Kazimierz Dolny - Jak malowany
Najpiękniejsze polskie miasteczko przypomina skansen pamiątek z najlepszych czasów dawnej Rzeczypospolitej.
Wychowałem się na kazimierskim pejzażu. Nad moim łóżkiem wisiał obraz kupiony przez dziadka podczas jego podróży do miasteczka. Przedstawiał farę oglądaną z rynku. Na obrazie była charakterystyczna studnia i przejeżdżający obok wóz. Ów motyw utkwił mi w pamięci i było tylko kwestią czasu, kiedy skonfrontuję go z rzeczywistością. Choć Kazimierz nad Wisłą jest jednym z najbardziej malowniczych miasteczek w Polsce, choć od lat ściągają do niego tłumy turystów z kraju i spoza jego granic, mnie nigdy nie było tam po drodze. Wreszcie nadszedł dogodny moment: wolna chwila i ładna pogoda sprzyjały decyzji - jadę!
To miasto ma klimat. Malownicze położenie (patrząc z boku ma się wrażenie, jakby staczało się z lessowej skarpy wprost do Wisły), oryginalna, w większości renesansowa architektura, trochę odrapanych elewacji i sporo tajemniczych zaułków - wiedziałem, dlaczego od dawna miejsce to ukochali malarze. Po pierwszej kilkugodzinnej przechadzce miałem wrażenie, że jestem w skansenie, w którym zgromadzono pamiątki z czasów świetności I Rzeczypospolitej.
To miasto ma klimat. Malownicze położenie (patrząc z boku ma się wrażenie, jakby staczało się z lessowej skarpy wprost do Wisły), oryginalna, w większości renesansowa architektura, trochę odrapanych elewacji i sporo tajemniczych zaułków - wiedziałem, dlaczego od dawna miejsce to ukochali malarze. Po pierwszej kilkugodzinnej przechadzce miałem wrażenie, że jestem w skansenie, w którym zgromadzono pamiątki z czasów świetności I Rzeczypospolitej.
Polskie złoto
Pierwsze kroki skierowałem oczywiście na Rynek. Prawie się nie zmienił. Wyglądał tak jak na obrazie dziadka: brukowany, otoczony pięknymi kamieniczkami ze studnią i farą (kościołem św. św. Jana Chrzciciela i Bartłomieja) w tle. Brakowało tylko wozu. Przyjemnie spędzałem czas w kawiarnianym ogródku. Delektowałem się widokiem pięknych kamienic Przybyłów pod numerami 9 i 11. W XVII wieku na tak efektowne siedziby stać było tylko wyjątkowo zamożne rodziny. A tych w Kazimierzu nie brakowało. Bogaciły się przede wszystkim na handlu zbożem spławianym Wisłą. Od XVI do połowy XVII wieku, w czasach największej prosperity, powstało wiele pięknych kamienic, w tym ta najbardziej znana, Celejowska. Zbudowana w 1635 roku przez bogatego kupca Bartłomieja Celeja do dziś zachwyca pełnymi przepychu attykami, które nie mają sobie równych bodaj w całej Polsce.
O tym, jak silnie Kazimierz zależny był od handlu zbożem i ile musiał na tym zarabiać, najlepiej świadczy 60 spichlerzy, które funkcjonowały w czasach rozkwitu miasta. Przetrwały nieliczne, ale i tak robią niesamowite wrażenie. Tak naprawdę dopiero przyglądając się tym najpiękniejszym, Przybyły i Feuersteina (odpowiednio z XVI i XVII wieku), usytuowanym przy nadwiślańskim bulwarze, nieco dalej od centrum miasta, uzmysłowiłem sobie, z czego żyła I Rzeczpospolita i jakie to były majątki, skoro zwykłe magazyny służące do przechowywania zboża budowano tak piękne i zdobne. Spichlerze, które odwiedziłem, postawiono u stóp skarpy, na której wznosi się zamek i baszta. Miejsce to było przed wiekami głównym portem towarowym (tzw. Przedmieściem Gdańskim), obowiązkowym przystankiem na szlaku spływu zboża z Małopolski do Gdańska.
