Wspomnienie o śp. Wandzie Półtawskiej – rozmowa z dr Kornelią Lach, mieszkanką Borucina
25 października w Krakowie w wieku 102 lat zmarła Wanda Półtawska – polska lekarka, doktor w dziedzinie psychiatrii, przyjaciółka św. Jana Pawła II, która przez wiele lat dzieliła się jego nauką. Była niestrudzoną obrończynią życia i rodziny. W młodości przeżyła piekło obozu koncentracyjnego w Ravensbrück, gdzie naziści przeprowadzali na niej pseudoeksperymenty medyczne.
Okazuje się, że ta wyjątkowa kobieta znana była także mieszkańcom gminy Krzanowice. Do grona Jej znajomych należała dr Kornelia Lach.
– Pani Kornelio, w jakich okolicznościach poznała pani Wandę Półtawską?
– Najpierw w moje ręce dostały się „Rekolekcje beskidzkie. Dzieje przyjaźni księdza Karola Wojtyły z rodziną Półtawskich”. Przeczytałam je jednym tchem i z ołówkiem w ręku. Podkreślałam ważne dla mnie zdania. Było ich coraz więcej. Zawierały cytaty, mądre myśli autorki, prawdy religijne, trafne uogólnienia i wskazania życiowe…
Potem poszerzałam swoją wiedzę o autorce. Śledziłam jej wystąpienia na światowych kongresach o rodzinie, pozyskiwałam coraz więcej publikacji książkowych jej autorstwa. Zrozumiałam, że jest to postać wyjątkowa i wielka. Znana w świecie, zadomowiona w Watykanie. Nawet nie ośmieliłam się marzyć o spotkaniu z nią. Aż tu pewnego dnia ks. Henryk Wycisk, ówczesny proboszcz Bolesławia, poinformował mnie, że wybiera się na wykład dr Wandy Półtawskiej do Szymiszowa, niedaleko Strzelec Opolskich. Oboje z mężem od razu podjęliśmy decyzję, że musimy tam pojechać. Było naprawdę kameralnie. Miałam kwiaty, publicznie podziękowałam za wykład i lekturę „Rekolekcji beskidzkich”… Potem był czas na rozmowę, wymianę myśli i dyskusję. Zawiązała się więź. Pani Wanda zapraszała nas na kolejne spotkania w naszych okolicach. Byliśmy z mężem w Opolu w Xaverianum, kilka razy w Braciszowie (dekanat głubczycki), gdzie proboszczem był ks. Krzysztof Gbur (należał on do ulubieńców pani Wandy, pamiętam, że prosiła o modlitwy w jego intencji)…
– W jakiej formie kontynuowana była ta znajomość?
– Znajomość utrwalała się poprzez korespondencję i rozmowy telefoniczne. Dzisiaj jak relikwie przechowuję zachowane listy i kartki z życzeniami od dr Wandy Półtawskiej. Ze wzruszeniem czytam nagłówki: Droga Pani Kornelio! Kochana Pani Kornelio!
– Czy to pani zaprosiła dr Półtawską do Sudołu?
– Tak, dyrektorem Szkoły Podstawowej w Sudole była wtedy moja przyjaciółka Edyta Marczińska. Rozmawiała ze mną o tym, jak należałoby uczcić 10 rocznicę nadania szkole imienia Jana Pawła II. Wtedy zaproponowałam, że można by zaprosić panią Wandę. Pomysł został przyjęty z entuzjazmem, więc zaczęłam działać. Jak się okazało – skutecznie. 2 czerwca 2010 r. dr Półtawska odwiedziła szkołę w Sudole, brała udział w uroczystościach szkolnych, a wieczorem wygłosiła wykład na temat: „Prawdy o pięknej miłości”, na którym zgromadziło się ponad 100 osób.
– I w tym dniu odwiedziła również Panią w Borucinie?
