Tak blisko tragedii
Lato czy zima ksiądz Damian Copek, kleryk z Rydułtów, pakuje plecak i wyrusza na szlak. Wędrówki górskie i narciarstwo to jego pasje, którymi lubi „zarażać” innych. Już drugi rok z rzędu podjął się zorganizowania Mistrzostw Polski Księży i Kleryków w Narciarstwie Alpejskim o puchar Ojca Jana Pawła II. Ksiądz Damian, był nie tylko organizatorem, ale także uczestnikiem. W tym roku zajął II miejsce. Raz zdobyłem w tym konkursie I miejsce, trzy razy II i raz V. Ciągle mam nadzieję, że jeszcze raz uda mi się zdobyć puchar - mówi ks. D. Copek. W tym roku dużą niespodzianką było dla mnie to, że kilkoro mieszkańców Rydułtów, głównie nauczyciele z Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych wraz z rodzinami, przyjechali mi kibicować. Jeden parafianin, nagrał mi nawet relację telewizyjną, to prawdziwa pamiątka. Po powrocie otrzymałem wiele telefonów z gratulacjami, a młodzież pod oknem wykrzykiwała mi gratulacje, to było bardzo miłe.
W zawodach tych uczestniczą nie tylko duchowni, w trzeciej kategorii - „Open” może wystartować każdy, kto jeździ na nartach, snowboardzie, czy sankach. Te zawody, to wyzwanie, pasja, a co najważniejsze jednoczą one rodziny i znajomych, którzy wspólnie bawią się, rywalizują ze sobą, kibicują zawodnikom - mówi ks. D. Copek.
Po emocjach związanych z zawodami ks. Damian postanowił wyjechać w góry wraz z siostrzeńcem Mateuszem oraz kolegą Piotrem. Zatrzymali się w domu rekolekcyjnym na Krzeptówkach. Jednak emocji nie zabrakło i tym razem. Pierwszego dnia wybrali się na spacer po Zakopanym. Nagle usłyszeli syreny Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. „Wypadek w górach” - taka była pierwsza myśl, nikt jednak wtedy jeszcze nie wiedział, że wydarzyła się ogromna tragedia. W radiu usłyszałem o tym, że spod Rysów na Czarny Staw zeszła lawina, która przysypała grupę uczniów z Tychów - wspomina ks. Damian. Wtedy był II stopień zagrożenia lawinowego, myślę, że gdybym ja był w tamtym miejscu też bym poszedł w góry. Tragedii nikt nie mógł przewidzieć. W Zakopanym wszyscy byli przejęci tym wypadkiem. W tej tyskiej szkole religii uczy mój kolega, gdy dowiedział się o wypadku przyjechał do Zakopanego. Na Krzeptówkach odprawiliśmy mszę św. Wtedy przypomniałem sobie, jak w 1999 r. spod szczytu Miedzianego zeszła lawina, przetoczyła się 50 m obok mnie. Wędrówka nad Morskie Oko nie miała sensu, bo panował tam wielki ruch związany z akcją ratowniczą, ale nasi turyści wybrali się na inne szlaki. Przed każdym wyjściem na szlak dzwoniłem do Tatrzańskiego Pogotowia Ratunkowego, by upewnić się, czy można bezpiecznie wyjść w góry - mówi ks. D. Copek. Najwyższym miejscem, gdzie można było dojść, była Dolina Pięciu Stawów. Poruszaliśmy się szlakiem zimowym, śniegu było po pas. Na trasie byliśmy sami. Odcinek, który zwykle pokonuje się w dwie godziny, tego dnia zajął nam aż cztery. Ten szlak pokonywałem już kilkanaście razy, ale tej zimy panowały tam prawdziwie arktyczne warunki. Szczęśliwie udało nam się dotrzeć do schroniska, chciałem pójść wyżej, ale TOPR-owcy poinformowali nas, że to jest niebezpieczne, posłuchaliśmy rady. Gdy schodziliśmy w dół zobaczyliśmy ekipę telewizyjną, która nas filmowała, ale po co to robili dowiedzieliśmy się dopiero wieczorem, gdy pokazali nas w telewizji, a komentarz brzmiał - Nieostrożni turyści pomimo zagrożenia lawinowego wychodzą na szlaki!.
Beata Palpuchowska