Jakby wkręcano w jej ciało śruby
Są na tym świecie, także pod Wodzisławiem rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Przez jednych czczona i nazywana stygmatyczką, przez innych uważna za szarlatankę nakłuwającą rany. To mieszkanka Łazisk Rybnickich wywoływała tak mieszane uczucia.
Katarzyna Szymon, bo o niej tu mowa urodziła się 21 października 1907 r. w Studzienicach koło Pszczyny w domu Jana i Anny (z domu Mazur), jako najmłodsze dziecko z sześciorga rodzeństwa. Kiedy miała rok straciła matkę. Ojciec, pracownik leśny i nałogowy pijak ożenił się po raz drugi. Przybyło w domu rodzeństwa i kłopotów. Macocha nie okazała się dobrą matką. Ciężka praca, brak rodzicielskiej miłości i surowa ręka ojca były dla maleńkiej Katarzynki chlebem powszednim. Miała drugą matkę, która była dla niej bardzo niedobra. Musiała ciężko pracować w domu przy gospodarstwie. Sypiała w stajni na kamieniach. O trzeciej godzinie w nocy wychodziła już po trawę dla krów do lasu. Chodziła na bosaka, mokrą trawę nosiła na plecach, (...) co było przyczyną wielu chorób - wspomina Marta Godziek. Nie ukończyła żadnej szkoły, a jedynie 3 klasy w Studzienicach. Do końca życia pozostała analfabetką.
OJCIEC SIĘ NAWRÓCIŁ
Pomimo tych wszystkich cierpień Katarzynka nauczyła się modlić, a swoją niedolę ofiarowała Bogu. „Pewnej zimowej nocy wybiegła na pole boso, zmęczona i głodna po ciężkiej pracy. Uklękła pod krzyżem i pogrążyła się w modlitwie. Nagle usłyszała słowa, które ją zdumiały: „Co chcesz córko ode mnie?” Wyraźnie usłyszała głos z krzyża dobiegający do jej uszu jakby niesiony przez zimowy wiatr, choć nie widziała nikogo. (...)
Katarzyna odpowiedziała natychmiast: Panie Jezu, spraw, aby ojciec się nawrócił i nie bił dzieci”. W odpowiedzi usłyszała słowa: „Dziecko, córko moja, idź do domu; jesteś bosa i zmarznięta. (...) Ojciec się nawróci.”- pisze Stefan Budzyński. Można powiedzieć i wypełniło się słowo. Ojciec przestał pić, wstąpił nawet do III Zakonu św. Franciszka, a niedługo potem zmarł pojednany z Bogiem. Zmarła też macocha. Niestety, cierpień to nie zakończyło, bratowa wypędziła Katarzynkę z rodzinnego domu. Od tego momentu rozpoczęła się jej tułaczka. Najpierw przygarnął ją jeden z gospodarzy w Studzienicach, potem służyła u Figruszki w Porębie, wreszcie przez całą wojnę u gospodyni z Cielmic. Potem zamieszkała w Pszczynie u Krzysztofiaka. Tutaj znalazła bratnią duszę - „Mamuśkę”- starszą o 15 lat Katarzynę Kulpę, z którą się serdecznie zaprzyjaźniła. Po jej śmierci przeniosła się do Wesołych Mórg koło Mysłowic (do Gertrudy Szyi) i wreszcie do naszych Łazisk Rybnickich, w których przyjął ją Wilhelm Błatoń, a w końcu do Katowic i Kostuchnej, gdzie u Marty Godziek znalazła ciepły kąt. Zmarła 24 sierpnia 1986r.
8 marca 1946 r., czyli kiedy miała 39 lat, pojawiły u Katarzynki na obu dłoniach rąk, nogach, stopach i pod prawą piersią oraz na czole pod włosami krwawe rany - „stygmaty”. „Wraz z cierpieniami trwały aż do śmierci, czyli przez 40 lat. W początkach stygmaty były mało widoczne, dlatego Katarzyna mogła je ukryć, lecz nie można było ukryć cierpień związanych z posiadaniem stygmatów. Cierpiała bardzo w środy i piątki (...) Wtedy rany krwawiły, krew spływała nawet z oczu po policzkach. Cierpienia wzmagały się do kresu wytrzymałości. Rany się otwierały. Miała uczucie jakby na żywo wkręcano w jej ciało śruby”- pisze ks. Ryszard Kubasiak. Rany te zagoiły się dopiero po śmierci „mistyczki”. Krwawym ranom towarzyszyły inne niezwykłe i trudne do wytłumaczenia zjawiska.
