Odpowiednie narzędzia
Z Wojciechem Tochmanem rozmawia Daniel Gryt
Kiedy odkrył Pan w sobie, że musi spisywać na papierze ludzkie historie?
Było to dawno temu, kiedy czytałem książki Ryszarda Kapuścińskiego i Hanny Kral i wydawało mi się, że to co oni robią jest niezwykłe i rzeczywiście takie było i chciałem wykonywać ten sam zawód oraz poznawać nowych ludzi. Pewnie nie robię tego tak dobrze, ale się staram.
Jak to się wiążę z fundacją „Itaka”, w której Pan działa?
To są jakby dwie oddzielne rzeczy. Fundacja poszukuje zaginionych i pomaga ich rodzinom. Ja ją rzeczywiście założyłem, a to dlatego, że miałem taki epizod, że prowadziłem przez sześć lat program w telewizji „Ktokolwiek wiedział, ktokolwiek wie”. Dzisiaj już go nie prowadzę, prawie od dwóch lat, stwierdziłem, że taka fundacja powinna istnieć, ponieważ jest dużo pracy do zrobienia. Świetnie sobie radzimy, mamy duże efekty. Pisanie jest formą mojej pracy, także zarobkowej, ja z tego po prostu żyję, natomiast praca w fundacji jest pracą wolontarystyczną.
Jak Pan traktuje swoją pracę?
Ja bardzo lubię, wręcz kocham swoją pracę. Nie bardzo rozumiem jak można pracować i tej pracy nie lubić. Ja łączę pasję z zarabianiem pieniędzy.
Jest Pan człowiekiem nadal młodym, wiedzącym jednak co nieco o życiu, a pomimo tego z Pana reportaży powiewa dziecięcą szczerością i wrażliwością młodego chłopaka. Jak pan to robi, że tak jest?
Może jestem jednym i drugim. Na pewno staram się pisać prawdziwie i chociaż nie ma mnie, w sensie tak wprost, w moich tekstach, to jednak w każdym jestem. To są moje teksty, mój punkt widzenia świata, moja wizja świata i to jest moje wrażenie. Wszystko o czym piszę nie jest obiektywne, bo fakty są obiektywne natomiast to wszystko co jest wrażeniem jest moim wrażeniem i wszystko to jest względne, na przykład kolor. Coś może być żółte, a ja napisze, że jest kanarkowe. To jest już mój punkt widzenia.
Na czym polega tajemnica warsztatu Wojciecha Tochmana? Jakich „zaklęć” używa Pan, że nawet przypadkowy czytelnik wczytuje się w reportaże z niezwykłą ciekawością i zainteresowaniem?
Bardzo dziękuję za miłe słowa, ale bardzo trudno mówić w tak krótkich słowach o tym. Myślę, że trzeba przede wszystkim pamiętać, żeby nie nudzić i nie szkodzić, czyli nie szkodzić ludziom, o których się pisze. Chyba, że na to zasłużyli, to znaczy zrobili coś złego. Natomiast trudno tu mówić, żeby nie szkodzić Saddamowi Husajnowi jak się o nim pisze, prawda? Nie nudzić, nie szkodzić i nie zawracać czytelnikom głowy byle czym.
Na czym polega tajemnica nieużywania „zbędnych słów”?
Uważam, że tyle tekstów, liter, słów produkuje człowiek na świecie, że osiemdziesiąt procent z nich to jest bełkot, który jest tylko takim zamulaczem. Staram się należeć do tych dwudziestu procent i mam nadzieję, że mi to wychodzi.
Czy łatwo jest pisać o ludziach w tak trudnych czasach, pełnych chaosu? Co sprawia Panu największą trudność w tej pracy?
Właśnie pisanie. Nie sam proces zbierania materiału, rozmawiania z ludźmi, jeżdżenia. Podróże bardzo lubię i tak naprawdę gdybym nie musiał i nie byłaby to moja praca zarobkowa, to jeździłbym i całą wiedzę zatrzymywał-bym dla siebie. Ponieważ muszę z czegoś żyć, w związku z tym muszę coś napisać, bo za to dostaje się honorarium. Pisanie jest męczące, pisania nie lubię to już zresztą mówił Kapuściński, że za każdym razem kiedy siada się do pisania człowiek czuje się jak debiutant. Oczywiście ma odpowiednie narzędzia i pewne umiejętności, ale wydaje mu się, że ich nie ma, w tym momencie kiedy zaczyna pisać.
