Docenić to, co się ma
Młodzi ludzie kilka lat temu opuścili rodzinne Bieszczady i przyjechali na Śląsk w poszukiwaniu upragnionej pracy. Przeżyli straszną biedę. Był czas, że nie mieli opału na zimę ani co do garnka włożyć. W oczekiwaniu na lepsze czasy jedli ziemniaki z zasmażką i nie narzekali. W tak ciężkim okresie życia, ojciec rodziny, Daniel Domaradzki, niespodziewanie dla siebie zaczął rzeźbić. „Mój mąż ma talent w rękach, jak nikt” - mówi o nim z podziwem żona Iza.
Izabela i Daniel Domaradzcy mają pięć córek. Najstarsza Ola skończyła osiem lat, średnie to Kaja, Dorotka i Natalka, a najmłodsza latorośl, Michasia, ma niespełna rok. Czasem czuję się jak w haremie, otoczony samymi kobietami - żartuje ojciec rodziny. Kilka lat temu Domaradzcy, wówczas jeszczce z dwojgiem dzieci, przyjechali z rodzinnych Bieszczad na Śląsk. Przeżyli ciężkie chwile, żyjąc na pograniczu nędzy. Tym bardziej dzisiaj potrafią docenić to, co mają. Po tych ciężkich chwilach, kiedy mieszkaliśmy w jednym pokoju, nie mieliśmy opału, kiedy brakowało nam na jedzenie, dzisiaj wiemy, jak ważne jest to, żeby być ze sobą i cieszyć się z tego, co się ma - mówi pani Iza. Czasem ludzie się dziwią, że mają tyle dzieci. No to co? Przynajmniej będzie miał kto do stołu siąść. To jest rodzina - odpowiada na to mama dziewczynek.
Zawsze pod górkę
Czasem, kiedy im było bardzo ciężko i mieli już wszystkiego dość, mama pana Daniela mówiła im: „Pamiętajcie, pieniądze to rzecz nabyta. Najważniejsze, że jesteście razem”. I Domaradzcy są razem na przekór wszelkim trudnościom. Nasze życie to cały czas pod górkę, nigdy z górki - stwierdza gorzko pani Iza.
Wychowała się w maleńkiej, bieszczadzkiej wiosce. Do kilkunastu domów, otoczonych lasem prowadzi jedna droga przez pola. Jej mąż pochodzi z pobliskiej miejscowości, Brzegi Dolne, koło Ustrzyk Dolnych. Byłem zarejestrowany jako bezrobotny, dorabiałem też chwilowo u ojca w lesie ale i kiedy to straciłem, wówczas nie wiedzieliśmy, co dalej robić. W tym czasie przyjechała do nas rodzina żony ze Śląska. I tak postanowiliśmy spróbować rozpocząć życie tutaj - opowiada Daniel Domaradzki. Z wykształcenia jest mechanikiem, chociaż mama, nauczycielka w wiejskiej szkółce, bardzo chciała, żeby wyuczył się na kucharza. Przynajmniej nigdy głodny nie będziesz chodzić - radziła. Los chciał jednak inaczej. Od kilku lat pan Daniel pracuje w tartaku i jest bardzo zadowolony. Zawsze mnie ciągnęło do pracy w drzewie, lubię też pracę fizyczną. Bardzo mi to odpowiada - mówi.
Złote ręce
W tak ciężkim okresie życia Daniel Domaradzki zaczął rzeźbić. A wszystko zaczęło się od rzeźby, którą podarował mu ojciec. Było to na Boże Narodzenie w 1998 roku. Tata od dawna struga w drewnie. Różne figurki, nawet głowę Wałęsy ma - mówi.
Strasznie mu się to podobało. Pewnego dnia sam wziął dłuto do ręki i spróbował. Nie przeczuwał, że tak go to wciągnie. Z kawałka drewna wydobywał postaci, twarze, kwietniki, wieszaki, figurki. Dla żony wystrugał drewnianego dia-bełka ze sterczącymi rogami, a z wysokiego pnia wyrzeźbił tajemniczą postać, którą nazywa dzisiaj „faraonką”. Stoi przed domem i przypomina indiański totem. Wiele z rzeźb twórca rozdał znajomym i krewnym, którym się podobały. To już dla mnie jest największa zapłata, jak ktoś doceni moją pracę. Jak ktoś ją zauważy - mówi pan Daniel.
Ma mnóstwo pomysłów na kolejne prace i jeszczce więcej zapału do tworzenia. On ma talent w rękach, jak nikt - mówi o nim z podziwem jego żona. Czasem marzy im się nie bogactwo, ale piękny ogród pełen rzeźb. Chciałbym otworzyć swoją pracownię - wyznaje Daniel Domaradzki. Dodaje, że w rodzinnych Bieszczadach wielu jest samorodnych twórców. Rzeźby można spotkać niemal w co drugim domu. Inne jest też tam podejście do sztuki. Może to dlatego, że ludzie żyją bliżej przyrody, z dala od cywilizacji - zastanawia się młody człowiek. Niedawno jego prace można było oglądać na wystawie zorganizowanej przez ośrodek kultury w Skrzyszowie.
Iza Salamon