List do redakcji: Odpowiedź na sprostowanie Edwarda Kapuścika
Niniejszym przesyłam na Pana ręce moje uwagi nt. „sprostowania” prof. Edwarda Kapuścika, dot. wzmianki we wspomnieniach o Józefie Grabowskim, publikowanych na łamach „Nowin Raciborskich”, a dot. matki profesora, Jadwigi Kapuścik.
1. Do wiadomości p. E. Kapuścika:
Odcinki wspomnienia o J. Grabowskim w Nowinach są skrótami rozdziałów mojej książki o raciborskim nauczycielu dokonanymi przez redakcję NR. Powtarzam: ich treść dotyczy postaci J. Grabowskiego, nie Karola Frycza, cesarza FJ, Lenina, T. Żeleńskiego, Piłsudskiego i wielu innych osób, wśród nich i J. Kapuścik oraz innych nauczycieli z czasu bycia Grabowskiego dyrektorem szkoły Kasprowicza, które pojawiały się w życiu Grabowskiego i jakie są wymienione w moich wspomnieniach. Pisanie dokładnych życiorysów wszystkich tych osób w takiej pracy byłoby czymś zupełnie niestosownym.
2. Nie neguję zasług p. J. Kapuścik. Pewnie też należą do tematów przypomnienia i – być może – znajdą swojego dziejopisa. Te z lat 30. XX w., czasu wojennej gehenny, może i tych z lat powojennych, zwłaszcza sprzed październikowego przełomu roku 1956, p. Kapuścikowa była bowiem dobrze znana w Raciborzu nie tylko jako nauczycielka, ale i jako bardzo czynny i sprawny działacz w ówczesnej organizacji politycznej – PZPR.
Odnośnie uwagi E. Kapuścika co do przynależności politycznej jego matki przed kongresem zjednoczeniowym organizacji politycznych w 1948 r. Przyjmuję ją do wiadomości. Przytakuję autorowi „sprostowania”. Za tę obrzydliwą pomyłkę przepraszam.
3. Owszem, zgadzam się z E. Kapuścikiem, że po drugiej wojnie nowa władza, komunistyczna, szykanowała członków Związku Polaków w Niemczech, podobnie zresztą jak i byłych innych, czynnych uczestników podziemia patriotycznego, a także indoktrynowała komunistyczną ideologią. W szkołach np. z – wtedy – mojego uczniowskiego postrzegania z wysokości szkoły podstawowej, raciborskiej TPD, w latach 1953, 1954: byłem zmuszany przyjmować do wiadomości za prawdę popularne wówczas komunikaty wywodzące się z haseł typu „AK – zaplute karły reakcji”, komunizm awangardą postępu czy „Stalin wiecznie żywy”… Tego typu frazy, wynikające z nieśmiertelnej nauki Marksa, Engelsa, Lenina i Stalina, przed gremialnym śpiewaniem hymnu „Naprzód młodzieży świata…”, słyszałem każdego dnia. Wygłaszał je przed lekcjami do wszystkich uczniów i nauczycieli podstawówki, stojących przed nim na baczność, na prowadzonych przez siebie apelach jeden z uczniów najstarszej klasy, którym był dobrze zbudowany, ubrany w strój organizacyjny, przewodniczący ZMP. A przypominam, że wtedy w ogóle taki czternasto-, piętnastoletni chłopak, jeżeli był przewodniczącym ZMP – współrządził życiem szkoły, nie jej dyrektor. Współrządził ze swoim opiekunem organizacyjnym, najczęściej był nim sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej szkoły, jakim był zwykle zaufany Powiatowego Komitetu PZPR. W raciborskiej TPD sprawował tę funkcję w tamtym czasie niejaki... Wojciech Galdia. Dzisiaj trudno zrozumieć podobne kierownicze uwarunkowania.
A czyż to właśnie w czasie apogeum stalinizmu lat 1951 – 52 J. Grabowski nie został odwołany z funkcji dyrektora szkoły Kasprowicza i pozbawiony na dłuższy czas pracy na wniosek komitetu miejskiego PZPR? On, w czasie wojny m.in. członek Delegatury Rządu na uchodźstwie, współtwórca w ramach AK tajnego nauczania? Na wniosek tej władzy, której jednym z filarów w Raciborzu była J. Kapuścik. Chciałbym, aby jakiś biograf byłej wicedyrektorki Kasprowicza doszedł do udokumentowania jej usilnych starań uniemożliwiających pozbawienie rodziny J. Grabowskiego środków do życia.
