Kolejny dramat na kopalni
Do wypadku doszło ok. 10.40 w sobotę 23 marca. Parę minut później byliśmy już na miejscu zdarzenia. Karetki jeździły jak oszalałe, ludzie wylegali na ulicę.
Na kopalnię jeżdżą - wołał jeden z właścicieli sklepu przy ul. Ofiar Terroru.
Na kopalni zakaz wstępu dla prasy. Nikt nie udzielił nam też informacji, wiadomo trwała akcja ratownicza. Wejścia do sztabu akcji chronił strażnik.
Wypadek zdarzył się w rejonie 713/1 ściana XI W1, poziom 1000 tysiąc metrów pod ziemią. W rejonie wypadku znajdowało się 25 górników.
Gdyby wypadek zdarzył się w dzień powszedni, ofiar mogłoby być znacznie więcej - mówili górnicy.
Górnicy pracowali przy pracach konserwatorskich, przygotowywali ścianę do ruchu wydobywczego w poniedziałek. Część z pracujących była w rejonie chodnika nadścianowego.
W przestrzeni za ścianą znajdował się metan, w chwili obsunięcia skał metan dostał się do przestrzeni gdzie pracowali górnicy. Nastąpiło przemieszanie mas powietrza z metanem, który usadowił się pod stropem, jak długi ciągły pas - tłumaczy Jerzy Majer, główny inżynier przygotowania produkcji w KWK „Rydułtowy".
Nie można jednoznacznie określić co spowodowało zapalenie. Na dziś to największy problem jaki starają się rozwikłać.
Zapalenie mogła spowodować iskra, powstała wskutek tarcia, np. kamień o kamień - powiedział nam inż. Jerzy Majer.
Stężenie gazu musiało przekroczyć najprawdopodobniej 14 procent ponieważ tylko poniżej 4,5 i powyżej 14, 5 metan zapala się a nie wybucha - tłumaczy Majer.
Chwilę przed wybuchem zadziałały wszystkie czujniki metanu, które wyłączyły automatycznie dostęp prądu. Poszkodowanych z miejsca wypadku wynieśli sami koledzy - górnicy.
Gdyby nie ich szybka pomoc, płomienie oraz tlenek węgla mógł spowodować ich śmierć - mówi J. Majer.
Z rannymi ewakuowali się do windy. Na poziomie 800 czekał już lekarz i pielęgniarka, którzy udzielali pierwszej pomocy. Górników wywożono na powierzchnię szybem Leon III.
Pięciu najbardziej poparzonych trafiło do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Większość z nich ma poparzone od 40 do 80 procent powierzchni ciała: głowę, tułów, ręce, mniej nogi. Część także ma poważne oparzenia dróg oddechowych.
Pięciu górników z mniejszymi oparzeniami trafiło na oddział chirurgii Szpitala Miejskiego w Rydułtowach. Ich poparzenia wynoszą od 20 do 40 proc. powierzchni ciała.
Widziałem jak ich wyciągali na powierzchnię. Okropne. Skóry nie było, mięso tylko zwisało - tłumaczył przejęty jeden z górników.
Ci co przyszli na szychtę wracali do domu. Wydobycie wstrzymano.
Zapytej paniczko co z metanomierzami robią. Co je ważniejsze życi ludzki, czy jadymy, jadymy....? - mówili zdenerwowani górnicy.
Ta ściana to nasza perła wydobywcza, a wstrzymujemy wydobycie. To chyba świadczy, że zależy nam na ludziach. Naczytali się w gazetach po wypadku w Jastrzębiu. Niech się zastanowią co mówią - ripostował nam Jerzy Majer.
W chwili zamykania numeru na kopalni trwał nadal pożar. Na dół zwożono tengbled. To spoiwo mineralne, które połączone z wodą zwiększa swoją objętość co sprawia, że tworzy się szczelna tama przeciwpożarowa. Ma zatrzymać dostęp powietrza. Wygaszanie pożaru może potrwać nawet kilka tygodni.
Wojciech Bradecki, prezes Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach powołał komisję, która ma wyjaśnić przyczyny wypadku. W sobotę WUG podał, że przyczyną zapalenia metanu w kopalni „Rydułtowy" mogły być dwa dość silne wstrząsy górotworu, które kopalniane urządzenia zarejestrowały tuż przed pożarem w czasie, kiedy doszło do zapalenia metanu.
Stan poszkodowanych jest stabilny, opanowany. Trzech, z pięciu przebywających w naszym szpitalu górników, jest poparzonych. Są to oparzenia w granicach od 20 do 40 proc. powierzchni ciała i są to oparzenia II stopnia. Dwóch pozostałych jutro (wtorek - 26 marca - przyp.amk) zostanie zwolnionych do domu - powiedział nam Jerzy Królak, z-ca ordynatora oddziału chirurgicznego ryduł-towskiego szpitala w chwili zamykania numeru.
Aleksandra Matuszczyk - Kotulska