TRUDNOŚCI Z ZAMELDOWANIEM
Jak my tam u ni byli siedziała na taki kanapie. Szkubło niom pora razy. I była woń. Parfinu żodnego do tego nie szło przirównać. Jak jo tam była rany nie krwawiły, yno były strupy - jo była w czwortek, a godali, że krwawiom w piontek. Katarzinka zasnyła. A zebrani ludzie godali, że Pan Jezus przez nia przemawio. I to był mynski głos. Kożdy mioł aż gynsio skóra. To tak trwało możno 10 minut. Jak sie budziła to pora razy niom szkubło. To pamiynca jak dziś - wspomina Helena Szebera z Podbucza. Oprócz Pana Jezusa przez Katarzynkę „przemawiać” mieli ponoć także M. Boska, święci: Krzysztof, Katarzyna i Cecylia, siostra Faustyna, Ojciec Pio i... ks. Kasperczyk, który w trakcie jednej z ekstaz wspominał o swojej chorobie i przeniesieniu figury ukrzyżowanego Chrystusa na zewnątrz świątyni. Przekazywane przez Katarzynę „orędzia” dotyczyły m.in. zabójstwa dzieci nienarodzonych, pijaństwa, potrzeby pokuty i odmawiania różańca. Pojawiał się też problem „objawień” w Oławie, grzeszników przyjmujących komunię na stojąco i kapłanów w „nieprawidłowy sposób” odprawiających mszę świętą - tj. przodem do wiernych. Nie brakowało treści drażliwych, wypowiedzi błędnych teologicznie, czy też oficjalnie zakwestionowanych przez kościół (np. prawdziwości objawień w Oławie). Naoczni świadkowie wspominają także, że Katarzynka miała przyjmować Komunię Świętą, mimo że nie podawał Ciała Chrystusa ani kapłan, ani żadna inna osoba.
Maria Mitko z domu Błatoń, zam. w Turzy-Olszenicy wspomina: „Jo widziała 6 razy jak hostia przyjmowała. Hostia szła do ust.”. Niezwykłe zjawisko obserwował wielokrotnie Wilhelm Błatoń z Łazisk, który wspomina, że pewnego dnia „Zobaczyliśmy jak Katarzyna jest zapatrzona w sufit. Ci co stali bliżej niej przekazywali pozostałym, że Katarzynie ktoś z Nieba przyniósł Komunię Świętą. Widzieli jak miała Hostię na języku. Od tego dnia byliśmy codziennie świadkami komunikowania Katarzyny przez Świętych z Nieba.”. Świadkami niezwykłego zdarzenia były każdorazowo liczne osoby. Życiu Katarzynki towarzyszyły ponoć i inne trudne do wytłumaczenia zjawiska - cudowne uzdrowienia, nawrócenia, duchowe przemieszczanie się samej „Stygmatyczki” do różnych miejsc, czy nie przyjmowanie w okresie postu przez długie dni żadnych pokarmów poza wodą i komunią świętą.
Zamieszkały w Łaziskach wspom-niany już Wilhelm Błatoń poznał Katarzynkę w 1975 r. w Mysłowicach. Bardzo mocno przeżył to pierwsze spotkanie. Po jakimś czasie pojechał znów odwiedzić Szymonkę. W trakcie rozmowy powiedziała, że się wyprowadza, ale nie ma dokąd. Błatoń zaproponował jej zamieszkanie w Łaziskach w nowo zbudowanym domu. Zgodziła się. Potem zobaczyła jeszcze pokój i 15 maja 1979 r. wprowadziła się do domu przy ul. Skotnickiej 40.