Jakimi zasadami stara się Pan kierować w swojej pracy dziennikarskiej?
Myślę, że trzeba być uczciwym człowiekiem, co jest bardzo trudne w tym zawodzie. Mam nadzieję, że mi to wychodzi, ale to jest mój punkt widzenia, niekoniecznie musi to być punkt widzenia moich bohaterów i czasem zdarza się tak, że ja uważam, że napisałem coś uczciwie, a człowiek, którego opiszę uważa, że nieuczciwie i to jest bardzo trudne. Ta granica jest bardzo cienka, to jest swoiste chodzenie po linie.
Jakiego bohatera swojej historii pamięta Pan najlepiej i dlaczego?
Myślę, że jest to kilka bohaterek mojej ostatniej książki „Jakbyś kamień jadła” o Bośni, które przeżyły straszne rzeczy. Szukają swoich bliskich: mężów, ojców, a także maleńkich dzieci, które zostały zamordowane, które zaginęły, ale z pewnością zostały zamordowane podczas ostatniej wojny w Bośni.
Kilka rad dla osób, które chciałyby pójść w pana ślady.
Przede wszystkim czytać, potem pisać.
Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Tochman jest od 1990 roku dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, prowadził również do 2001 roku program „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” w TVP 1. Do jego sukcesów należy zaliczyć założenie fundacji „Itaka”. W jego publicystyce możemy wyróżnić reportaże, napisane zdolną i sprawną ręką. Godne polecenia są książki dziennikarza m.in. „Jakbyś kamień jadła” i „Schodów się nie pali”, które są wiarygodnym zapisem rzeczywistości. Zaś w najbliższym czasie Tochman udaje się do Indii by zebrać materiał do swojej kolejnej książki - jak mówi w hołdzie jego koleżanki, również dziennikarki, która zginała tam w zeszłym roku podczas zamachu terrorystycznego.
Kiedy odkrył Pan w sobie, że musi spisywać na papierze ludzkie historie?
Było to dawno temu, kiedy czytałem książki Ryszarda Kapuścińskiego i Hanny Kral i wydawało mi się, że to co oni robią jest niezwykłe i rzeczywiście takie było i chciałem wykonywać ten sam zawód oraz poznawać nowych ludzi. Pewnie nie robię tego tak dobrze, ale się staram.
Jak to się wiążę z fundacją „Itaka”, w której Pan działa?
To są jakby dwie oddzielne rzeczy. Fundacja poszukuje zaginionych i pomaga ich rodzinom. Ja ją rzeczywiście założyłem, a to dlatego, że miałem taki epizod, że prowadziłem przez sześć lat program w telewizji „Ktokolwiek wiedział, ktokolwiek wie”. Dzisiaj już go nie prowadzę, prawie od dwóch lat, stwierdziłem, że taka fundacja powinna istnieć, ponieważ jest dużo pracy do zrobienia. Świetnie sobie radzimy, mamy duże efekty. Pisanie jest formą mojej pracy, także zarobkowej, ja z tego po prostu żyję, natomiast praca w fundacji jest pracą wolontarystyczną.
Jak Pan traktuje swoją pracę?
Ja bardzo lubię, wręcz kocham swoją pracę. Nie bardzo rozumiem jak można pracować i tej pracy nie lubić. Ja łączę pasję z zarabianiem pieniędzy.
Jest Pan człowiekiem nadal młodym, wiedzącym jednak co nieco o życiu, a pomimo tego z Pana reportaży powiewa dziecięcą szczerością i wrażliwością młodego chłopaka. Jak pan to robi, że tak jest?
Może jestem jednym i drugim. Na pewno staram się pisać prawdziwie i chociaż nie ma mnie, w sensie tak wprost, w moich tekstach, to jednak w każdym jestem. To są moje teksty, mój punkt widzenia świata, moja wizja świata i to jest moje wrażenie. Wszystko o czym piszę nie jest obiektywne, bo fakty są obiektywne natomiast to wszystko co jest wrażeniem jest moim wrażeniem i wszystko to jest względne, na przykład kolor. Coś może być żółte, a ja napisze, że jest kanarkowe. To jest już mój punkt widzenia.
