A szlaban pozostał
Przed szlabanem będzie siedział diabeł, którego trzeba pocałować w rękę - mówili rodzice dzieciom, które razem z nimi, na podstawie stempla w dowodzie, pierwszy raz przekraczały „granicę pokoju” w Chałupkach. Do Czechosłowacji jeździło się na zakupy, choć nie było to łatwe, bo Czesi chowali najlepszy towar przed Polakami. Dziś o historii z diabłem mało kto pamięta, a na zakupy jeździ się do tego kraju, którego pieniądz ma słabsze notowania. Wiosną 2004 roku przygraniczne polskie miejscowości stały się czeskimi bazarami. 1 maja nie był żadną magiczną datą, bo mieszkańcy pogranicza patrzą tylko na kursy walut w kantorach.
W przygranicznych Sudzicach graniczących z polskim Pietraszynem najlepiej wiedzą, co to jest otwarcie granic. Raciborzanie dowiedzieli się o istnieniu tej miejscowości w latach 90. O Układzie Warszawskim przypomina tu jedynie czołg T 34 na cokole, któremu Polacy z uporem malują na korpusie napis „Rudy 102”. Dalej sklepiki, które zapełniały się Polakami w czasie, gdy na kantorach za 100 koron płacono 11 zł. Proporcjonalnie do tego, jak czeska waluta zyskiwała na wartości, tak z sudzickich sklepików ubywało naszych rodaków. Gwoździem do trumny była zwyżka Vat-u i akcyzy na czeskie wyroby alkoholowe. Nagle przestały nam smakować, podobnie jak obiady w czeskich restauracjach, które przy 10 koronach za 1,4 zł stały się po prostu za drogie.Kurs korony do złotówki do dziś określa rytm na polsko-czeskich przejściach w powiecie raciborskich i wodzisławskim. 1 maja 2004 roku nic tu nie zmienił. Na przejściach nie ma już celników, którzy wcześniej z uporem zaglądali nam do bagażników, licząc ile mamy piw czy butelek wódki. Limity przewozu towarów akcyzowych są teraz znacznie większe, ale i tak nie zachęcają nas do zakupów w Czechach, bo jest drożej jak w Polsce. Wspólny rynek UE sprawia, że nie możemy już otrzymać zwrotu VAT-u za towary nabyte w hipermarketach Opawy czy Ostrawy.
W przepisach granicznych też niewiele zmian. Szlabany na dowód mogliśmy przekraczać już przed 1 maja, a teraz z tego dobrodziejstwa może skorzystać reszta naszych rodaków. Do firm ubezpieczeniowych nie trzeba już gnać po zielone karty. Czynne z reguły od 6.00 do 22.00, rozsiane co kilka kilometrów przejścia małego ruchu granicznego nadal jednak dostępne są jedynie dla mieszkańców pasa przygranicznego. Na integracji najmniej skorzystały rodziny z dziećmi. Podczas wakacji okazało się, że wpis pociechy do starego dowodu osobistego nie uprawnia do przekroczenia granicy.
Unia Europejska wcale więc nie przybliżyła nam Czech. Może to zmienić tylko wzmocnienie kursu złotówki, ale na to się nie zanosi. A skoro mamy jeden wolny rynek, to póki co warto na Czechach zarabiać. Przez trzy dni w tygodniu zabełkowskie targowisko tętni życiem. Na parkingach czeskie auta, przy drodze napisane po czesku reklamy, przy towarach ceny w koronach. Tysiące sąsiadów z południa ściąga jak magnes kupców targowych z całej południowej Polski. Zabełków i Chałupki to dla nich oaza na pustyni, z której resztki wody, czyli klientów wysysają polskie hipermarkety. Można tu kupić dosłownie wszystko: ubrania, kwiaty, produkty spożywcze, zabawki, różnorodne gadżety i sprzęty domowego użytku. Są nawet stoiska z meblami i dywanami, a przed Świętem Zmarłych wieńce i znicze.
Słyszałem ostatnio, że na ten targ przyjeżdża regularnie około 20 tysięcy ludzi - ocenia Tomasz Tomczyszyn, którego rodzina posiada w Zabełkowie własny stragan. Korzysta z dobrej koniunktury, jak wielu tutejszych mieszkańców. Wokół targowiska kwitną wszelkiego rodzaju usługi: dodatkowe sklepy, gastronomia, płatne parkingi (15 Kč za postój), dzięki którym więcej czeskich koron zostaje w polskich portfelach.
Najwięcej zmian przyniosła Unia służbom granicznym. Zredukowano liczbę celników, zamówienia straciły agencje celne. Kura, która kiedyś przynosiła złote jajka, teraz stała się źródłem kłopotów, bo celnicy, o ile nie wyemigrują na wschodnie granice, zasilają grono bezrobotnych.
Zmianie nie uległ natomiast zakres obowiązków funkcjonariuszy Straży Granicznej, ale za to pogranicznicy operują coraz częściej z dala od granic. W dalszym ciągu ich zadaniem jest przeciwdziałanie nielegalnej imigracji, przemycaniu broni i narkotyków oraz innych towarów, takich jak alkohol czy papierosy bez polskich znaków akcyzy. Nadal funkcjonariusz uprawniony jest do przeprowadzenia szczegółowej kontroli - mówi kpt. Grzegorz Klejnowski, rzecznik prasowy Ślaskiego Oddziału Straży Granicznej w Raciborzu. Coraz częściej strażnicy działają jednak wewnątrz kraju. I nie jest to związane tylko z członkostwem Polski w UE. Takie uprawnienia uzyskali już bowiem kilka lat temu. Obecnie duży nacisk położony jest na zadania operacyjne. Działając na terenie całego kraju, funkcjonariusze docierają do wszystkich tych miejsc, gdzie zachodzi podejrzenie, że nielegalnie przebywają tam cudzoziemcy. Osoba, która w Polsce przebywa nielegalnie, najprawdopodobniej nie ma odpowiednich środków do życia. Takiego człowieka bardzo łatwo jest zwerbować do działań przestępczych - tłumaczy kpt. Klejnowski. Takie działania prowadzone są wspólnie z innymi służbami, które wzajemnie się uzupełniają.
Niezauważalne jak w Europie Zachodniej granice nadal są w sferze naszych marzeń. Szlabany póki co przecinają drogi, nadal czekają nas kontrole dokumentów, musimy wymieniać waluty. Prawdziwa Unia Europejska przyjdzie do nas z euro i układem z Schengen.
Grzegorz Wawoczny
współpraca D. Wróbel, A. Dik