Pierwsze kroki skierowałem oczywiście na Rynek. Prawie się nie zmienił. Wyglądał tak jak na obrazie dziadka: brukowany, otoczony pięknymi kamieniczkami ze studnią i farą (kościołem św. św. Jana Chrzciciela i Bartłomieja) w tle. Brakowało tylko wozu. Przyjemnie spędzałem czas w kawiarnianym ogródku. Delektowałem się widokiem pięknych kamienic Przybyłów pod numerami 9 i 11. W XVII wieku na tak efektowne siedziby stać było tylko wyjątkowo zamożne rodziny. A tych w Kazimierzu nie brakowało. Bogaciły się przede wszystkim na handlu zbożem spławianym Wisłą. Od XVI do połowy XVII wieku, w czasach największej prosperity, powstało wiele pięknych kamienic, w tym ta najbardziej znana, Celejowska. Zbudowana w 1635 roku przez bogatego kupca Bartłomieja Celeja do dziś zachwyca pełnymi przepychu attykami, które nie mają sobie równych bodaj w całej Polsce.
O tym, jak silnie Kazimierz zależny był od handlu zbożem i ile musiał na tym zarabiać, najlepiej świadczy 60 spichlerzy, które funkcjonowały w czasach rozkwitu miasta. Przetrwały nieliczne, ale i tak robią niesamowite wrażenie. Tak naprawdę dopiero przyglądając się tym najpiękniejszym, Przybyły i Feuersteina (odpowiednio z XVI i XVII wieku), usytuowanym przy nadwiślańskim bulwarze, nieco dalej od centrum miasta, uzmysłowiłem sobie, z czego żyła I Rzeczpospolita i jakie to były majątki, skoro zwykłe magazyny służące do przechowywania zboża budowano tak piękne i zdobne. Spichlerze, które odwiedziłem, postawiono u stóp skarpy, na której wznosi się zamek i baszta. Miejsce to było przed wiekami głównym portem towarowym (tzw. Przedmieściem Gdańskim), obowiązkowym przystankiem na szlaku spływu zboża z Małopolski do Gdańska.
Trójkąt kościelny
Świadectwem bogatej przeszłości są też trzy kazimierskie kościoły: fara, usytuowany na drugim końcu miasteczka kościół i klasztor Franciszkanów Reformowanych, ufundowany przez kupca Mikołaja Przybyłę w 1589 roku, oraz XVII-wieczny kościół św. Anny, dawny kościół szpitalny. Dwa ostatnie, mimo że bardzo ładne, nie są w stanie dorównać farze.
Choć sam kościół św. św. Jana Chrzciciela i Bartłomieja starszy jest od miasta (pierwsza świątynia powstała w 1325 roku), obecny - głównie renesansowy - wygląd zawdzięcza odbudowie po pożarze z początku XVII wieku. Dachy pokrywające nawę główną kościoła oraz prezbiterium leżą na róż-nych wysokościach i tworzą uskok, który tak dobrze zapamiętałem z obrazu nad łóżkiem. Największym skarbem kazimierskiej fary są bodaj najstarsze w Polsce zachowane w całości organy (pochodzą z początku XVII wieku). Ich potężne i piękne brzmienie najlepiej podziwiać podczas letnich koncertów.
Świadectwem bogatej przeszłości są też trzy kazimierskie kościoły: fara, usytuowany na drugim końcu miasteczka kościół i klasztor Franciszkanów Reformowanych, ufundowany przez kupca Mikołaja Przybyłę w 1589 roku, oraz XVII-wieczny kościół św. Anny, dawny kościół szpitalny. Dwa ostatnie, mimo że bardzo ładne, nie są w stanie dorównać farze.
Choć sam kościół św. św. Jana Chrzciciela i Bartłomieja starszy jest od miasta (pierwsza świątynia powstała w 1325 roku), obecny - głównie renesansowy - wygląd zawdzięcza odbudowie po pożarze z początku XVII wieku. Dachy pokrywające nawę główną kościoła oraz prezbiterium leżą na róż-nych wysokościach i tworzą uskok, który tak dobrze zapamiętałem z obrazu nad łóżkiem. Największym skarbem kazimierskiej fary są bodaj najstarsze w Polsce zachowane w całości organy (pochodzą z początku XVII wieku). Ich potężne i piękne brzmienie najlepiej podziwiać podczas letnich koncertów.
