Wciąż są ludzie kojarzący to nazwisko z lodówkami. Reżyser Zanussi na scenie RCK
Kiedy ten wybitny twórca filmowy mieszkał we Francji, dostawał wiele telefonów z żądaniem serwisowania sprzętów AGD. – Wyjaśnienia, że nie mam z tym nic wspólnego niewiele pomagały. W końcu zacząłem pytać dzwoniących, ile zapłacili za pralkę czy lodówkę. Niezależnie od ich odpowiedzi tłumaczyłem, że za te pieniądze nie powinni się więcej spodziewać po tym sprzęcie – takimi opowieściami Krzysztof Zanussi potrafił rozbawić liczne grono jego fanów. Do Raciborza reżyser przybył 20 lutego – jak powiedział prowadzący Marek Rapnicki – dziewiąty lub dziesiąty raz.
Sens życia odkryty w autobusie
Przemyślenia reżysera kultowych „Barw ochronnych” wypowiedziane na początek w Raciborzu brzmiały m.in. tak: przez całe życie nie może być dobrze. Jestem na końcówce biegu na 1000 metrów i cierpię jak potępieniec. Życia nie da się skonsumować bez żalu, smutku i nie ma co z tym walczyć. Gdyby psychologowie pochylili się nad Sienkiewiczem czy Mickiewiczem, to oni niczego by nie stworzyli, bo tworzy się w bólu, w stracie.
Towarzysząca mistrzowi w takich spotkaniach dziennikarka i pisarka Barbara Gruszka-Zych przywołała sytuację, której była świadkiem, jadąc autobusem miejskim do Czeladzi. Ktoś rozmawiał przez telefon i powiedział, że Zanussi mówi, że życie nie musi być radosne, tylko układać się w sens. – Wtedy moje życie ułożyło się w sens – uśmiechnęła się pani Barbara. Zanussi skomentował, że to zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
– Dalej są ludzie kojarzący pańskie nazwisko z lodówkami – ubolewał Marek Rapnicki prowadzący wszystkie spotkania z Zanussim w Raciborzu. – Pamiętam czas stanu wojennego, wtedy mieszkałem w Paryżu. Moje nazwisko było w książce telefonicznej i otrzymywałem telefony od użytkowników tych lodówek czy pralek. Oni krzyczeli do słuchawki coś o błędach, że coś iskrzy, nie chłodzi. Ja się przed tym opędzałem, że nie mam z produktem nic wspólnego, ale to nie pomagało. Więc wymyśliłem, że spytam: a ile państwo za to zapłacili? No za taką cenę niczego lepszego nie można się spodziewać – śmiał się słynny reżyser.
Ostatnia bitwa kolonialna
Rapnicki podkreślił, że rozmowa z zacnym gościem toczy się bez scenariusza.
Były dyrektor RDK spytał reżysera, jaki film chciałby jeszcze zrealizować. Zebrani usłyszeli, że byłby to obraz osadzony w czasach średniowiecznych. – Bo wtedy zaczęły się uniwersytety, banki, pożyczki i jak to się zbierze, to okazuje się, że średniowiecze było okresem rozkwitu, niesłusznie oczernianym.
Mam taki scenariusz i może jest tu na sali jakiś finansista, który chciałby wejść w taki projekt. Bo o średniowieczu rozmawia się jak o czasie bajkowym, a przecież wtedy etos rycerski się zrodził – zauważył Krzysztof Zanussi.
Rapnicki chciał poznać pogląd mistrza nie tylko polskiej kinematografii na to co się dzieje na granicy Ukrainy i Rosji. – To jest ostatnia bitwa kolonialna. Toczy się ze stuletnim opóźnieniem. Patrzę na to ze smutkiem. Rosja działa na własną niekorzyść, pogrąża się tą wojną moralnie, materialnie. To jest strata dla Europejczyków, bo Rosja nie jest już częścią Europy – ocenił Zanussi.
– Czym pan aktualnie się zajmuje? – to kolejne pytanie ze spotkania.
– Poprzednie władze uniemożliwiły mi produkcję filmów w studiu TOR, bo chodziło o centralizację tej produkcji. Nie mam możliwości bycia producentem, a wielu rzeczy nie chce mi się już robić. Zawsze intrygowało mnie zastanowienie nad losem ludzkim, jego sensem. To tematy, jakie wciąż mnie poruszają. Czy nowe władze ożywią te pomysły? Nie wiem – przyznał Zanussi. Rapnicki zauważył, że twórca wchodzi władzy na odciski, a ten skinął, że trafia do sfery konfliktu, bo ma odmienne poglądy.
Twórca wrażliwy na człowieka
Ciekawy wątek raciborski poruszył dr Zbigniew Wieczorek pracownik naukowy ANS. Nawiązał do osobistych wspomnień, że coś z Raciborzem Zanussiego połączyło. Był rok 1995 lub 96. Ryszard Frączek poprosił reżysera o wywiad i przywiózł Wieczorka do domu twórcy. Tak trafili, że ten akurat pilnie wyjeżdżał do Lublina. – Jednak Rysiek był twardy, wepchnął mnie do pana samochodu, dał 50 zł, żebym miał jak wrócić i pojechałem. Przyznam, że byłem wtedy bliski nawrócenia, bo pańska małżonka prowadziła. Jak wyprzedzała poboczem, to pan mówił: lubię, gdy podchodzisz tak pryncypialnie do jazdy. To było przy prędkości 180 km/h. Stał autostopowicz, państwo go zabrali. On pana rozpoznał i dyskutowaliście resztę drogi o seansach DKF-u, o pana filmach. Mówimy tu o przemijaniu i tyle spotkań mi wyparowało z pamięci, a to z panem noszę przez 30 lat. Zwierzałem się wtedy, że bardzo przeżyłem lekturę książki Alberta Camusa „Człowiek zbuntowany”. Przeżyłem, ale nie zrozumiałem. Pani nie mógł się nadziwić, ale pańska żona powiedziała, że sztuki nie trzeba rozumieć – wspominał w domu kultury Z. Wieczorek. Zanussi powiedział, że dziś przyznałby jej rację. – Jak już po wszystkim wychodziłem od pana, a byliśmy w nerwowej sytuacji, bo pan się spieszył, to poprosił pan o przysłanie zrobionego przeze mnie zdjęcia, żeby zostawić ślad po tej wizycie. Był pan bowiem wrażliwy na człowieka, którego się spotyka raz w życiu i to było dla mnie bardzo ważne – podkreślił Z. Wieczorek.
Scenariusz jest tylko półproduktem
Rapnickiego zainteresowało, czy Zanussi nie myśli o większej formie literackiej? O powieści? Byłby pan wtedy niezależny od „pułkownika” (tak nazywany jest przez opozycję z PiS obecny minister kultury – przyp. red.) – Wydałem cały szereg scenariuszy, ale mam poczucie, że to jest półprodukt. Robię to w praktycznym celu, to nie jest odrębne dzieło. Tymczasem powieść wymaga pełnej maestrii słowa. Owszem, ja to umiem zamienić w obrazki, ale scenariusz przy powieści przypomina notatkę. Inni robią to lepiej – powiedział laureat najważniejszych nagród filmowych.
(ma.w)