Fasolka po afrykańsku
Ksiądz Adam Masłowski zamienił wygodne życie na jeden pokój, w którym jest: łóżko, szafa, biurko i półka na książki. Moje mieszkanie jest skromne. Mój pokój to kancelaria oraz sypialnia w jednym - to mi wys-tarcza, więcej mi nie trzeba - mówi. Pięć lat temu wyjechał na misje do RPA, teraz tam jest jego drugi dom.
Pierwszym krokiem w kierunku życiowej misji, było powołanie do stanu kapłańskiego. Dokładnie trudno określić, kiedy je poczułem, ale pierwszy sygnał dotarł do mnie podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy. Od tego czasu zaczęło się szukanie odpowiedzi na to, co działo się wewnątrz mnie - mówi ks. Masłowski. Potem było seminarium, decyzja o wstąpieniu do Sercanów i prośba o skierowanie na misję. Była to wew-nętrzna potrzeba - mówi misjonarz. To ja poprosiłem o wyjazd na misję, wybór kraju pozostawiłem jednak przełożonym. Padło na RPA. Obecnie pracuję w diecezji De Aar w miejscowościach Petrusville, tam mieszkam, Hopetown, 86 km ode mnie oraz Strydenburg, 150 km od mojego miejsca zamieszkania. Czasami bywa, że więcej czasu spędzam w samochodzie niż w domu. Na tak dużym terenie ks. Masłowski pracuje sam, najbliższa wspólnota księży jest w De Aar, czyli 100 km od siedziby polskiego misjonarza.
WODA Z DESZCZÓWKI
Kiedy ks. Adam postawił pierwszy krok na ziemi afrykańskiej, to już okazało się, że wszystko jest inaczej, niż w jego wyobrażeniach. To było totalne zaskoczenie! Spodziewałem się niesamowitych upałów oraz dżungli - a tu masz - było zimno, deszczowo i tylko trochę drzew. Okazało się, że trafiłem na początek zimy w RPA, tak, tam też jest zima, teren zaś był półpustynny - wspomina ks. Adam. Na szczęście zaraz na początku przywitał mnie ksiądz z Polski, bo wtedy jeszcze nie znałem żadnego języka afrykańskiego. Na początku posługiwałem się wyłącznie językiem angielskim, ale tak mogłem się porozumieć tylko z garstką młodzieży. To oni pomogli mi się uczyć języka isiXhosa (czyt. isiKosa), choć niektórzy podśmiewali się, że próbować mogę, ale co z tego wyjdzie... Nauka trwała kilka lat, a właściwie, to nadal się uczę. Wiele pomogła mi także pewna siostra zakonna, która uczy tam w szkole małe dzieci, a ja stałem się także jej uczniem. Trzeba było się także przyzwyczaić do nowych warunków i to trudnych warunków. W Misji Teresy, gdzie przez pewien czas przebywałem, piliśmy wodę z deszczówki. Rynny Kościoła, budynku mieszkalnego oraz szkoły podłączone są do dużego zbiornika, gdzie spływa deszczówka. Tę wodę należy przepompować do kolejnych dwóch zbiorników, które umieszczone są na wieży, tak oto mamy wieżę wodną. Co ciekawe, aby przepompować wodę potrzebny jest prąd, którego nie było. Używaliśmy agregatora, który dostarczał prąd 4 godz. dziennie, na ogół wieczorem, bo przecież trzeba było jakoś trafić do łóżka - wspomina z uśmiechem ks. Adam. Nowe miejsce, to także nowa kuchnia.
Polskiemu misjonarzowi najbardziej przypadła do gustu potrawa o nazwie „samp” - jest to coś w rodzaju fasolki po bretońsku. Może jest to fasolka po afrykańsku - śmieje się ks. Adam. A to, czego mi tam najbardziej brakuje - to potrawy wigilijne. Tam nie ma śniegu, choinki, ani pasterki, trzeba było przyzwyczaić się do świąt bez tych dodatków.
DUCH AFRYKI
Praca na misjach polega głównie na głoszeniu tych wartości chrześcijańskich, które pozostawił nam Jezus w Ewangelii. Oni mają wielki respekt w odniesieniu do Pisma Św., jednak zauważyłem, iż w wielu sprawach tkwią jeszcze w Starym Testamencie, a tym samym nie zawsze jest po ich myśli to, co głosi Nowy Testament. Ludność amaXhosa była ostatnią grupą, która wprowadzona została do chrześcijaństwa, dlatego czasem mieszają się tradycyjne wierzenia z wiarą chrześcijańską - tłumaczy misjonarz. Stałe części mszy św. są takie same, ale np. procesja z darami, jest procesją z tańcem i śpiewem, w tym wyraża się duch Afryki. Wypracowaliśmy pewien styl, tak, że nie trwa to zbyt długo i wszyscy, łącznie ze mną, są zadowoleni. Innym elementem jest modlitwa „Ojcze nasz” - parafianie podają sobie ręce, podnoszą je w górę i lekko się kołysząc śpiewają modlitwę. Tak trwają aż do znaku pokoju, a przekazują go sobie, śpiewając radosną pieśń. Pracując na misjach trzeba przyjąć cześć zwyczajów tamtejszej ludności. Jak tłumaczy ks. Adam, nie można zrobić z nich Europejczyków, a pewne nabożeństwa charakterystyczne dla polskiej ludności, dla nich są kompletnie niezrozumiałe.
Mieszkańcy Afryki bardzo przywiązują się do misjonarzy. Ks. Adam wspomina, że gdy opuszcza parafię, oni od razu pytają, kiedy wróci. Kilka dni przed wyjazdem do Polski, podczas odwiedzin u chorej kobiety w podeszłym wieku, prawie niewidomej - ona zadała mi pytanie, kiedy wrócę, a kiedy usłyszała, że spotkamy się dopiero za trzy miesiące, zapytała zdziwiona - tak długo!? Dopowiedziałem więc, że przez ostatnie dwa lata nie widziałem się z rodzicami, siostrami, kuzynami itd. Na to ona znowu - tak długo!? To ksiądz musi jechać i proszę pozdrowić rodziców, po czym dała mi swoje błogosławieństwo. Zobaczcie jak ważna jest rodzina - najmłodsze pokolenie już tego tak nie docenia - mówi ks. A. Masłowski.
CZARNA MADONNA
Za ks. A. Masłowskim tęsknią w Afryce, ale czekają też na niego w rodzinnym mieście - Rydułtowach i to nie tylko najbliższa rodzina, ale i parafianie, którzy przyszli na „Dzień misyjny”, by bliżej poznać księdza misjonarza. Szczególnie dużo serca w przygotowania włożyła młodzież, Rada Rodziców SP 4 oraz dzieci ze świetlicy „Tacy sami”, które wykonały taniec afrykański. Misjonarz próbował nauczyć zebranych kilku słów w języku isiXhosa, ale to nie było zbyt łatwe do wymówienia. Dzieci z Orłowca przekazały przez księża misjonarza dzieciom z Afryki pamiątkową piłkę z podpisami. Kolejnym darem był obraz Czarnej Madonny, który bardzo spodobał się misjonarzowi, stwierdził on, że sam zamierzał coś takiego kupić, a mieszkańcom Afryki łatwiej zaakceptować taką Matkę Boską.
Beata Palpuchowska