza odpowiedź na pytanie skąd się wzięły wielkanocne procesje konne. Może przywieźli je na Śląsk niemieccy osadnicy, a może był to kult boga słońca? Najważniejsze, że wciąż są, choć warto, by nie stały się tylko paradą konną, bo przede wszystkim to rytuał błagalny.
Fakt wpisania procesji śląskich na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego skłonił muzealników z Raciborza do organizacji konferencji naukowej na temat zwyczajów regionalnych.
Ważną rolę przy staraniach o wpis na listę NDK odegrali depozytariusze zwyczaju – objazdu pól w Wielkanoc. – To dzięki wam, waszej pracy to się stało. Ten moment pozwolił badaczom zebrać informacje w jedną całość. Gdybyście nie udostępnili swoich archiwaliów, to by się nie udało, a tak odbyło się zbadanie zwyczaju. Na podstawie tego, co dotąd drzemało w domowych szufladach – wyjaśniła Julita Ćwikła etnograf z raciborskiego muzeum. Mówiła o tym na konferencji 14 kwietnia.
Wdzięczny temat dla folklorystów
Prace badawcze rozpoczęto w 2020 rok i trwały 2 lata. Zbadano wszystkie procesje na Śląsku i pozyskano informacje o ich wyglądzie, zrobiono relacje z procesji, opisano uczestników oraz znaczenie procesji dla ludności.
Wielkanocne objazdy pól odbywające się obecnie są najstarsze na Śląsku. To wdzięczny temat dla folklorystów, etnografów. Jaka jest jego geneza? Niektóre źródła wskazują, że to przedchrześcijański zwyczaj, związany z kultem słońca, bo trasa wiedzie ze wschodu do zachodu słońca, ale to nie jest dokładnie potwierdzone.
– Trudno doszukać się początku tego zwyczaju, zazwyczaj słyszy się: bo dycki tak było – zauważyła Ćwikła.
Niektórzy wiążą procesje ze średniowiecznym objazdem pól, który odbywał się, żeby zaznaczyć granice. Na przykład ksiądz Franciszek Pawlar, proboszcz parafii w Krzanowicach, który pochodził z Bieńkowic, w swoich zapiskach podał, że te źródła pochodzą z 1313 roku.
Popularne są teorie o germańskim pochodzeniu zwyczaju, co zapisano w zbiorach Heimat Muzeum Ratibor, że procesje były przywiezione na Śląsk przez osadników niemieckich, kolonistów z Niemiec, w XIII – XIV wieku.
Lała się gorzałka i dochodziło do ekscesów
W 1912 roku Nowiny Raciborskie opisywały, że procesje są zwyczajem z dawien dawna, który istnieje od czasów pogańskich.
Był czas, gdy objazdy pól nie podobały się duchowieństwu, bo wśród uczestników lała się gorzałka i dochodziło do ekscesów. Dlatego zakazywano procesji.
W trakcie obu wojen światowych brakowało koni i mężczyzn – zabieranych na front – więc procesje zawieszano.
W XX wieku w wielu miejscowościach zrezygnowano z procesji, bo nie było chętnych do podtrzymania tej tradycji. Tu ważna była postawa duchowieństwa, czy byli chętni księża, by włączyć się w organizację wydarzenia. Rola lokalnych władz także była niebagatelna. Zaprzestanie kultywowania tradycji było ponadto związane z mechanizacją gospodarstw i rezygnowaniem z utrzymywania koni.
Co najmniej o rok dłużej niż sąsiedzi
Ćwikła podała, że przed wojną w Bieńkowicach odbywały się procesje z udziałem nawet 286 koni. Tymczasem w pandemii w 2020 roku było tylko dwóch jeźdźców. Etnografka przytoczyła też dane z 2013 roku, gdy koni było 39, bo spadło dużo śniegu.
W 2023 roku odnotowano stan liczebny procesji: Pietrowice Wielkie 90, Bieńkowice 75 koni, Sudół 62, Zawada Książęca 30 koni, Gliwice – Ostropa ponad 60.