#nowastrona#
Dom i jej niezwykłą mieszkankę odwiedzały tu liczne osoby. Nową lokatorką zainteresowała się milicja. Pojawiły się trudności z zameldowaniem (w strefie przygranicznej), po zezwolenia udawano się nawet do władz wojewódzkich. W efekcie tego Katarzynka przeniosła się do Katowic na jakieś 3 miesiące. Dalsze starania o zgodę na zameldowanie nie przyniosły rezultatu. Pojawiła się w Łaziskach dopiero w okresie świąt Bożego Narodzenia, a niedługo potem bardzo ciężko zachorowała i pozostała w przygranicznej wiosce. Na nogi podniosła się dopiero przed Świętami Wielkanocnymi. „Było to krótko przed Świętami Wielkanocnymi (...) Kiedy wszedłem do pokoju patrzę na łóżko, a Katarzyna leży nieprzytomna cała zalana krwią. Krew leciała z oczu i z głowy. Miała jak Pan Jezus cierniową koronę i nie dawała znaku życia. (...) Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. (...) akurat był to piątek.” - wspomina Wilhelm Błatoń. W Łaziskach razem z Błatoniem i Sanecznikami spędziła Katarzynka także kolejne święta.
IDZIECIE DO TEJ CZAROWNICY?
Z jakim przyjęciem spotkała się w nadolziańskich wioskach? Z bardzo różnym. Obok osób, które uwierzyły w nadprzyrodzoność całego „zjawiska”, nie brakowało ludzi w sposób jednoznaczny odrzucających prawdziwość stygmatów. Twierdzono, że rany są efektem nakłuć, samookaleczenia. Nie brakowało osób w niewybredny sposób urągających Szymonce. Jak my tam szli to (...) ludzie z Łazisk godali - „zajś tam idziecie do tej czarownicy” - wspomina jedna z mieszkanek sąsiedniej wioski.
Różną postawę przyjęło miejscowe duchowieństwo - od nieprzychylnej po akceptującą. Wśród odwiedzających znaleźli się zresztą liczni księża - m.in. ks. Kotowski (od Prymasa) i duchowni zza południowej granicy. Wspominany W. Błatoń mówi, że „tłumy waliły codziennie” m.in. z najbliższej okolicy - tj. Gołkowic, Godowa, Turzy, Podbucza, spod Raciborza i Katowic i z odległych zakątków Polski (np. Suwałk). Niektórzy - jak np. jedna z mieszkanek Wodzisławia Śl.- Wilchw znała Katarzynkę jeszcze z czasów, gdy zajmowała pokoik w Pszczynie: „Wszyscy my jeździli - i dziołcha moja i Edzio. Roz my nawet trefili w odni urodziny.”
ADWOKAT DIABŁA?
Bywała Katarzynka na nocach pokuty i odpustach w Turzy. I tutaj jej pobytowi miały towarzyszyć trudne do wytłumaczenia zjawiska. „w Turzy spotkałam siostrę Katarzynę na dworcu. Stałam z nią prawie sama, a ona wodziła wzrokiem po szynach i powiada: Ojciec Pio przechodzi tam” i wskazała miejsce. Z obawy, żeby jej nikt nie przeszkadzał chciałam ją przesunąć trochę w lewo. I oto ogromne zdziwienie - była twarda jak kamień i nie mogłam jej poruszyć - wspomina Maria Bednarek.
Wspomniana już Marta Godziek od kilku lat zabiega o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Katarzyny Szymon. Ks. dr Arkadiusz Wuwer (rodem z Turzy - co warte podkreślenia - sekretarz ks. arcybiskupa Damiana Zimonia) w wywiadzie udzielonym jednej z redakcji powiedział jakby w odpowiedzi na czynione starania m.in., że stygmaty „To przeżycie mistyczne. Wierzymy, że niektóre osoby mają wielki dar utożsamiania się z Chrystusem w jego cierpieniu. Oczywiście jest możliwe, że czasem jest to wynik autosugestii. Dlatego kościół jest w takich przypadkach bardzo ostrożny (...) jeżeli jest to sprawa ludzka, to ludzie o tym zapomną. Jeżeli jest to jednak działanie Boże to będzie przynosić owoce.(...) Dodam, że proces beatyfikacyjny polega na tym, że występuje w nim tzw. adwokat diabła. Może on podnosić, że takie zjawisko jest nieprawdziwe, a wręcz jest działaniem samego diabła”.
Daniel Jakubczyk
(oprac.amk)