Jak na lekarstwo
Dyrektorzy szpitali oraz właściciele niepublicznych zakładów opieki medycznej spotkali się z przedstawicielem kasy chorych i parlamentarzystami naszego regionu. Niestety po raz kolejny dowiedzieli się, że sytuacja jest beznadziejna i niewiele można zrobić.
Starostwo powiatowe od dłuższego już czasu listownie interweniuje w tej sprawie zarówno u samego ministra zdrowia jak i wojewody. Spotkanie, które odbyło się 6 lutego było wynikiem żądań i nalegań środowiska medycznego. Najpierw Lech Wędrychowicz, członek Zarządu Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych, ubolewał nad dramatyczną sytuacją instytucji, którą sam reprezentuje. Jego zdaniem, tylko w styczniu, z ZUS-u do Kasy wpłynęło 28 mln zł mniej środków. Ponadto ŚRKCH do funduszu międzykasowego, wyrównującego różnice finansowe między kasami, musiała wpłacić ponad 458 mln zł, a naliczanie tych kwot nie jest całkowicie jasne. Okazało się, że w jednej z kas stwierdzono 42 proc. wewnętrznych powtórzeń, czyli szereg osób korzystało także z innej kasy. Mimo tego my musimy płacić - mówił L. Wędrychowicz. Protestujący zakładają, że w Kasie są pieniądze i wystarczy nacisnąć na Zarząd by je otrzymać. Problem jest tylko jeden, że tych pieniędzy nie ma. Sami lekarze niechętnie jednak słuchali tych narzekań i coraz śmielej podnosiły się głosy niezadowolenia. Współczujemy kasie chorych, ale to jest wasze podwórko, nie jest to dla nas specjalne uzasadnienie, że nie ma pieniędzy. Nawet gdyby w kasie było dwa razy tyle środków to założę się, że za dwa lata i tak by ich brakło - mówił Zbigniew Łyko, dyrektor szpitala w Rydułtowach. Uważa on również, że ŚRKCH przydałaby się konkurencja, a samej służbie zdrowia liberalizacja. W tym roku mamy potworny bałagan - mówił natomiast poseł Bolesław Piecha. Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji i nikt nie wie, jak z tego wyjść. Znam powiaty, gdzie zadłużenie szpitala jest większe niż budżet tego powiatu na cały rok. Głos w dyskusji zabrał również Sławomir Ogórek, dyrektor szpitala w Wodzisławiu. Wrócił on do głośnej sprawy wypłacania zaległych wynagrodzeń zagwarantowanych przez tzw. ustawę 203. Jego szpital musiałby wydać na ten cel prawie dwa miliony złotych, a biorąc pod uwagę obniżenie o 1,8 mln kontraktów, niedobór finansowy sięgnąłby prawie 4 mln zł. Dyrektor Ogórek uważa, że to kasy chorych powinny współfinansować wypłatę zaległych wynagrodzeń i być stroną w rozprawach sądowych wniesionych przez pracowników szpitala. To ciekawa teza. Co jest ważniejsze, przekazanie przez nas środków na działania ratujące życie, czy na wypłatę dodatkowych pieniędzy pracownikom. Który sąd to zaakceptuje? - zastanawiał się członek zarządu ŚRKCH. Pytań i wątpliwości skierowanych do niego ze strony lekarzy było sporo, jednak konkretnych odpowiedzi i propozycji wyjścia z tej trudnej sytuacji „jak na lekarstwo”. Mam wrażenie, że państwo jako Zarząd Kasy Chorych ustawiliście się na pozycji przetrwania - mówił Eugeniusz Brzemia, właściciel zakładu Podstawowej Opieki Zdrowotnej. Czekacie na nowy system a rozwiązań nie ma. Obcinacie wszystkim po równo - to już przerabialiśmy. Chcemy usłyszeć, jaka będzie polityka zdrowotna w najbliższych latach. W ciągu trzech lat podwoiłem zatrudnienie pracowników i potroiłem liczbę lekarzy. Ja chcę mieć stabilizację życiową - dodał E. Brzemia. W odpowiedzi usłyszał, że sytuacja kasy jest jeszcze gorsza, bo ta zmienia się co miesiąc. Że zależy od wpływów przekazanych przez ZUS i niczego nie można przewidzieć, a tym bardziej stworzyć długoterminowej koncepcji. Niestety, na spotkaniu, zorganizowanym w Powiatowym Centrum Konferencyjnym przedstawiciele środowiska medycznego nie usłyszeli żadnych krzepiących informacji, a jedynie dowiedzieli się, że jest gorzej niż przypuszczali. Jeden z nich żartobliwie zaproponował, aby powołać rzecznika praw lekarza. Pacjenci mają rzecznika, który broni ich przed nami. My obrońcy nie mamy - mówił.
Rafał Jabłoński