– Tak, ku mojej radości, przyjęła zaproszenie na obiad. Było kameralnie, tylko kilka zaprzyjaźnionych osób. Pamiętam ulewę, która odcięła drogę przez Bojanów do Borucina. Trzeba było jechać z Sudołu na Bieńkowice, Bolesław. Trochę się przez to z mężem stresowaliśmy, bo czas oczekiwania na zacnego gościa wydłużał się. Gdy zobaczyłam w drzwiach sylwetkę dr Wandy Półtawskiej, pomyślałam, że te święte nogi, które przeżyły piekło obozu, stąpały po tylu salonach Europy i Watykanu, a teraz przekroczyły próg naszego domu, byłam tak wzruszona, że powiedziałam tylko: Panie, nie jestem godzien. Nie pamiętam, co odpowiedziała pani Wanda, ale czuję jeszcze dziś to serdeczne objęcie powitania.
– Ale pani też odwiedziła dr Półtawską?
– To było kolejne szczęśliwe zrządzenie losu. Ks. Wycisk, kiedy państwo Półtawscy już tracili siły, dość często ich odwiedzał, by w ich mieszkaniu odprawić mszę św. Kiedyś zaproponował mi wspólny wyjazd do Krakowa. I tak odwiedziłam ich dom na Brackiej 3/1. Służyłam wówczas jako zakrystianka, nakrywając obrusem domowy ołtarz i stawiając na nim naczynia liturgiczne. Wszystko pod dyktando zacnej gospodyni. Cenię sobie bardzo tę wizytę. Ten otwarty na drugiego człowieka (nawet tego najmniejszego) dom z widokiem na krakowski rynek, na Bazylikę Mariacką…
– W pani rodzinnych albumach zdjęciowych odnaleźć można wiele fotografii upamiętniających państwa spotkania. Często dłonie pani Wandy obejmują pani ręce... Była w nich jakaś siła?
– To była siła ducha! Nieprzejednana siła prawdy, siła wiary, siła miłości. Miłości do każdego człowieka.
– Także, a może przede wszystkim, tego nienarodzonego…
– Była obrońcą cywilizacji życia. Życia człowieka od jego poczęcia do śmierci. To zagadnienie było treścią, misją jej życia. Pragnienie to zrodziło się w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück. To tam, jako młoda dziewczyna, gdy widziała, co robiono z dziećmi, z noworodkami, postanowiła, że jeśli stamtąd wyjdzie, to zrobi wszystko, by ratować dzieci, wszystkie dzieci. I czyniła to niestrudzenie przez całe swe długie życie. Ile dzieci żyje dzięki niej, to tylko Pan Bóg wie. Ile razy była matką chrzestną dla obcych, dla niechcianych, dla uratowanych…
– Jej zasług nie sposób wymienić…
– A już na pewno nie w krótkiej rozmowie, ale warto polecić do przeczytania jej biografię: „Wanda Półtawska – biografia z charakterem” Tomasza Krzyżaka, a nade wszystko książki jej autorstwa: „O więcej niż życie. Biografia w zarysie”; czy „I boję się snów”; „Z prądem i pod prąd”; „Jestem odpowiedzialny za swój kwiat”; „By rodzina była Bogiem silna”; „Miłość, małżeństwo, rodzina”; „Uczcie się kochać”; „Samo życie”…
– Za co pani ceniła Wandę Półtawską? Czym pani imponowała?
– Pani Wanda wzbudzała we mnie podziw i szacunek. Stanowiła wzór do naśladowania. Była odważna i silna. Nie dbała o to, co powiedzą inni. Nigdy nie zabiegała o względy, o uznanie, o aprobatę. W sprawach zasadniczych była bezkompromisowa. Nazywała zło złem, a dobro dobrem, bez odcieni szarości. Używała niesamowicie prostych, ale jakże wymownych argumentów, wynikających z refleksji intelektualnych i z doświadczeń praktycznych zdobytych w toku wieloletniej pracy w poradniach rodzinnych. Mówiono o Niej: szorstka. Ona jednak podkreślała, że to mowa tylko jest szorstka, bo prawda czasem zaboli… A tak naprawdę pod tą powłoką lub pozorem szorstkości kryło się przecież wielkie serce dobrego człowieka, głoszącego prawdę o cudzie życia i pięknie miłości.
– Jaka była pani reakcja na wiadomość o ciężkim stanie Wandy Półtawskiej?
