Tłumacz jest jak wino
Dzisiaj wielu młodych ludzi nie wie, kim chce być, ale za to wie, co chce mieć. Sylwia Giemza z Pszowa od dziecka wiedziała, że chce się nauczyć języka angielskiego, a potem tłumaczyć literaturę oraz filmy. Obecnie jest znakomitym tłumaczem książek. Na polskim rynku wydawniczym mówią o niej: specjalistka od Jasmuheen. „Marzę również o współpracy przy tłumaczeniu kolejnej części Harry’ego Pottera” - wyznaje pani Sylwia.
Przełożyła na język polski cztery pozycje Jasmuheen (dwie zostały wydane w jednym tomie). Obecnie pracuje nad książką „Wszystko można uleczyć” Martina Brofmana. Na co dzień siedzi przy swoim biurku w Pszowie, a pracuje tak naprawdę w… Warszawie. Na stałe współpracuje z dwoma biurami tłumaczeń „Awangarda” oraz „Proverbum”. W rankingu podobnych instytucji są one w ścisłej czołówce. Trzy lata temu Sylwia Giemza nawiązała także kontakt ze Studio Astropsychologii. Jestem tłumaczem głównie tekstów pisanych. Czasem zdarza mi się także pośredniczyć między rozmówcami. Tak było na przykład w przypadku trzech ślubów Polek z Anglikami. Jeden z nich odbył się w Radlinie. Był to „mój” pierwszy ślub, jaki przyszło mi tłumaczyć. Pamiętam zaszokowane miny obecnych, kiedy pan młody, Szkot, pojawił się w Sali USC w czarnym żakiecie i czarnej, krótkiej spódniczce - wspomina pani Sylwia.
Jest tłumaczem od dziesięciu lat. Zaczynała od katalogów produktów wodzisławskich „Koncentratów”, gdzie wtedy pracowała. Pośredniczyła w rozmowach z zagranicznymi kontrahentami. Od czterech lat jest także tłumaczem przysięgłym. Często jest obecna w biurach notariuszy przy odczytywaniu m.in. aktów notarialnych spółek i uchwał, podejmowanych na walnych zgromadzeniach akcjonariuszy. W latach 2002-2003, przed przystąpieniem Polski do UE, Sylwia Giemza była członkiem zespołu tłumaczy materiałów o tematyce unijnej na zlecenie polskiego rządu. Na co dzień pracuje głównie w domu, przy komputerze. Mam taki tryb pracy, że zaczynam rano, kiedy dzieci są w szkole. Potem, kiedy wracają, jestem z nimi, poświęcam im tyle czasu, ile tylko możliwe. Popołudniami jeżdżę do uczniów i udzielam lekcji języka angielskiego. Kończę tłumaczenia późno w nocy, gdyż wtedy mogę się najlepiej skupić - mówi o swojej pracy pani Sylwia. Uczy dzieci swoich koleżanek, a także specjalistycznego języka lekarzy oraz doktorantów, którym potrzebne są streszczenia prac doktorskich. Krótko mówiąc robi to, co kocha i o czym marzyła od zawsze. O tłumaczeniach mówi się nieraz, że są jak kobiety: piękne nie są wierne, a wierne nie są piękne. Z kolei tłumacza określa się jako drugiego autora książki. Powinien nie tylko dobrze znać język, ale także poczuć ducha książki i umieć to doskonale oddać w słowie pisanym. Z tłumaczem to jest tak, jak z winem i skrzypcami Stradivariusa: im starszy, tym lepszy - śmieje się pani Sylwia. Jej mąż, Witold, jest masażystą pierwszoligowej drużyny siatkarzy Górnika Radlin. Mają dwoje dzieci: Juliannę (13 l.) i Filipa (6 l.).
Iza Salamon