MAŁE JEST PIĘKNE: Bo ja w Pani się kochałem…
Jednym przedszkole kojarzy się z obowiązkową zupą mleczną, innym z poobiednim leżakowaniem i pierwszymi przyjaźniami przypieczętowanymi jedną gumą do żucia. Ale są i tacy, którzy najpiękniejsze wspomnienia zawdzięczają swoim Paniom, które nawet w czasach największego kryzysu potrafiły im stworzyć szczęśliwe dzieciństwo.
Marta Musioł (rocznik 1948) chodziła do cyprzanowskiego przedszkola w latach 50., gdy kierowała nim Maria Dik, najprawdopodobniej pierwsza po wojnie przedszkolanka. „Dzieciniec”, bo tak określano wtedy placówkę, mieścił się w piwnicach budynku szkoły, gdzie wygospodarowano dla dzieci jedną salę, niewielką kuchnię z okienkiem podawczym i korytarz z szatniami. Gdy wraz z rodzeństwem trafiła tu Kornelia Mastalerz (rocznik 1955), przedszkolakami zajmowała się już pani Teresa. Dziś nikt nie pamięta jak się nazywała, ale jest jeszcze zdjęcie, na którym pozuje wraz z grupką dzieci na schodach szkolnego budynku.
Marta Musioł wróciła do przedszkola, kiedy jako 14-letnia dziewczynka rozpoczęła w nim pracę jako pomoc. Wychowawczynią placówki była wtedy Adela Bugiel i tak jak wcześniej, wszystkie dzieci w wieku od 3 do 7 lat przyjmowane były do jednej grupy. Prowadziła ją przedszkolanka, która jednocześnie była kierowniczką i intendentką i mogła liczyć jedynie na młode koleżanki, zatrudniane w charakterze pomocy przedszkolnych. W nagłych wypadkach ściągano na zastępstwo przedszkolankę z innej placówki w gminie.
15 sierpnia 1969 roku pracę w przedszkolu rozpoczęła pochodząca z Kieleckiego 19-letnia Helena Zielińska, absolwentka Studium Nauczycielskiego o kierunku przedszkolnym w Prudniku. – Z Raciborza, gdzie zatrzymałam się u koleżanki z liceum, przyjechałam do Cyprzanowa autobusem. Jechała ze mną pani wizytator Brzostowska. Najpierw pokazano nam pomieszczenia przedszkola. Schodziłyśmy po schodach w dół i nagle zorientowałam się, że one są w piwnicy. Byłam przerażona. Potem dostałam klucze do dwóch pokoi z łazienką na poddaszu. W budynku były dwa mieszkania służbowe, jedno przeznaczone dla kierownika szkoły, a drugie dla kierowniczki przedszkola. Mieszkałam w nim do 1973 roku, bo gdy przeniesiono przedszkole do nowego budynku, to zrobiono w nim również służbowy pokój z kuchnią, w którym zamieszkałam – tłumaczy pani Helena.
Powodem przenosin przedszkola był dom przy ulicy Polnej, który podarował gminie wyjeżdzający na stałe do Niemiec Franciszek Baka. Po remoncie przeznaczono go na cele oświatowe, a uroczyste otwarcie przedszkola, w obecności mieszkańców Cyprzanowa i władz Urzędu Gminy w Pietrowicach Wielkich, odbyło się w 1973 roku. – Przedszkole było jednooddziałowe a dzieci miały zajęcia od 8.00 do 13.00. W wakacje, z uwagi na żniwa, wydłużaliśmy czas pracy placówki do 15.00. Pamiętam, że w kuchni pracowały wtedy Katarzyna Maj i Edeltrauda Rzytki, a jako pomoc przedszkolna Waltrauda Kotula – wspomina pani Helena, która w 1975 roku wyszła za mąż i zmieniła nazwisko na Pierzchała. Dwa lata później Pierzchałowie dostali propozycję pracy w Krowiarkach, gdzie przenieśli się razem z dziećmi.