– We wtorek (24 października 2023 r.) otrzymałam informację na WhatsAppie, że pani Wanda Półtawska odchodzi, że nie ma już z nią kontaktu. I prośba: otulmy ją modlitwą. Posłałam informację do kilku przyjaciół i tak ją otulaliśmy. Odeszła właśnie tej nocy. W mediach napisali, że Pan Bóg zwolnił ją z warty. A ja dodam, że warta była honorowa! Przez całe życie!
– Nie zabrakło też warty honorowej na pogrzebie…
– Było wiele delegacji, pocztów sztandarowych, najwyższych osobistości państwowych i kościelnych.
– Wiem, że pani też w dniu pogrzebu udała się do Krakowa, by uczestniczyć w ostatniej drodze zmarłej. Jakie emocje towarzyszyły pani w tym dniu? Jaka atmosfera panowała w Krakowie?
– Taką miałam potrzebę. Czułam, że muszę tam być. Choć sprawa wyjazdu nie była taka prosta. Kilka osób zrezygnowało z wyjazdu z powodu terminu (przeddzień Wszystkich Świętych), z powodu przeziębienia… A kiedy nadzieja na wyjazd już gasła, zapaliło się światełko w tunelu i pojechałyśmy w trójkę. Autem do Gliwic i dalej pociągiem do Krakowa. Może to zabrzmieć dziwnie, ale jechałam na ten pogrzeb z wielką radością w sercu. A pogrzeb był dostojny, państwowy. Największe wrażenie zrobiło na mnie przemówienie prezydenta Andrzeja Dudy. Mówił bez kartki, od serca. Przybliżył kilka szczegółów z jej życia. Wspomniał o kruchości jej ciała, poddanego pseudomedycznym eksperymentom w Ravensbück, zmagającego się z chorobą nowotworową, o cudzie uzdrowienia przez ojca Pio. Nade wszystko jednak podkreślił siłę i wielkość jej ducha, którego – jak stwierdził – nie pomieściłaby Bazylika Mariacka. Zwrócił też uwagę na jej zasługi jako lekarza psychiatrii, jako obrońcy życia, jako niestrudzonej wojowniczki o moralność, o każdego człowieka. Nawiązał do jej przyjaźni z Karolem Wojtyłą, potem papieżem Janem Pawłem II. Na zajej znaczenie dla Rzeczpospolitej, mówiąc, że dzięki jej pracy i służbie drugiemu człowiekowi jest ona piękniejsza i lepsza niż mogłaby być, gdyby Pani nie było. Po słowach: jej Profesor dziękujemy w Bazylice rozległy się długo trwające brawa.
– Podobno brawami żegnano także wyjeżdżającą z bazyliki trumnę…
– Tak, to był bardzo wzruszający moment. Trumna bardzo powoli posuwała się od prezbiterium w stronę drzwi wyjściowych. Wszyscy żałobnicy żegnali ją brawami, które płynęły niczym coraz bardziej wzburzona fala wzdłuż świątyni. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.
– Na jednym ze zdjęć widać pani osobiste pożegnanie ze zmarłą…
– Tak, sama nie mogę pojąć, jak mi się to udało. Cały kondukt udał się w inną stronę do samochodów i autobusów. A karawan z trumną stał jeszcze jakiś czas przed Bazyliką. Mogłam więc podejść, dotknąć umieszczonej za szybą trumny i pożegnać się z panią Wandą. Bez pośpiechu, bez tłumów, a nawet bez ochrony.
To było niesamowite przeżycie.
– Czy przyświecają pani jakieś słowa (motto, sentencja, fraza), których autorką jest Wanda Półtawska, które są dla pani pokrzepieniem i motywacją w trudach codzienności?
– Są to słowa (przytoczone również na pogrzebie przez prezydenta), a które wynotowałam kiedyś z Rekolekcji beskidzkich… „Nie sztuka kochać człowieka dobrego”. Przez lata zrozumiałam, że prawdziwa sztuka, to kochać każdego.
Dziękuję za poświęcony czas, za podzielenie się z Czytelnikami swoim wzruszeniem.
Marcela Szymańska