Motocykliści z kuźniańskiej grupy „Family Ghost” zakończyli sezon w Turzu
Ponad 70 maszyn dwu– trzy, a nawet czterokołowych zajechało w sobotnie popołudnie, 19 października przed kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Turzu, gdzie odprawiono mszę św. w intencji motocyklistów z okazji bezpiecznego zakończenia sezonu.
Początek w Kuźni, koniec w Turzu
Motocyklowa grupa pn. „Family Ghost” została założona w Kuźni Raciborskiej około 10 lat temu. Działalność została nieco przyhamowana przez pandemię, ale po ustąpieniu zagrożenia aktywność ponownie wzrasta, czego wynikiem jest napływ nowych członków, zwłaszcza młodych.
O ile inauguracja sezonu zawsze następuje w Kuźni Raciborskiej, jego koniec odbywa się w Turzu. Skąd ten wybór? – Tak ustaliliśmy już na samym początku, tym bardziej że wśród nas jest fajna ekipa właśnie z Turza, która zaproponowała, by i ta świątynia została włączona do naszej działalności, a tutejsi mieszkańcy mieli atrakcję w postaci podziwiania rożnych maszyn, które tu zjeżdżają – mówi Sławomir Mołdawa z „Family Ghost”.
Gorący sezon
Tegoroczny sezon motocyklowy – jak podkreśla nasz rozmówca – nie należał do łatwych. – Było bardzo gorąco, co nie sprzyjało takim motocyklowym wyjazdom. A wiadomo, że jak kierowcy jednośladów jeżdżą w krótkim rękawie, to zaraz przypina im się łatkę samobójcy. Optymalne dla nas temperatury powinny oscylować więc w przedziale 20-25 stopni Celsjusza. Choćby tak, jak dzisiaj, gdzie pogoda jest idealna – zaznacza S. Mołdawa.
Upalne lato nie oznaczało jednak, że z wyjazdów całkowicie zrezygnowano. – Niektórzy z nas wyprawili się w tym roku do Rumunii, część przejechała też wzdłuż naszej wschodniej granicy. Oczywiście w niewielkich grupach, takich 3-5 osobowych, a nie całą gromadą. Mi osobiście z różnych względów nie udało się gdzieś daleko wyjechać, niemniej jednak odwiedziłem znane mi tereny Kotliny Kłodzkiej, zanim dotknęła ją wrześniowa powódź oraz czeskie góry, bo tutaj lubię jeździć – kończy założyciel duchowej rodziny motocyklowej.
Bartosz Kozina