Bigos przed referendum
Na dźwięk słowa „referendum” pewnie już wielu z Państwa robi się niedobrze, tak go pełno we wszystkich mediach. Nie wiem czy to jakaś pociecha, ale mogę zapewnić, że we wszystkich krajach przystępujących ostatnie dni przed referendum wyglądały podobnie. Być może polskie media poszły nawet dalej w chwalebnej misji odbudowywania obywatelskich postaw Polaków, gdyż w Warszawie aż szumi o kolejnych artykułach na temat nowych afer, czekających z publikacją do referendum. Coraz więcej jest bowiem obaw, by absencja w referendum lub głosowanie przeciw przystąpieniu, nie objawiło się jako forma protestu wobec ekipy obecnie rządzącej Polską. Ale ponieważ z jednej strony to byłoby fatalne dla kraju, a z drugiej poreferendalna przyszłość obecnego rządu i tak nie wygląda różowo, ja też Państwa proszę o decyzje rozumne, a nie emocjonalne.
Trudno zresztą oprzeć się wrażeniu, że w tych wszystkich referendalnych sprawach wiele jest dziwnych sprzeczności. Mniej może już dziwi, że najwięcej przeciwników ma Unia wśród rolników, którzy w sposób bezpośredni najwięcej skorzystają finansowo. Pewnie dużą rolę odgrywa tu brak informacji i rozwijające się na tym tle obawy, dla których niezłą pożywką jest też kiepska struktura wiekowa i wykształcenia ludności utrzymującej się z uprawy roli. Zadziwiające jest natomiast, że niemal równie obojętni w kwestii przystąpienia i udziału w referendum są najmłodsi (18-19 lat) wyborcy, których trudno posądzać o brak perspektyw z racji wieku, górują wykształceniem nad rolnikami i w ogóle mówi się o nich jako pierwszym szeregu beneficjentów akcesji. Przy tej okazji warto wspomnieć, że kolejną grupą, która w badaniach deklaruje dużą rezerwę do referendum są kobiety pracujące w domu, zazwyczaj matki. Budzi to zdziwienie o tyle, że najpopularniejszym argumentem „za” (co potwierdzają zgodnie wszystkie badania i sondaże) jest właśnie „zapewnienie lepszej przyszłości naszym dzieciom”. Niewyczerpaną kopalnią zaskakujących danych są preferencje i antypatie unijne członków poszczególnych partii. Ponieważ jednak słowo „partia” brzmi ostatnio co najmniej tak samo źle jak „rząd” analizę ograniczę tylko do zadziwiających efektów sondaży wśród antyunijnej Ligi Polskich Rodzin: wbrew apelom jej przywódców większość członków zamierza poprzeć członkostwo.
Według ostatnich sondaży w referendum zagłosuje co najmniej 60, a może nawet 80 proc. uprawnionych. Takiej frekwencji nie musielibyśmy się wstydzić, choć oczywiście lepiej byłoby dla rangi podjętej decyzji, jeśli sięgnęłaby ona tego górnego pułapu. Na wszelki wypadek pamiętajmy, że z prognozowaniem frekwencji wyborczej socjologowie zawsze mają poważny kłopot, gdyż ankietowani dużo częściej niż w przypadku innych badań…kłamią, czyli mówią że pójdą (bo wstyd im się przyznać, że nie chcą mieć wpływu na swój los). Bywały już przypadki, że faktyczna frekwencja wynosiła nawet 20 proc. mniej od prognozowanej. Wygląda jednak na to, że w tym referendum, i ze względu na rangę pytania, i dzięki całej wrzawie wokół niego, rozbieżności pomiędzy prognozami i rzeczywistą frekwencją nie będą tak znaczne. W każdym razie w Urzędzie Miejskim w Raciborzu do tej pory zaświadczenia umożliwiające głosowanie poza miejscem stałego zamieszkania pobrało ponad cztery razy więcej mieszkańców niż przed ostatnimi wyborami prezydenta Polski. Mała rzecz, a cieszy...
Arkadiusz Gruchot
Trudno zresztą oprzeć się wrażeniu, że w tych wszystkich referendalnych sprawach wiele jest dziwnych sprzeczności. Mniej może już dziwi, że najwięcej przeciwników ma Unia wśród rolników, którzy w sposób bezpośredni najwięcej skorzystają finansowo. Pewnie dużą rolę odgrywa tu brak informacji i rozwijające się na tym tle obawy, dla których niezłą pożywką jest też kiepska struktura wiekowa i wykształcenia ludności utrzymującej się z uprawy roli. Zadziwiające jest natomiast, że niemal równie obojętni w kwestii przystąpienia i udziału w referendum są najmłodsi (18-19 lat) wyborcy, których trudno posądzać o brak perspektyw z racji wieku, górują wykształceniem nad rolnikami i w ogóle mówi się o nich jako pierwszym szeregu beneficjentów akcesji. Przy tej okazji warto wspomnieć, że kolejną grupą, która w badaniach deklaruje dużą rezerwę do referendum są kobiety pracujące w domu, zazwyczaj matki. Budzi to zdziwienie o tyle, że najpopularniejszym argumentem „za” (co potwierdzają zgodnie wszystkie badania i sondaże) jest właśnie „zapewnienie lepszej przyszłości naszym dzieciom”. Niewyczerpaną kopalnią zaskakujących danych są preferencje i antypatie unijne członków poszczególnych partii. Ponieważ jednak słowo „partia” brzmi ostatnio co najmniej tak samo źle jak „rząd” analizę ograniczę tylko do zadziwiających efektów sondaży wśród antyunijnej Ligi Polskich Rodzin: wbrew apelom jej przywódców większość członków zamierza poprzeć członkostwo.
Według ostatnich sondaży w referendum zagłosuje co najmniej 60, a może nawet 80 proc. uprawnionych. Takiej frekwencji nie musielibyśmy się wstydzić, choć oczywiście lepiej byłoby dla rangi podjętej decyzji, jeśli sięgnęłaby ona tego górnego pułapu. Na wszelki wypadek pamiętajmy, że z prognozowaniem frekwencji wyborczej socjologowie zawsze mają poważny kłopot, gdyż ankietowani dużo częściej niż w przypadku innych badań…kłamią, czyli mówią że pójdą (bo wstyd im się przyznać, że nie chcą mieć wpływu na swój los). Bywały już przypadki, że faktyczna frekwencja wynosiła nawet 20 proc. mniej od prognozowanej. Wygląda jednak na to, że w tym referendum, i ze względu na rangę pytania, i dzięki całej wrzawie wokół niego, rozbieżności pomiędzy prognozami i rzeczywistą frekwencją nie będą tak znaczne. W każdym razie w Urzędzie Miejskim w Raciborzu do tej pory zaświadczenia umożliwiające głosowanie poza miejscem stałego zamieszkania pobrało ponad cztery razy więcej mieszkańców niż przed ostatnimi wyborami prezydenta Polski. Mała rzecz, a cieszy...
Arkadiusz Gruchot