MAŁE JEST PIĘKNE: Jak August Stiebler dbał o podniebienia mieszkańców
August Stiebler jeździł przed wojną volkswagenem i robił najlepszą w okolicy metkę. Współpracował z gospodarzami, którzy hodowali zwierzęta rzeźne i zajmował się ubojem w swoim zakładzie i ich domach. Stojący naprzeciw kościoła budynek z jego sklepem rzeźniczym znało wiele pokoleń mieszkańców Cyprzanowa. Dziś jest jedną z pamiątek po rzemieślnikach, którzy wpisali się w dzieje wsi.
Kiedy przyjechałam do Cyprzanowa, od razu zwróciłam uwagę na piętrowy murowany dom, który stoi naprzeciw kościoła. Kiedyś tętnił życiem nie tylko swoich mieszkańców, ale i rzeszy klientów, która odwiedzała tutejszy sklep mięsny, słynący z najlepszej metki w okolicy. Wchodziło się do niego po schodkach od strony ulicy, a na tyłach budynku znajdował się zakład rzeźniczy z nowoczesną, jak na tamte czasy, chłodnią. – To był budynek chłodniczy obłożony od zewnątrz w celu izolacji korkiem. Miał pięć metrów długości, cztery metry szerokości i siedem metrów wysokości. Składał się z komory, w której znajdował się lód oraz przylegającej bezpośrednio do niej chłodni, wykafelkowanej od podłogi po sufit. Pomiędzy jedną a drugą częścią znajdowały się szczeliny, które doprowadzały zimne powietrze do chłodni. W okresie zimowym, ze stawu, który dziadek wcześniej kupił, przywoziło się furmankami lód i specjalnym otworem wkładało się go do komory. Lód roztapiał się bardzo powoli, nieraz trwało to do listopada. Przyjeżdżali też po niego weterynarze, którzy potrzebowali lód do okładów na przykład dla zwichniętych podczas prac polowych kopyt koni – wspomina Piotr Stiebler.
Przed wojną każdy ubój zwierząt musiał być skontrolowany przez inspektora, a zajmował się tym fleischbeschauer, czyli w luźnym tłumaczeniu, oglądacz mięsa. W Cyprzanowie był nim Josef Rzytki. Po wojnie zajmowali się tym weterynarze, na przykład Paul Staniek z Kornic.
August (rocznik 1894) i jego żona Josefa z domu Siwon (rocznik 1895) mieli pięcioro dzieci, ale tylko syn, który urodził się w 1924 roku i dostał imię po ojcu, doczekał dorosłości. Rodzące się wcześniej dwa razy bliźniaki zmarły w wieku niemowlęcym. – Babcia Josefa pracowała w sklepie jako ekspedientka, a dziadek zajmował się rzeźnią i miał dwóch pomocników. Jeden z nich był z Kornic (wtedy Kornitz) i nazywał się Machaczek. To, że dziadek prowadził rzeźnię uchroniło go przed powołaniem do armii. Całą wojnę był w Cyprzanowie, a w pracy pomagał mu parobek z Ukrainy – opowiada Piotr Stiebler.
Podczas gdy większość mieszkańców Cyprzanowa uciekała przed frontem w kierunku Czech, August ukrył się w schronie, który mieścił się w piwnicy. Gdy do wsi weszli radzieccy żołnierze, jeden z nich od razu go stamtąd wyprowadził i chciał rozstrzelać. Za swoim pracodawcą wstawił się wtedy parobek, który uratował mu życie. Oczywiście wszystko, co stanowiło jakąś wartość, łącznie z samochodem, Rosjanie zabrali. – Po wojnie jeszcze do wczesnych lat 50. dziadek prowadził działalność. Potem władze kazały mu zamknąć rzeźnię, a w sklepie mięsnym mogliśmy sprzedawać wyłącznie wyroby gminnych spółdzielni. Najpierw dziadek wozem z koniem jeździł po towar do GS-u w Pietrowicach Wielkich, a potem GS z Pietrowic dostarczał do sklepu towar z rzeźni z Krzanowic. Dziadek, aż do swojej śmierci w 1965 roku, żył z uboju zwierząt rzeźnych w domach gospodarzy i przetwarzania mięsa w tej zamkniętej rzeźni, oczywiście nielegalnie, bo nie dostał na to pozwolenia – mówi pan Piotr.
August Stiebler słynął ze swoich oryginalnych wyrobów i niepowtarzalnych smaków w całej okolicy. Jego klienci do dziś wspominają pyszne metki, pasztety, mało w tamtych czasach spotykane frankfurterki i salcesony, które według życzenia klienta mogły być białe lub czarne, choć te ostatnie cieszyły się większą popularnością. – Jego rzeźnia posiadała dużą wędzarnię, do której wchodziło naraz mięso z uboju pięciu świń. Po dziadku wędzeniem zajmowała się babcia Josefa, która zmarła w 1979 roku, a na koniec przejąłem to ja – tłumaczy pan Piotr, który robił to do 1989 roku. Jego żona Rozwita dodaje, że mieszkańcy korzystający z usług wędzarni często wspominali, że takich wyrobów jakie miał August, to już po jego śmierci nikt nie potrafił zrobić. – On miał swoje receptury na każdy produkt i co ciekawe, przyprawy kupował w całości i mielił je na miejscu, żeby zawsze były świeże. Młynki do mielenia przypraw wiszą na drzwiach do tej pory – mówi pani Rozwita.
August Stiebler junior nie poszedł w ślady ojca. Na skutek odniesionych na froncie II wojny ran, w wyniku których stracił oko, był długo leczony we Wrocławiu, ale do zdrowia już nie powrócił. Po wojnie pracował jako księgowy w raciborskim Domu Handlowym „Bolko”. Zmarł 12 marca 1952 roku. W sklepie z wyrobami GS-u pracowała najpierw pani Josefa, potem jej synowa Adelheid (1925 – 1998), a na koniec żona pana Piotra – Rozwita. Dom Stieblerów, w którym kiedyś mieszkali i prowadzili działalność, nie jest już własnością rodziny, ale wyposażenie rzeźni i sklepu wciąż pozostaje pamiątką po czasach, które należały do lokalnych rzemieślników.
Katarzyna Gruchot