W tym samym roku kierowniczką przedszkola została Kornelia Mastalerz (potem Jęczmionka), która już wcześniej zastępowała panią Helenę, gdy ta była na urlopie macierzyńskim. – Przyjmowaliśmy dzieci od trzeciego roku życia, ale przyszła do mnie kiedyś Róża Trojańska, która chciała wrócić do pracy a jej Adaś miał dopiero 2,5 roku. Takie małe dziecko w grupie to było zawsze spore wyzwanie, ale w końcu się zgodziłam by do nas dołączył. Po wielu latach, gdy pani Róża przechodziła na emeryturę, przyszła do mnie z bukietem kwiatów podziękować, że tę emeryturę zawdzięcza również mnie – opowiada pani Kornelia.
Kiedy praca przedszkola została wydłużona od 7.00 do 16.00, a pani Kornelia dostała godziny dyrektorskie, w placówce zatrudniono dodatkową przedszkolankę. W różnych latach pracowały tam: Władysława Bednarz, Beata Machowska i Lidia Lazar. Kuchnią zajmowała się Marta Smolka (wcześniej Musioł), sprzątała Maria Mosyrsz, a intendentką była Teresą Kondys. – Bardzo dużo pomagał nam prezes Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej Paweł Kral. Spółdzielnia fundowała dzieciom zabawki, naprawiała sprzęt, zapewniała transport, a my w ramach wdzięczności, zapraszaliśmy ich na przedszkolne imprezy, albo występowaliśmy w ich siedzibie. Jak sobie pomyślę jakie mają możliwości dzisiejsze nauczycielki, to zaraz mi się przypomina jak to wyglądało u nas. Nie było kolorowanek, więc sama rysowałam dzieciom to co mają pokolorować na kartkach. Robiliśmy im wianki na głowę wycinając z kawałków materiałów kwiatki i liście, które potem trzeba było pozszywać. Nawet plac zabaw robiłyśmy same wkopując w ziemię na różnych głębokościach zużyte opony. Dla dzieci to była ogromna atrakcja, bo poza dwoma metalowymi huśtawkami i piaskownicą nie miały nic innego – tłumaczy pani Kornelia.
Marta Smolka pamięta jakim wyzwaniem w czasach kryzysu było przygotowywanie dla dzieci posiłków. – Niewiele można było wtedy kupić, a te lepsze produkty dostępne były na kartki. Rzucili kiedyś do mięsnego baraninę. Nikomu się nie przyznawałam co to za mięso. Dobrze je przyprawiłam, długo dusiłam i w całym przedszkolu unosił się taki zapach, że wszyscy zaglądali do kuchni w oczekiwaniu na obiad. Nawet kierowniczce smakowało, choć ona bardzo grymasiła z jedzeniem – opowiada ze śmiechem pani Marta.
W 1996 roku przedszkole z budynku przy ul. Polnej przeniesiono z powrotem do szkoły. Jego kierowniczką została Irena Trojańska (po mężu Kasza), która zarządza placówką do tej pory. Tym razem dzieci umieszczono na piętrze, a parter najpierw zajmowała szkoła z klasami I – III, a po jej likwidacji powstał tu Klub Malucha Szkrabek.
Kiedy pytam Kornelię Jęczmionkę o najpiękniejsze wspomnienie z czasów swojej pracy, bez zastanowienia podaje datę 22 kwietnia 1978 roku. Tego dnia, gdy wraz z nowo poślubionym mężem wychodziła po ceremonii z kościoła, czekała tam na nią grupka przedszkolaków, która wiwatowała młodej parze. Sylwek Sap wyszedł wtedy z szeregu i wyrecytował napisany na tę okazję wiersz, który jego Pani pamięta do dziś: „Bo ja w Pani się kochałem, ja się z nią ożenić miałem, ale teraz trudna sprawa, Pani wyszła za Czesława”…
Pan Czesław okazał się wspaniałym mężem i w tych dobrych i tych trudnych chwilach. I zawsze wiedział, że w sercu żony musi się znaleźć miejsce na kilka pokoleń dzieciaków, które dzięki pani Kornelii miały fajne dzieciństwo.
Katarzyna Gruchot