Światło…
Każdy z nas mniej lub więcej boi się śmierci. Ostatnio czytałam historie ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Wielu z nich pisało, że kiedy przeszli przez tunel, to poczuli, że są „ nareszcie w domu”, że właśnie tutaj jest „dom”. Ten nowy dom, jest o niebo lepszy niż padół ziemski, o którym uczy nasza Matka Kościół i cała tradycja katolicka. Wszakże w najgłębszej głębi naszej natury jesteśmy istotami duchowymi, przeżywającymi żywot w ciele. W jednej chwili ogarnie nas samo dobro. Odczucie takiego szczęścia zdarzy się nam po raz pierwszy. Tam nie ma niepokoju. Wszyscy są na siebie otwarci. Wszyscy prawie potwierdzają, że to Miłość jest przepustką do najwyższych poziomów Nieba, oziębłość zaś i nienawiść jest najpoważniejszą z przeszkód by się tam dostać. Światłość jest cechą czystej duszy, a czysta dusza promienieje. Dla Boga nie będzie miała znaczenie nasza pozycja społeczna. Nie zrobi na nim wrażenia to, co osiągnęliśmy. A już na pewno nie będzie zwracał uwagi na to, co posiadaliśmy.
„Nawet gdybym miała żyć miliard lat dłużej, nie spotkałoby mnie na ziemi nic tak wspaniałego jak życie po śmierci” – zapewniała kobieta, która przeżyła porażenie prądem.
Praktycznie we wszystkich opisach epizodów w zaświatach pojawia się wzmianka o skoncentrowanej światłości. Przybiera kształt światełka, które jest największym światłem.
Współczucie
Pewna katolicka terapeutka wpadła w stan śmierci klinicznej z powodu tętniaka mózgu. Miała takie przeświadczenie, że spotkała się z Jezusem, który w ogóle nie pytał o kwestie związane z osiągnięciami, stopniami naukowymi bądź uznania ze środowiska. Zapytał natomiast, czy udało jej się okazywać miłość równie głęboką jak ta, której doświadczyła w zaświatach od Boga. „Nie ma nic gorszego niż pozbawienie innych naszego współczucia” – powiedziała swojej przyjaciółce.
Pewna kobieta, której duch opuścił ciało podczas śmierci klinicznej wywołanej atakiem serca, wspomina w ten sposób swoje minuty bycia w niebie „Zaczęłam doznawać najwspanialszych wrażeń. Nie czułam nic poza spokojem, błogością, beztroską. Ogarnęło mnie błogie wyciszenie. Moje problemy zniknęły i pomyślałam sobie: jak cicho i spokojnie, i nic mnie nie boli”.
Miłość
Miłość jest siłą, która wszystko napędza i jest siłą życia. Tylko żywot przepojony miłością, życie, które kieruje się zasadą przyzwoitego i uczciwego postępowania w każdej sytuacji, prowadzi do nieba. „Nie martw się – powiedziała lekarzowi zajmującemu się pracą badawczą pewna dziewczynka, którą uratowano mimo długotrwałego pobytu poza wodą. – Niebo jest super, jest pełne miłości”.
Poprzez ciągły wysiłek, który początkowo będzie kosztował nas wiele wyrzeczeń, ale z czasem wejdzie nam w krew, możemy wykształcić w sobie umiejętność koncentrowania się na pozytywnych stronach życia, myśleć dobrze o innych i darzyć wszystkich miłością. Ci, którzy tak zrobili, uczynili krok w zaświaty i ujrzeli Niebo i Bożą Światłość, wrócili do życia w przekonaniu, że istnienie jest wieczne oraz że Bóg kocha ich bardziej niż ktokolwiek na ziemi, lecz muszą oczyścić się z każdej winy, by trwać w Jego nieustannej Miłości, Jego nieustannej światłości i obecności, która jest największą dobrocią…
Droga
Pewnego dnia w Afryce nasza sąsiadka – staruszka zaczęła, że dawniej i dziś każdy chodzi na ziemi ze swoim własnym krzyżem. Czasem jest bardzo trudno, by go dźwigać codziennie… Życie zaczyna boleć i pokusa odrzucenia jest wielka. Jeśli ten właśnie krzyż nie stanie się pasją, to może być początkiem końca… Była sobie taka grupa ludzi, którzy szli codziennie z własnymi krzyżami. Jeden z nich nie dawał rady… Narzekał co chwilę, że za ciężki, że już nie potrafi i prosił ciągle Pana by go trochę skrócił, bo wtedy będzie lżejszy i będzie łatwiej przynajmniej pod górę własnych dni. Pan skrócił… następnego dnia, znowu stawał się za ciężki i znowu ta sama prośba. Pan znowu skrócił! Człowiek myślał, że lżejszy krzyż będzie łatwiejszy do niesienia, ale pokusa skracania się ciągle powtarzała, a Pan i Autor wszystkich ludzkich krzyży, zbyt bardzo kocha człowieka, by odmówić! Aż pewnego dnia grupa ta doszła do rzeki, i trzeba było przejść na druga stronę… Szczęśliwi, którzy dotrwali do końca ze swymi krzyżami, bo to one właśnie stały się mostem i drogą by przejść na druga stronę rzeki. Człowiek ze skróconym krzyżem, został sam, nie dał rady przejść, bo wielkość jego była dostosowana do przejścia na drugą stronę życia! Samotność jego stała się cierpieniem do końca wraz ze skróconym krzyżem… Na końcu staruszka dodała „nie odrzucajcie waszych krzyży, nie skracajcie, bo to one są drogą przejścia na drugą stronę naszego prawdziwego życia… To one są drogą przewodnią do spotkania Boga, nieba i życia w pełnym szczęściu. Kochajcie te drogocenne skarby – wasze codzienne krzyże, one same staną się drogą do niebieskiej ojczyzny dla każdego z nas”.
Siostra Dolores z klasztoru Annuntiata