Na czym polega tajemnica warsztatu Wojciecha Tochmana? Jakich „zaklęć” używa Pan, że nawet przypadkowy czytelnik wczytuje się w reportaże z niezwykłą ciekawością i zainteresowaniem?
Bardzo dziękuję za miłe słowa, ale bardzo trudno mówić w tak krótkich słowach o tym. Myślę, że trzeba przede wszystkim pamiętać, żeby nie nudzić i nie szkodzić, czyli nie szkodzić ludziom, o których się pisze. Chyba, że na to zasłużyli, to znaczy zrobili coś złego. Natomiast trudno tu mówić, żeby nie szkodzić Saddamowi Husajnowi jak się o nim pisze, prawda? Nie nudzić, nie szkodzić i nie zawracać czytelnikom głowy byle czym.
Na czym polega tajemnica nieużywania „zbędnych słów”?
Uważam, że tyle tekstów, liter, słów produkuje człowiek na świecie, że osiemdziesiąt procent z nich to jest bełkot, który jest tylko takim zamulaczem. Staram się należeć do tych dwudziestu procent i mam nadzieję, że mi to wychodzi.
Czy łatwo jest pisać o ludziach w tak trudnych czasach, pełnych chaosu? Co sprawia Panu największą trudność w tej pracy?
Właśnie pisanie. Nie sam proces zbierania materiału, rozmawiania z ludźmi, jeżdżenia. Podróże bardzo lubię i tak naprawdę gdybym nie musiał i nie byłaby to moja praca zarobkowa, to jeździłbym i całą wiedzę zatrzymywał-bym dla siebie. Ponieważ muszę z czegoś żyć, w związku z tym muszę coś napisać, bo za to dostaje się honorarium. Pisanie jest męczące, pisania nie lubię to już zresztą mówił Kapuściński, że za każdym razem kiedy siada się do pisania człowiek czuje się jak debiutant. Oczywiście ma odpowiednie narzędzia i pewne umiejętności, ale wydaje mu się, że ich nie ma, w tym momencie kiedy zaczyna pisać.
Jakimi zasadami stara się Pan kierować w swojej pracy dziennikarskiej?
Myślę, że trzeba być uczciwym człowiekiem, co jest bardzo trudne w tym zawodzie. Mam nadzieję, że mi to wychodzi, ale to jest mój punkt widzenia, niekoniecznie musi to być punkt widzenia moich bohaterów i czasem zdarza się tak, że ja uważam, że napisałem coś uczciwie, a człowiek, którego opiszę uważa, że nieuczciwie i to jest bardzo trudne. Ta granica jest bardzo cienka, to jest swoiste chodzenie po linie.
Jakiego bohatera swojej historii pamięta Pan najlepiej i dlaczego?
Myślę, że jest to kilka bohaterek mojej ostatniej książki „Jakbyś kamień jadła” o Bośni, które przeżyły straszne rzeczy. Szukają swoich bliskich: mężów, ojców, a także maleńkich dzieci, które zostały zamordowane, które zaginęły, ale z pewnością zostały zamordowane podczas ostatniej wojny w Bośni.
Kilka rad dla osób, które chciałyby pójść w pana ślady.
Przede wszystkim czytać, potem pisać.
Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Tochman jest od 1990 roku dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, prowadził również do 2001 roku program „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie” w TVP 1. Do jego sukcesów należy zaliczyć założenie fundacji „Itaka”. W jego publicystyce możemy wyróżnić reportaże, napisane zdolną i sprawną ręką. Godne polecenia są książki dziennikarza m.in. „Jakbyś kamień jadła” i „Schodów się nie pali”, które są wiarygodnym zapisem rzeczywistości. Zaś w najbliższym czasie Tochman udaje się do Indii by zebrać materiał do swojej kolejnej książki - jak mówi w hołdzie jego koleżanki, również dziennikarki, która zginała tam w zeszłym roku podczas zamachu terrorystycznego.