W 1993 roku raciborska Studzienna miała ostatnią procesję konną. Więcej już nie zorganizowano, bo było tam za mało koni. Podobna sytuacja zaistniała w sąsiednim Sudole. W 1993 roku pojechało tam tylko 19 jeźdźców i w dzielnicy postanowiono, że trzeba zrobić wszystko, żeby organizować procesję co najmniej o rok dłużej niż w Studziennej. Odbywa się do dziś. Decyduje o tym sentyment do zwyczaju i miłość do koni.
Julita Ćwikła opowiedziała o sytuacji w Żernicy, gdzie w czasie II wojny światowej władze zakazały procesji. W 1948 roku miejscowy proboszcz je reaktywował, na kilka następnych lat. Dopiero w 2014 roku procesja wróciła do tej okolicy. Tłumaczono, że to wielowiekowa tradycja ojców, bogactwo wielokulturowe, a także prośba o opiekę nad domostwami i o urodzaj pól. W Grzędowicach inicjatorem procesji był nowy wikary. – Zazdrościliśmy tego obrzędu innym parafiom – uzasadniał swoje starania.
Procesja o świcie
Procesje nazywane są w regionie najczęściej osterajten, choć pojawia się też nazwa „jazda krzyżowa”. W województwie zwyczaj uproszenia Boga o urodzaje jest dość mocno rozproszony.
Bogate wioski urządzały konne procesje, żeby przekonać się o stanie zasiewów. Dziś na procesje zjeżdżają się uczestnicy spoza miejscowości. Organizatorzy zapraszają polityków, znane osobistości.
Trasy są bez zmian, ewentualnie z niewielką korektą. Zwykle wyruszają o 13.00 spod kościoła. Na ziemi gliwickiej były przypadki, że zaczynały się wczesnym rankiem, po to, żeby „krzyżoki” zdążyły na mszę świętą, na sumę.
W Wielkim Tygodniu odbywa się przygotowanie trasy, zwłaszcza na odcinku gdzie zaplanowano wyścigi wieńczące procesję. Ważne, aby wcześniej wytrenować konie, które przez zimę przebywały głównie w stajni. Wypuszczone w teren, muszą być spokojne na trasie. W dzień procesji czyści się, szczotkuje, przycina grzywy, ogony, zaplata warkocze, a nawet smaruje kopyta – czarną pastą i oliwą. Przed pietrowicką procesją bywało, że konie prowadziło się do rzeki, żeby je tam umyć. To pucowanie w dzień procesji.
Jedna litania w dwóch językach
Charakter i przebieg procesji jest zazwyczaj ten sam, choć w Gliwicach – Ostropie jeźdźcy wiozą ze sobą paschał i święconą wodę, czego nie robi się zawsze w powiecie raciborskim. Co istotne, to proboszczowie z parafii, gdzie odbywają się procesje, zazwyczaj muszą jeździć konno. – Może jest to jakiś klucz wyznaczania kapłanów w tej parafii?– uśmiechała się J. Ćwikła.
W ostatnich latach obserwuje się wielką różnorodność ubiorów uczestników, wielu z nich wybiera stroje historyczne.
W 1972 roku w pietrowickiej procesji chciały wziąć udział cztery kobiety, co napotkało sprzeciw mężczyzn, bo niechętnie przyjmowano amazonki. Inną ciekawostką jest śpiewanie litanii do wszystkich świętych – w Bieńkowicach śpiewano ją po niemiecku, a w sąsiednim Sudole po polsku.
– Dobrze byłoby, żeby procesje nie stały się paradą końską, bo nie tylko o wygląd w nich chodzi. To nie jest łatwe, bo wymierają starsi gospodarze i już niewiele osób pamięta treść modlitwy np. w języku morawskim, kiedy wyjeżdża procesja w Pietrowicach Wielkich – zaznaczyła na podsumowanie swego wystąpienia w Muzeum Julita Ćwikła.
Przy okazji dodała, że muzeum stara się, aby na Krajową Listę NDK wpisać dywany z kwiatów układane przy procesjach na Boże Ciało. – Niestety, nie ma opisu tego zwyczaju, choć szukałam go wiele lat. Nie ma nawet w parafialnych archiwach, choćby krótkiej wzmianki. Takowa by pomogła – powiedziała Ćwikła.
(ma.w)