Atrakcyjny Kazimierz
Miasteczko zawdzięcza swą nazwę Kazimierzowi Sprawiedliwemu, który pierwszą miejscowość o nazwie Wietrzna Góra oddał (na pewien czas) norbertankom. Jednak to dopiero inny Kazimierz - Wielki, wykorzystał strategiczne położenie osady i wybudował tu około 1341 roku zamek chroniący okoliczne ziemie przed najazdami tatarskimi. Patrząc dziś na jego ruiny, dość trudno wyobrazić sobie, jak wyglądał. Niezawodni Szwedzi rozebrali go, a dzieła zniszczenia dokończyli na początku XIX wieku Austriacy, wysadzając wieżę w powietrze. O wielkości warowni świadczyć może baszta, która również należała do zamku, a oddalona jest o kilkadziesiąt metrów od głównej części budowli. Spacer po kazimierskich ruinach wprawi w dobry nastrój nawet największego malkontenta, bo widoki meandrującej Wisły są niepowtarzalne.
W poszukiwaniu jeszcze piękniejszej panoramy (wszak jestem w mieście malarzy!) udałem się na pobliską Górę Krzyżową, zwaną czasem Górą Trzech Krzyży pozostałych po epidemii cholery, która nawiedziła miasto w 1708 roku. Spacer po dość stromych kamiennych schodach wynagrodziła mi najładniejsza panorama Kazimierza. Dopiero z tej perspektywy widać, jak małe to miasto i jak łaskawie obszedł się z nim komunizm, nie fundując mu obowiązkowych betonowych bloków.
Kazimierz znowu bogaci się i z roku na rok świeci coraz jaśniejszym blaskiem. Pięć wieków temu, jak cała I Rzeczpospolita, żył z handlu zbożem, a dziś, jak większa część III RP - żyje z usług. Nie jest co prawda miejscem tanim, ale może dzięki zarabianym na turystach pieniądzom zostawi po sobie coś dla przyszłych pokoleń albo przynajmniej nie zniszczy tego, co jest.
Miasteczko zawdzięcza swą nazwę Kazimierzowi Sprawiedliwemu, który pierwszą miejscowość o nazwie Wietrzna Góra oddał (na pewien czas) norbertankom. Jednak to dopiero inny Kazimierz - Wielki, wykorzystał strategiczne położenie osady i wybudował tu około 1341 roku zamek chroniący okoliczne ziemie przed najazdami tatarskimi. Patrząc dziś na jego ruiny, dość trudno wyobrazić sobie, jak wyglądał. Niezawodni Szwedzi rozebrali go, a dzieła zniszczenia dokończyli na początku XIX wieku Austriacy, wysadzając wieżę w powietrze. O wielkości warowni świadczyć może baszta, która również należała do zamku, a oddalona jest o kilkadziesiąt metrów od głównej części budowli. Spacer po kazimierskich ruinach wprawi w dobry nastrój nawet największego malkontenta, bo widoki meandrującej Wisły są niepowtarzalne.
W poszukiwaniu jeszcze piękniejszej panoramy (wszak jestem w mieście malarzy!) udałem się na pobliską Górę Krzyżową, zwaną czasem Górą Trzech Krzyży pozostałych po epidemii cholery, która nawiedziła miasto w 1708 roku. Spacer po dość stromych kamiennych schodach wynagrodziła mi najładniejsza panorama Kazimierza. Dopiero z tej perspektywy widać, jak małe to miasto i jak łaskawie obszedł się z nim komunizm, nie fundując mu obowiązkowych betonowych bloków.
Kazimierz znowu bogaci się i z roku na rok świeci coraz jaśniejszym blaskiem. Pięć wieków temu, jak cała I Rzeczpospolita, żył z handlu zbożem, a dziś, jak większa część III RP - żyje z usług. Nie jest co prawda miejscem tanim, ale może dzięki zarabianym na turystach pieniądzom zostawi po sobie coś dla przyszłych pokoleń albo przynajmniej nie zniszczy tego, co jest.