Siostra Łucja z Fatimy…
Życie S. Łucji – Służebnicy Bożej – wizjonerki z Fatimy naprawdę nie było różami usłane.
Urodziła się 28 marca 1907 roku w Aljustrel, w parafii Fatima. Razem z dwojgiem swoich kuzynów świętymi Franciszkiem i Hiacyntą – trzykrotnie doświadczyła objawień Anioła w 1916 roku oraz sześciokrotnie objawień Matki Bożej w 1917 roku, która prosiła dzieci o modlitwę i pokutę w intencji wynagradzającej oraz o nawrócenie grzeszników. Jej szczególną misją stało się rozpowszechnienie kultu Niepokalanego Serca Maryi, stanowiącego „duszę” orędzia z Fatimy. Jako pomoc w wiernym wypełnianiu powierzonego jej zadania, doświadczyła kolejnych objawień Matki Bożej oraz wielu mistycznych łask. Wstąpiła do Zgromadzenia Świętej Doroty w Hiszpanii, gdzie doznała przywileju widzenia Trójcy Przenajświętszej w Tuy oraz Dzieciątka Jezus i Matki Bożej w Ponteverdze.
Pierwsze dni w klasztorze w Hiszpanii
S. Łucja już w drodze do klasztoru przeżywała wewnętrzny ból tęsknoty za Fatimą i prostym życiem. Wiedziała, że kto się oddaje Bogu, może być pewien, że nigdy go nie zawiedzie. Ze spojrzeniem przykutym do Jezusa i Maryi, w której Sercu miała swoją celę spokojnego schronienia, kolejny raz udaje się w nieznane, za granicę. Bardzo cierpiała z powodu tęsknoty… Myślała wiele o swojej mamie, która nie będzie mogła jej często odwiedzać i o cierpieniu rodziny, najbliższych. Za każdym razem Bóg prosił ją o jej serce o coraz większą samotność, tak by została całkowicie jego. I wtedy ponownie usłyszała obietnicę Pani z Cova da Iria: „Nie upadaj na duchu. Nigdy Cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce będzie twoim schronieniem i drogą, która poprowadzi cię do Boga”.
Niech ten wewnętrzny głos będzie również bardzo obecny w naszych ludzkich sercach. Kiedy czujemy się bardzo samotni… tłum wokół nas zanika, pozostaje Serce Niepokalanej Matki…
Łucja wiedziała to i czuła się ochroniona, jednak nadal cierpiała. Miała rozpocząć nową wędrówkę… Teraz miała być zakonnicą, choć w sercu pozostawała także prostą pastuszką. W sercu Łucji zawsze biły dzwony Fatimy. Bóg nas prowadzi, ale też za nami podąża i potrafi przemienić w łaskę i dobro wszystko, co w naszym życiu mogłoby być nieprawidłowe.
Obecność Maryi w trudnym czasie…
W 1925 roku s. Łucja znajdowała się w klasztorze w Pontevedrze (Hiszpania) gdzie przeżywała wielkie wewnętrzne tęsknoty i morze niepokoju. Niepokalana ją nie opuściła, ponieważ obiecała jej swą szczególną opiekę. 10 grudnia 1925 roku s. Łucja znajdowała się w swoim pokoju, gdy nagle wszystko się rozświetliło. To było światło ukochanej Matki z Nieba, przybywającej z Dzieciątkiem Jezus w świetlistej chmurze. Położyła dłoń na prawym ramieniu s. Łucji, by dodać jej odwagi, ukazując jednocześnie swe Niepokalane Serce otoczone cierniami, które trzymała w drugiej ręce. Dzieciątko Jezus powiedziało: „Zmiłuj się nad Sercem twojej Najświętszej Matki – całe jest pokryte cierniami, które niewdzięczni ludzie bez przerwy w nie wbijają i nie ma nikogo, kto by uczynił akt zadośćuczynienia, aby ciernie wyjąć”. Maryja dodała: „Przynajmniej ty spróbuj mnie pocieszyć i rozgłaszaj, że we wszystkim, którzy w pierwszą sobotę miesiąc wyspowiadają się, przyjmą Komunię Świętą, odmówią różaniec i przez 15 minut dotrzymają mi towarzystwa medytując nad różańcowymi tajemnicami w celu ulżenia mi bólu, obiecuję, że będę przy nich w godzinie śmierci ze wszystkimi łaskami niezbędnymi dla zbawienia dusz”. Ta prośba Maryi miała dotrzeć do całego świata… i dotarła! To nowe zaproszenie do nawrócenia…
Tak naprawdę to było przyczyną odwiedzin Maryi u jej dzieci – wskazać drogę szczęścia, nauczyć się być wolnymi… A człowiek tym bardziej jest wolny i szczęśliwy, im mniej w jego życiu obecności grzechu.
Można by tutaj powtórzyć słowa Św. Augustyna: „tworzyłeś Boże jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze dopóki w Tobie nie spocznie…”.
S. Łucja skryta w Sercu Maryi wiedziała, że niezależnie, co się w jej życiu stanie, to będzie dobrze…, dlatego była spokojna. Była mocno zakotwiczona w tym Sercu i stamtąd nikt jej nie mógł zabrać, cokolwiek by się miała dziać. To była jej cela intymnego przebywania z Bogiem. Bogu ufała ślepo i wiedziała, że on zawsze będzie ją prowadził trzymając za rękę.