4. Z jakich źródeł – pisząc wspomnienia o J. Grabowskim – korzystałem? Z informacji, jakie dane mi było uzyskać od Niego, od członków Jego rodziny, z zawartych w szczątkach archiwum m. Warszawy, uratowanych z pożogi wojennej, z archiwum UJ w Krakowie, ze wspomnień małżonki poety, Jana Kasprowicza i jej siostry, Anny, przedstawianych mi osobiście w latach sześćdziesiątych XX w., z relacji przedwojennych i z czasu wojny uczniów Profesora, także od prof. Stanisława Lorentza, b. dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, także od powojennych J. Grabowskiego współpracowników, nauczycieli szkoły im. Kasprowicza, też b. jej dyrektorki, I. Ścibor-Rylskiej, również od inż. Bronisława Koreywy, który nadzorował pierwszy remont sali gimnastycznej przy Kasprowicza po wojnie. Takim źródłem były i moje własne wspomnienia z lat kiedy byłem uczniem szkoły im Kasprowicza.
5. Należy zauważyć, że postać J. Kapuścik w latach powojennych dwudziesto-, trzydziestotysięcznego Raciborza, wicedyrektorki znaczącego wówczas w tym mieście ośrodka dydaktycznego, członka rządzącej tam organizacji partyjnej, była bez wątpienia osobą publiczną. Liczna rzesza uczniów szkoły dziennej i wieczorowej, ich rodzin i znajomych miała dość bliskie kontakty w odbiorze jej zachowań i rezultatów działań. W tamtych, wielokierunkowo ponurych latach, wszystkim żyło się ciężko, zwłaszcza rodzinom wielodzietnym czy żyjącym z bagażem doznanych represji od niedawnego okupanta. Mało kto nie był wtedy zgorzkniały. Nauczyciel na dodatek był szczególnie krzywdzony symbolicznym wprost wynagrodzeniem za swoją, jak by nie było, trudną pracę. Nie przypominam sobie z tamtych swoich lat nauczyciela, który nie był zgorzkniały. Dzieci, młodzież są bardzo spostrzegawczy, są również posiadaczami specyficznie wyostrzonego słuchu. Ważne jednak, u pedagoga zwłaszcza, aby własnych frustracji nie eksponował, nie przenosił w relacje z ludźmi w ogóle, a już przede wszystkim w kierunku uczniów. Tutaj wspomnienia moje i dawnych kolegów nie są zbyt przychylne pamięci p. J. Kapuścikowej. Dla syna każda matka może się wydawać idealna, ta sama kobieta u kogoś innego, zwłaszcza nauczycielka, u ucznia, kimś obcym, może swoim zachowaniem, słowami powodować protesty, niezrozumienie, obawy, złość, kompleksy, czy groźniejsze niedyspozycje psychiczne… Może być jego – na lata – złym wspomnieniem.
I jeszcze jedna sprawa. E. Kapuścik pisze, że warto, abym się „zainteresował kto z nauczycieli, oprócz pracy w dziennej szkole, z poświęceniem pracował dodatkowo w wieczorowej szkole, by pomóc odradzającemu się państwu w wykształceniu kadry urzędniczej, która umiałaby pisać po polsku”. Nie przesadzałbym z tym poświęcaniem się. Jak wyżej zauważyłem, wynagrodzenia nauczycieli po wojnie były bardziej niż głodowe. Kto mógł, szukał dodatkowego źródła zarobku. Faktycznie, analfabetyzm i brak wiedzy w ogóle był wtedy powszechny. Stąd głównie brała się praca nauczycieli na wielu etatach, mniej z pobudek patriotycznych, bardziej z konieczności bytowych. Oprócz tego rządząca partia wydawała polecenia, jakim nie można się było sprzeciwiać (a podstawowa edukacja, o czym nie należy zapominać, musiała być w tamtym czasie nasycona ideami programów komunistycznych). Nie znałem wówczas w Raciborzu ani jednego pedagoga, który wykonywałby dodatkową pracę na zasadzie li tylko poświęcenia.
Z wyrazami szacunku
Andrzej Markowski-Wedelstett